Legenda poprowadzi kadrę polskich siatkarzy? Marzenie. Rozmawiał już z prezesem

Jakub Balcerski
- Moje całe życie jest ciągiem kolejnych wyzwań. Tylko tak czujemy głód i chęci do zrobienia czegoś. Teraz jest podobnie - opisuje swoją sytuację Michał Winiarski. Trener Trefla Gdańsk wyjaśnia też, czy jest kandydatem na szkoleniowca kadry polskich siatkarzy.

Michał Winiarski to legenda reprezentacji Polski - mistrz świata z 2014 roku i wicemistrz z 2006, trzykrotny mistrz Polski, mistrz Włoch i zwycięzca Ligi Mistrzów. Po zakończeniu kariery w 2017 roku został najpierw asystentem trenera, a później objął stanowisko pierwszego trenera Trefla Gdańsk.

Zobacz wideo Kto zostanie trenerem polskich siatkarzy? Świderski tłumaczy sytuację głównego faworyta

Niedawno wiceprezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Jacek Sęk, zasugerował, że z Winiarskim prowadzone są rozmowy w kontekście zatrudnienia w kadrze polskich siatkarzy, choć faworytem do zastąpienia Vitala Heynena pozostaje Serb Nikola Grbić. W rozmowie dla Sport.pl mówi, czy sam twierdzi, że mógłby objąć to stanowisko. 

Jakub Balcerski: Przyszła pierwsza wygrana Trefla w tym sezonie PlusLigi. Wywalczyliście ją w dobrym stylu, wyraźnie. To dobrze smakuje po tym, jak zaczęliście od dwóch bolesnych porażek?

Michał Winiarski: Wygraliśmy pierwsze spotkanie ligowe, ale był to dopiero trzeci mecz w tym sezonie. Cieszy mnie, że poradziliśmy sobie z emocjami w pierwszym secie i później nasza gra wyglądała już dobrze i stabilnie. W sporcie najważniejsze jest, żeby zawsze skupiać się na pracy codziennej, bez względu na to, czy się wygrywa, czy przegrywa.

Ciężko było znieść te dwa pierwsze mecze, gdzie graliście dobrze, ale brakowało dobrego wyniku?

To dla nas zawsze ciężkie, ale wręcz powszednie, bo porażki są wkalkulowane w sport. Musimy się z nimi zderzać. To prawda, że nasza gra w obu tych meczach była dobra i walczyliśmy, ale udało nam się w nich zdobyć tylko jeden punkt. Czuliśmy niedosyt. Jednocześnie trafiliśmy na dwa, świetnie grające zespoły. Trzeba oddać Zawierciu i Katowicom, że prezentowali wysoki poziom. Dla nas to dopiero początek sezonu więc filozofia i sposób pracy się nie zmieniają. Wiedzieliśmy, że liga będzie bardzo trudna: jest wiele zespołów, które grają ciekawą siatkówkę i poziom PlusLigi z pewnością poszedł do góry. Nawet przed meczem z Cuprum Lubin zdawaliśmy sobie sprawę, że to będzie kolejny mecz walki. Rywalizacja o fazę play-off będzie trwała do samego końca.

Zastanawialiście się nad tym, czy ten początek to też kwestia rytmu, z jakim weszliście w sezon? Kilka drużyn już zwracało uwagę, że ma z tym kłopot.

Na pewno gra o punkty różni się od wszystkiego, co dzieje się przed sezonem. Mimo tego, że w turniejach radziliśmy sobie świetnie, to mecz w Katowicach pokazał nam, że granie ligowe wymaga takiego wejścia w rytm. Mieliśmy przed tym spotkaniem też swoje problemy, drobne kontuzje, a przez to nieobecności zawodników na pierwszych treningach pełnym składem. To oczywiście nie jest wytłumaczenie dla porażek, ale element, który zachwiał stabilność naszej gry.

Obawiał się pan, że skoro poziom PlusLigi jest coraz wyższy to traficie w taką serię porażek, z której coraz trudniej będzie się wydostać?

Nie. Z GKS-em Katowice prowadziliśmy 10:7 w tie-breaku i mieliśmy dobrą sytuację, żeby dowieźć to do końca. Wtedy być może rozmawialibyśmy o jednej porażce. Jednak czasami tak jest, że jedna, czy dwie piłki decydują o tym, czy mówi się o wygranej, czy przegranej. Końcówki z Zawierciem też pokazywały, że było nas stać na tie-breaka. Podchodzę do tego bardzo spokojnie, bo widzę, że zespół daje z siebie wszystko na treningach, gra na sto procent i wiem, że to w pewnym momencie się po prostu ustabilizuje i będziemy dla wszystkich groźnym rywalem. To początek sezonu. Zeszły zaczęliśmy kapitalnie, potem mieliśmy nawet serię zwycięstw, a finalnie nie spełniliśmy swoich marzeń i nie awansowaliśmy do czwórki, żeby walczyć o medal. Traktuję to tak: porażki w sporcie pokazują ci, nad czym trzeba pracować i uczą. Dlatego paradoksalnie cieszę się, że przyszły one tak wcześnie, bo dostaję wiele wskazówek w kierunku tego, na jakich polach mamy się poprawić.

A zgodzi się pan, że porażki kształtują trenera? Zwycięstwa pewnie też, ale sam pan wspomina o tym, ile się dzięki nim uczy.

Jak najbardziej, tylko ja widzę to w prosty sposób: nie ma tu nic nowego. Kształtują tak, jak kształtowały choćby w zeszłym sezonie. Dlatego na początku sezonu nie ma co się ich bać. Można być tylko niezadowolonym, ale nikt ciągle nie wygrywa.

Istnieje filozofia trenera Michała Winiarskiego? Jak ona wygląda?

Trener na pewno musi reagować na bieżąco. Dynamika sytuacji w zespole często sprawia, że musi podejmować decyzje tu i teraz. Czasami przygotowuje się do meczu pod rywala, a w tamtym zespole pojawia się kontuzja, czy u nas jest uraz, który wszystko odmienia. Trzeba to wszystko uwzględnić i ustalić nowy schemat gry, bo ten przygotowany system w innym wypadku od razu się załamuje. Potrzeba nowych rozwiązań. Moja filozofia to podchodzenie do pracy codziennie w stu procentach skoncentrowanym i oddawanie całego siebie na boisku. Tylko tak można mieć spokojne i czyste sumienie. To, co się zazwyczaj wykonuje to praca mało widoczna, gdzie jest dużo aspektów, dzięki którym zespół się rozwija. To staram się robić. W pracy trenera najważniejsze jest podejmowanie decyzji zawsze dla dobra zespołu.

Zaczynał pan od bycia asystentem u Roberto Piazzy. Wiele się tam pan nauczył?

Wszystko, czego się nauczyłem i z czego obecnie czerpię, ma swoje źródło w tych dwóch sezonach, gdy byłem asystentem. Zawsze powtarzam, że trener, który nie miał okazji być asystentem, będzie miał wysoko postawioną poprzeczkę przy przejściu z kariery aktywnego zawodnika do bycia pierwszym trenerem. Dużo się wtedy zmienia i ja przez dwa lata u Roberto miałem świetną szkołę. W pierwszym roku zdobyliśmy mistrzostwo i mieliśmy kapitalny sezon, ale rok później zajęliśmy dopiero szóste miejsce. To pozwoliło mi poznać pracę trenera od różnych stron, poczuć te złe i piękne emocje. Jestem przekonany, że to nieocenione doświadczenie dało mi dużo w dalszej pracy. Przede wszystkim nauczyło pracować z presją, jaka ciąży na trenerze, bo jest ona dużo większa niż ta, której doświadcza się jako zawodnik. Z trenerem Piazzą bardzo sobie ufaliśmy. Uważam, że to najważniejszy element relacji w każdym sztabie.

Pana nazwisko pada w wielu doniesieniach o kandydatach na trenera polskiej kadry siatkarzy. Pan się za niego uważa? Jest pan kandydatem na to stanowisko?

Nauczyłem się nie rozmawiać o tematach, które jeszcze faktycznie nie zaistniały. Nie chcę mówić, że nie ma nic na rzeczy, natomiast nie ma nic konkretnego. Dla mnie dziś najważniejsze jest wciąż to, co dzieje się tu i teraz. Kolejne dni spędzam na treningach z moją drużyną i analizowaniu rywali. Taki system przynosi mi najmniej stresu, a życie nauczyło mnie, że nie ma co wybiegać do przodu.

Prezes Sebastian Świderski mówił, że długo przekładaliście waszą rozmowę, bo obaj nie mieliście czasu. A w końcu do niej doszło?

Odbyła się, porozmawialiśmy sobie o paru fajnych rzeczach i ważnych aspektach. Ale nie jestem upoważniony do zdradzania szczegółów naszej rozmowy.

W kontekście reprezentacji: to jest myśl dotycząca przyszłości? Taka, której kiedyś chciałby pan się podjąć i nie zamykać sobie tej drogi?

Powtarzam to od samego początku: już wtedy, gdy zaczynałem swoją przygodę trenerską, moim marzeniem było, żeby zostać trenerem reprezentacji. Tak było też, jak byłem zawodnikiem. Mając piętnaście lat, miałem marzenia, żeby zagrać w PlusLidze i kadrze młodzieżowej i udało się je spełnić. Następnym krokiem było dostanie się do reprezentacji, potem bycie członkiem pierwszego zespołu i granie jak najwięcej. Moje całe życie jest ciągiem kolejnych wyzwań. Tylko tak czujemy głód i chęci do zrobienia czegoś. Teraz jest podobnie. Moje dwa lata w Gdańsku pozwoliły mi zbudować fajną grupę ludzi, którzy walczą i grają dobrą, fajną siatkówkę. Prezes Gadomski obdarzył mnie dużym zaufaniem i mamy podobne spojrzenie na siatkówkę. Dla mnie się nic nie zmienia. Wciąż chcę to robić. Nie wiem, czy to będzie przez kolejne lata w Treflu, czy gdziekolwiek indziej. Zawsze będę dążył do tego, żeby rozwijać swoich zawodników.

Pojawiały się też głosy: "Michał Winiarski dla kadry? Z tym trzeba jeszcze poczekać". Zgadza się pan z nimi, chce pan jeszcze więcej rozwoju, zanim przyszłoby do takiego wyzwania?

Uważam, że są ludzie, którzy decydują, czy dla kogoś przyszedł czas, czy jeszcze nie. Są zawodnicy, którzy zostają trenerami bez żadnego doświadczenia w tej roli, a im się udaje. Są też bardzo doświadczeni trenerzy, którzy od dłuższego czasu nic nie wygrali. Stephane Antiga już w swoim pierwszym sezonie wygrał mistrzostwo świata. W sporcie nie ma złotej recepty. Nie ma czegoś takiego, że wybierzemy najlepszego trenera na świecie i będziemy wszystko wygrywać, albo odwrotnie. Na sukces musi się złożyć wiele małych detali. Na nie trzeba ciężko pracować każdego dnia i to jest mój sposób, żeby osiągnąć sukces. Jakie są zdania i opinie? Są różne i jest ich wiele, więc od tego jest osoba decyzyjna, żeby wziąć odpowiedzialność za taki wybór. Często jest tak, że w pracy trenera trzeba pewne rzeczy przewidywać. A praca ekspertów i dziennikarzy polega na reagowaniu głównie już po wszystkim, więc można sobie różne teorie dobierać. To trener ma się zajmować tym, co jest na co dzień, tym, czego bardzo często nie widać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA