Polak porównywany do jednego z najlepszych na świecie. "Byłem bardzo zaskoczony"

Jakub Balcerski
- Za nami cały sezon bycia razem, a nie mamy siebie dość. Stworzyliśmy wyborne towarzystwo do grania w siatkówkę i osiągania wielkich celów - mówi o Grupie Azoty ZAKS-ie Kędzierzyn Koźle jej środkowy Norbert Huber. Klub w środę może sięgnąć po dziewiąte mistrzostwo Polski w historii.

Norbert Huber rozgrywa najlepszy sezon w karierze: jest kluczowym elementem ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, która zdobyła już Puchar Polski, a w maju stanie przed szansą wygrania Ligi Mistrzów i rozgrywek PlusLigi. W lidze prowadzi 2:0 z Jastrzębskim Węglem. W środę wieczorem może już świętować tytuł.

Zobacz wideo Kto zostanie siatkarskim mistrzem Polski?

Środkowy mówi Sport.pl o porównaniach do jednego z najlepszych na świecie - Robertlandy'ego Simona, atmosferze w szatni i o tym, jak podchodzi do gry w reprezentacji Polski Nikoli Grbicia.

Jakub Balcerski: Dostałeś ostatnio fajną zaczepkę na Twitterze: od Salvadora Hidalgo Olivy, który nazwał cię nowym Robertlandym Simonem. Zareagowałeś na nią pozytywnie, odpowiadając z podziękowaniami, a co sobie pomyślałeś o takim porównaniu?

Norbert Huber: Byłem bardzo zaskoczony tym wpisem. Na początku za bardzo nie wiedziałem, jak zareagować. Co do porównania do Simona, to bardzo miłe. Tak jak napisałem we wpisie: przede mną dużo pracy.

Dzisiaj jestem w ZAKS-ie, jutro mogę być gdzie indziej, ale nie muszę. Nie nakładam na siebie presji. Jeśli uda się grać na takim poziomie jak Simon, to będzie bardzo fajnie.

Myślałeś w ogóle o tym porównaniu pod względem siatkarskim? Kibice wcześniej przerabiali też twoje imię i nazwisko na Hubertlandy'ego Simona czy Robertlandy'ego Hubera.

Nie, niezbyt często zwracam uwagę na takie rzeczy, robię swoje. Zdarzyło mi się zagrać mecze, gdzie zdobywałem więcej niż 20 punktów i to wszystko fajne, ale na koniec liczy się sukces drużyny, który - mam nadzieję - będzie wielki.

Częściowo chyba już jest wielki: zdobyliście Puchar Polski, prowadzicie 2:0 w finale PlusLigi i jesteście w finale Ligi Mistrzów. Kiedy rozmawialiśmy w trakcie sezonu, miałem wrażenie, że nie wstydzicie się cieszyć z dobrej formy i osiągnięć. Że nie ukrywacie radości.

Jesteśmy drużyną solidnych graczy i zawodników, którzy tworzą niesamowitą atmosferę w szatni. Porównując to, jak prezentowaliśmy się w fazie zasadniczej i jak gramy teraz, można powiedzieć, że te "zwykłe" mecze ligowe to trochę inna bajka niż play-offy. Rywalizacja finałowa to wisienka na torcie.

Pochodzę z małej wsi - Brzozowa, które jest położone pomiędzy Sanokiem a Rzeszowem. Gdy byłem młodszy, często jeździliśmy do Sanoka na mecze hokeja, w którym grał Ciarko KH Sanok. I tam w sezonie 2013/2014 właśnie była walka w finale ligi, zresztą wygrana. Ludzie chodzili na mecze, żyli nimi i tak się zastanawiałem: jakie to jest uczucie uczestniczyć w czymś takim jako zawodnik? Osiem lat później gram w takim finale, tylko że siatkarskim. I już wiem, że to niesamowite uczucie. Opłaca się cały sezon na to ciężko pracować. Całą otoczkę i klimat trudno nawet opisać słowami "fajna", "mega". Robi się wręcz trochę dziko. Bilety na trzeci mecz w Kędzierzynie dawno się wyprzedały, wszyscy przypomnieli sobie, że jest taka drużyna, jak ZAKSA, kto w niej gra i że chcieliby uczestniczyć w takich chwilach, jak walka o mistrzostwo kraju. Wiedzą, jakie to spotkanie jest ważne.

Mówisz, że już od dawna chciałeś walczyć o medale. A myślałeś, że to przyjdzie już teraz?

Zacząłem grać w siatkówkę w trzeciej klasie gimnazjum, w wieku 15 lat. Miałem cztery lata treningów i trzy w SMS-ie Spała, które pozwoliły mi na profesjonalny kontrakt w Czarnych Radom. Teraz gram w lidze już piąty sezon. Jeśli chodzi o to, jakie miałem oczekiwania, to przychodząc do ZAKSY wiedziałem, jakie będą oczekiwania sponsorów, kibiców czy samych władz klubu. Jednocześnie nie miałem myśli: muszę zdobyć wszystkie trofea w Polsce i jeszcze Ligę Mistrzów wygrać. To tylko sport. Po fazie zasadniczej można nie trafić z formą na dwa mecze i w ciągu tygodnia wypaść z walki o tytuł mistrzowski. W pewnym sensie to loteria, na której wygraliśmy, ale pomogliśmy sobie bardzo dobrą dyspozycją. A nasi rywale dojechali na tę część sezonu, graliśmy ze sobą na równi. Dlatego nie miałem przed sobą konkretnych wymagań przed sezonem. Cieszyłem się, że jestem tu, gdzie jestem i jedynym moim marzeniem jest spłacić kredyt zaufania wobec ludzi w Kędzierzynie.

Czyli nie miałeś tak, że gdy już wiedziałeś, że będziesz grał w ZAKS-ie i widziałeś, ile osiągał zespół w zeszłym sezonie, mówiłeś sobie: "dokąd ja idę"?

W czasie ćwierćfinałów rozmawialiśmy sobie z Wojtkiem Żalińskim, z którym trafiłem do klubu przed sezonem. Mówiliśmy, że dopiero co byliśmy jeszcze poza klubem, faktycznie śledziliśmy to, co wyprawiała drużyna sezon temu, a potem przygotowywaliśmy się od sierpnia do nowego sezonu. Mówiło się o PlusLidze, ale w rozmowach pojawiała się też Liga Mistrzów. Wiedzieliśmy, jaka jest grupa, że w kraju też są mocne drużyny z dużymi nazwiskami. Ale nim się obejrzeliśmy, przeszliśmy ćwierćfinały, wygraliśmy półfinały i znaleźliśmy się w finale Ligi Mistrzów, a także finale mistrzostw Polski i jesteśmy o jeden wygrany mecz od zdobycia tytułu. Zostały nam dwa tygodnie grania i można powiedzieć, że to, o czym rozmawialiśmy z Wojtkiem, w te czternaście dni możemy osiągnąć. To takie wymowne, magiczne dla mnie.

Byłeś w PGE Skrze Bełchatów i rywalizaowałeś z ZAKSĄ, a teraz jesteś członkiem drużyny, która osiąga kolejne sukcesy w nowym sezonie. Jesteś w stanie porównać oba te zespoły i to jak zmieniła się ZAKSA?

Rok temu nie obdarzono mnie wystarczającym zaufaniem, żeby rywalizować z drużynami pokroju ZAKS-y. Byłem w roli obserwatora, a grałem z zespołami o nieco niższym poziomie. Co zauważyłem? Wiele osób mówiło, że teraz zmieni się wszystko. Bo odeszli Ben Toniutti, Kuba Kochanowski czy Paweł Zatorski. Nawet eksperci w Polsacie mówili, że ZAKSA, jak awansuje do play-offów, to będzie super wynik. Mówiono, że zaliczymy ogromny zjazd, bo odeszły osoby, które były trzonem tej drużyny. Przez pryzmat pożegnań po dużym sukcesie trochę nas skreślono.

A my nie mieliśmy presji. Przychodziliśmy z normalnym nastawieniem, a nie myśleniem o tym, czy nas zjedzą, jeśli nie powtórzymy tych wszystkich sukcesów sprzed roku. Zaufaliśmy ludziom, którzy mieli na nas konkretny plan. Uwierzyliśmy w to, co możemy osiągnąć poprzez ciężką pracę i to, że dzisiaj jesteśmy w tak dobrej sytuacji na koniec sezonu nie jest dziełem przypadku. To efekt tego, jak pracowaliśmy i jak nadal staramy się pracować. To popłaca.

Jak bardzo pomógł w rozwoju twoim i całej drużyny trener Gheorghe Cretu?

Mogę powiedzieć, że to świetna współpraca. Rozmawiamy nie tylko o siatkówce, ale i o życiu. Codziennie znajdujemy różne tematy. Od trenera bije spora pewność siebie. Widać, że pracował w wielu ligach i z różnymi ludźmi. Daje drużynie dużo wiedzy, innego spojrzenia na siatkówkę, a czasem nawet życie. Sprawia, że ta maszyna jest dobrze naoliwiona. Nawet gdy kiedyś powinęła nam się noga, to nie było z tego żadnego dramatu. Pracowaliśmy dalej i nie przywiązywaliśmy uwagi do tego, że się raz zachwialiśmy. Mieliśmy swoje cele i nadal udaje nam się je realizować.

Jakbyś opisał waszą szatnię i atmosferę w ZAKS-ie? Jak się napędzacie i generujecie energię, którą potem widać na boisku?

Rywalizujemy w ping-ponga i darta. Bardzo dużo się śmiejemy, rozmawiamy na różne tematy.

To jesteś lepszy w ping-ponga czy darta?

Wydaje mi się, że w ostatnie kilka miesięcy zrobiłem się lepszy w darta niż w ping-ponga. Ale w wewnętrznych rankingach nadal okupuję połowę stawki.

A kto jest na szczycie?

W darta bardzo dobrze grają Tomasz Kalembka (środkowy), Kornel Banach (libero) i Kamil Semeniuk (przyjmujący). Nasza rywalizacja jest połączona z takim fajnym, luźnym spędzaniem czasu. Pomiędzy meczami gramy w darta na potęgę. To budujące i cementujące zespół. Mamy maj, za nami cały sezon bycia razem, a nie mamy siebie dość. Stworzyliśmy wyborne towarzystwo do grania w siatkówkę i osiągania wielkich celów.

Przed wami jeszcze co najmniej dwa najważniejsze mecze, ale na nich kończą się twoje plany w ZAKS-ie, czy już była okazja porozmawiać nieco o przyszłości?

Myślałem trochę o tym, co będę robił po 22 maja, czyli finale Ligi Mistrzów. Krótki odpoczynek czy może tatuaż? (śmiech) W kontekście reprezentacji wiem mniej więcej, kiedy mam się stawić na zgrupowaniu, ale na razie nie usłyszałem zbyt wielu szczegółów dotyczących grania w Lidze Narodów.

Byłeś planem Nikoli Grbicia jeszcze z czasów jego kadencji jako trenera ZAKSY? Twój transfer został dograny w czasie, gdy Serb nie chciał jeszcze odchodzić z klubu, więc zastanawiałem się, czy ściągnięcie Norberta Hubera do Kędzierzyna to jeszcze jego zamysł, czy już kogoś innego?

Zakładam, że to pomysł 50:50 pomiędzy trenerem a innymi osobami pracującymi w klubie. Ale nie jestem tego pewny, nie zaprzątałem sobie tym głowy. Nieważne czyja to była koncepcja, dziękuję każdej zaangażowanej osobie, że się na to zgodziła. Mam nadzieję, że jeszcze wiele różnych trofeów do wygrania przed nami.

Ten sezon reprezentacyjny może być dla ciebie przełomowy: nie ukrywajmy, że raczej nie będziesz grał mniej, niż u Vitala Heynena, a wielu widzi cię jako kluczowego środkowego w składzie kadry. Do tej pory miałeś taki przedłużony chrzest.

Coś tam już pograłem, byłem na Lidze Narodów w Chicago w 2019 roku, po kilka meczów zagrałem wtedy też w Pucharze Świata i zeszłorocznej Lidze Narodów. Ale faktycznie teraz sytuacja jest inna. Na pewno jestem świadomy swoich możliwości: tego, jakim jestem siatkarzem i co potrafię, ale też tego, co dzieje się wokół mnie, jacy zawodnicy pojawią się w tej reprezentacji. Nie narzucam sobie presji na zasadzie: muszę tu być, muszę mieć powołanie, muszę coś zdobyć. Wolę się pozytywnie zaskoczyć, niż rozczarować.

W kadrze ciężko pracuje się na sukcesy i wiem, że jest trochę roboty do wykonania. Że nie będzie łatwo. Powiedziałem trenerowi, że będę chciał udowodnić na każdym treningu, że warto na mnie postawić. Swoją determinacją mam nadzieję zapracować na kolejne etapy gry w kadrze. Ale nie mówię sobie: muszę jechać na mistrzostwa świata w Polsce. Jeśli pojadę, to będzie fajnie i będę bardzo zadowolony. Jeśli nie, pojadę na wakacje i zrobię sobie dwa tatuaże. Nie mam presji, która może zaprzątać głowę i utrudniać zwykły dzień w pracy. Myślę o tym, co mogę zrobić, a nie co moja głowa mogłaby mi zasugerować, że powinienem zrobić. Tak do tego podchodzę.

W zeszłym sezonie grałeś w kadrze niewiele, Vital Heynen zapewniał, że powoła cię na mistrzostwa Europy, ale ostatecznie tak się nie stało. Przemyślałeś sobie cały ten okres, wyciągnąłeś coś z niego?

Taka maksyma życiowa, którą mogę z niego wyłuskać, to, żeby nie patrzeć na to, czy ktoś wypełnia swoje obietnice i na to nie liczyć. Chcę się rozliczać sam ze sobą, to najlepszy układ.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.