Katastrofa Jastrzębskiego. Wszystko się odwróciło. ZAKSA zszokowała rywali

Jakub Balcerski
Nie można postawić przed rywalem trudniejszego zadania niż to, które ZAKSA Kędzierzyn-Koźle narzuciła teraz Jastrzębskiemu Węglowi. Andrea Gardini nie nadążał już chyba nawet za piłkami, które po braku przyjęcia zmierzały na stronę rywali i dawały im praktycznie darmowe punkty. Porażka 0:3 po koncercie rywali boli jeszcze bardziej, jeśli mistrzowie Polski pomyślą o tym, że awans do finału Ligi Mistrzów zapewni im już tylko cud w rewanżu.

Półfinał Ligi Mistrzów pomiędzy Grupą Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębskim Węglem jeszcze zanim rozpoczęło się pierwsze spotkanie, miał już jednego zwycięzcę: polską siatkówkę, która od kilkunastu dni jest pewna udziału jednej z tych drużyn w finale najważniejszych europejskich rozgrywek.

Zobacz wideo Ukraiński zespół zagra w przyszłym sezonie w PlusLidze. "Teraz po prostu mamy takie stosunki jak w rodzinie"

Dominacja ZAKSY w pierwszym polskim półfinale LM

Ale jedna z tych drużyn musi być tą gorszą, tą, która przegra. Podczas gdy Polska cieszy się tym, jak rośnie potęga jej klubowej siatkówki, jeden z klubów 22 maja nie będzie na Arenie Stozice w Ljubljanie, gdzie odbędzie się finał LM, a zapewne przed telewizorem, patrząc na to, jak radzą sobie ich niedawni rywale. Po środzie wydaje się, że blisko tej drugiej, przykrej roli jest Jastrzębski Węgiel. ZAKSA kompletnie rozbiła go w pierwszym półfinałowym meczu.

Nieważne, czy problemem, który sprawił, że jastrzębianie przegrali 0:3 (20:25, 14:25, 19:25) były kontuzje i kłopoty zdrowotne zawodników, złe nastawienie na tak ważny mecz, czy po prostu kryzys formy. Jeśli Jastrzębski Węgiel chciał pokazać, że to on powinien zagrać w finale Ligi Mistrzów, to nie mógł mu się przytrafić tak słaby występ przed własną publicznością.

ZAKSA miała mieć kryzys, a Jastrzębski być faworytem. Wszystko się odwróciło

W tym sezonie oba zespoły grały ze sobą trzy razy. Za każdym razem tylko przez trzy sety. W Superpucharze 3:0 wygrał Jastrzębski Węgiel, w pierwszej rundzie PlusLigi i finale Pucharu Polski w tym samym stosunku wygrała ZAKSA. Faworytem środowego spotkania wydawał się być obecny lider PlusLigi z Jastrzębia-Zdroju. Bo w ostatnich meczach wydawał się pewniejszy, nie miał wpadek, a kędzierzynianie w ostatnich pięciu meczach dwa razy przegrali i wróżyło im się nawet mały dołek formy.

Tymczasem to ZAKSA nawet na chwilę nie oddała prowadzenia w pierwszej partii, a jastrzębianie za nimi nie nadążali. Wszystko na odwrót. Kędzierzynianie byli lepsi, cwańsi i skuteczniejsi. To dlatego lepiej otworzyli ten mecz, wygrywając pierwszego seta. Kryzys? Jaki kryzys?

Symbolem wyższości ZAKSY Kędzierzyn-Koźle nad Jastrzębskim w tym secie były dwie akcje z końcówki: najpierw blok Aleksandra Śliwki na siatce zatrzymujący przebicie piłki znad siatki Jakuba Macyry na środku (19:23), a następnie wygrana także przez Śliwkę jego ulubionym zagraniem oburącz przepychanka na siatce z zawodnikami gospodarzy (20:25). 

"Nie ma odpowiedzi rywali". Mistrzowie Polski tylko stali na boisku

Jastrzębianom brakowało bloku, dołożenia siły w zagrywce i przede wszystkim przyjęcia. W tym elemencie zdecydowaną przewagę miała ZAKSA. Wśród indywidualności zawodził mistrz olimpijski Trevor Clevenot. Przyjmujący kompletnie nie radził sobie na boisku - w pierwszej partii miał po 17 procent w przyjęciu i ataku. To nie pierwszy mecz, kiedy Francuz przedwcześnie musiał zakończył swój katastrofalny występ - w tym przypadku już w drugim secie, gdy w połowie partii zmienił go Rafał Szymura.

"ZAKSA gra pełną siatkówkę i na razie nie ma odpowiedzi ze strony rywali" - mówił komentujący mecz dla Polsatu Sport Wojciech Drzyzga. I miał rację: choć po pierwszym secie wydawało się to niemożliwe, Jastrzębski Węgiel wyglądał w przyjęciu jeszcze gorzej, niż wtedy. Piłki po zagrywkach kędzierzynian leciały na drugą stronę boiska jedna za drugą. Andrea Gardini aż chyba za nimi nie nadążał. Trener gospodarzy zmieniał swoich zawodników, próbował zareagować i odmienić grę swojej drużyny, ale to nic nie dawało. 

Po drugiej stronie jastrzębianie mieli grającego niemal bezbłędnie klubowego mistrza Europy. A kiedy jemu oddaje się piłki za darmo i nie ma, jak pokazać czegoś wyjątkowego u siebie, to się cierpi. Krok po kroku ZAKSA budowała swoją przewagę - od prowadzenia 7:6 przeszli do siedmiopunktowej przewagi przy 17:10. Do końca seta jastrzębian stać było już tylko na zdobycie czterech punktów, a ZAKSA widząc kłopoty rywala, tylko go dociskała. 25:14? Nokaut, potwierdzenie klasy, ale też problemów rywala, który tylko stał na boisku i patrzył, co robi ZAKSA.

ZAKSA wykorzystała bezzębność rywala. Popiwczak nie do poznania

A spekuluje się, że kłopoty jastrzębian dotyczą nie tylko dyspozycji sportowej, ale też zdrowia zawodników, którzy nie wyglądali na w pełni gotowych do walki o awans do finału Ligi Mistrzów. Trzeci set to dla Jastrzębskiego powtórka z poprzedniej partii. Dalsze problemy z przyjęciem, zwłaszcza w środkowej części seta, spowodowały, że zawodnicy Gheorghe Cretu doszli nawet do pięciopunktowej przewagi. Jastrzębski próbował odpowiadać, choćby niezłą dyspozycją Tomasza Fornala w ataku, ale był w środę bezzębny.

U mistrzów Polski przez cały mecz nie było prawego ataku, na którym najpierw słabo grał Jan Hadrava, a Stephane Boyer, który go zmienił, nie dodał drużynie na tyle dużo jakości, żeby można było doskoczyć do ZAKSY. Zawodził nawet libero Jakub Popiwczak, który zazwyczaj w tym sezonie grał świetnie. Teraz popełniał bardzo proste błędy, był nie do poznania i musiał go zmieniać Szymon Biniek, który także nie potrafił dać zespołowi tego, czego potrzebował - chociaż solidności w przyjmowaniu zagrywki rywali. Nie było też bloku, utrzymywały się problemy z przyjęciem i nie pojawiała się moc na zagrywce. Wszystko, co mogło pójść nie tak, było po stronie jastrzębian obecne. Na koniec trzeciego seta próbowali się jeszcze podnieść, ale w zasadzie od stanu 16:23 mogliby być już widzami. Takich strat nie byli już w stanie odrobić. Przegrali 19:25 i 0:3. Mistrzowie Polski mogli się tylko pokłonić swoim rywalom.

ZAKSA waliła w Jastrzębski, jak w bęben. To zespół, który już po zeszłym sezonie wie, że takie sytuacje wykorzystuje się do cna. Jeśli jest okazja, żeby zdominować rywala, to nie można się z nim bawić. Trzeba grać na swoim najwyższym poziomie i tylko go dobijać. Najważniejsza broń, jaką mieli pod ręką? Wszechstronność. To nie były tylko dobrze wycelowane i silnie uderzane piłki z pola serwisowego, ale także rotacja w grze w ataku, którą dobrze zarządzał Marcin Janusz, wykorzystywanie środka z będącymi w dobrej formie Norbertem Huberem, czy Davidem Smithem. I zmysł Aleksandra Śliwki, drugiego obok Janusza mózgu tego sukcesu ZAKSY. 

Jastrzębianie potrzebują cudu. Czy będą umieli się podnieść po takiej porażce?

Teraz kędzierzynianie są w znakomitej sytuacji przed rewanżem: Jastrzębskiemu do awansu potrzeba zwycięstwa za trzy punkty w rewanżu w Kędzierzynie, a do tego wygranej w złotym secie. Od wprowadzenia systemu dwumeczów w fazie play-off siatkarskiej Ligi Mistrzów w sezonie 2018/2019 nikt nie odrobił strat po przegranej 0:3 lub 1:3 w pierwszym meczu półfinału rozgrywek. W ćwierćfinale dokonała tego tylko Sir Safety Perugia w zeszłym sezonie, gdy wyeliminowała Modenę. Byłby to zatem wręcz historyczny wyczyn, cud na boisku.

Pytanie tylko: czy po tak bolesnej porażce można się podnieść? Może jakąś pomocą dla Jastrzębskiego Węgla będzie niedzielne spotkanie z ZAKSĄ, gdy ponownie zagrają z nią u siebie, tym razem w PlusLidze. Zwycięstwo w ligowym meczu mogłoby podbudować ich morale, ale na razie Andrei Gardiniemu trudno pewnie myśleć o wygrywaniu. Włoch musi być skupiony na tym, żeby jego zespół drugi raz nie zagrał już tak słabego spotkania.

W czwartek 7 kwietnia, na kiedy zaplanowano rewanżowe spotkanie półfinały ZAKSY z Jastrzębskim, mistrzowie Polski margines błędu będą mieli ograniczony do minimum i to oni muszą pokazać, że można wygrać i awansować do finału nawet po takiej katastrofie, do jakiej doprowadzili w pierwszym spotkaniu. Przed nimi jednak wyzwanie z kategorii tych uznawanych za niemal niemożliwe do pokonania.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.