W sezonie 2020/21 zdecydowanie najgłośniej w kontekście ruchów transferowych mówiło się o przenosinach Taylora Sandera. Amerykański siatkarz przeniósł się do Bełchatowa, gdzie miał wrócić do pełni zdrowia, a następnie pomóc zespołowi w walce o najwyższe cele. Po powrocie do odpowiedniej dyspozycji 29-latek zadebiutował w grudniu.
Pół roku później wszystko wskazywało na to, że Sander w dalszym ciągu będzie reprezentował barwy PGE Skry. Sam zawodnik przyznał, że otrzymał inną propozycję kontraktu, jednak mając na uwadze "brak spłaconego długu w Bełchatowie" podjął decyzję o pozostaniu w klubie.
Sytuacja skomplikowała się po zakończeniu igrzysk olimpijskich w Tokio. Taylor Sander nie zjawił się w klubie i nikt nie był w stanie ustalić, gdzie tak naprawdę się znajduje. Po długim czasie oczekiwania władze klubu z Bełchatowa postanowiły wstąpić na drogę prawną, informując przy tym, że Taylor Sander nie będzie zawodnikiem PGE Skry w nadchodzącym sezonie.
W rozmowie z TVP Sport prezes klubu Konrad Piechocki wyjaśnił, jakie podjęto decyzje wobec Amerykanina. - Na podstawie zapisów umowy nakładamy na przyjmującego karę. Pełen komplet dokumentów jest w tej chwili u naszych prawników. Zobaczymy, jak to się potoczy i jaka będzie reakcja drugiej strony. Amerykanin nie stawił się do pracy i jego nieobecność trwa do dziś. Kara za jeden dzień wynosi 20 procent wartości kontraktu - powiedział.
Piechocki dodał również, że jak dotąd Sander zdecydował się jedynie na wysłanie pisma, w którym poinformował klub, że nie zamierza wracać z powodów osobistych. Okazało się, że co prawda 29-latek faktycznie nie podpisał innego kontraktu, ale zamiast tego znalazł się wśród zawodników, którzy wystąpią w turnieju siatkówki plażowej organizowanym przez FIVB.