Katowicki Spodek w niedzielę miał odlecieć ze względu na atmosferę stworzoną przez polskich kibiców dopingujących kadrę Vitala Heynena w finale domowych mistrzostw Europy. Jak to już bywało w tym sezonie, sprawy się skomplikowały. Polacy do finału nie dotarli, ale Spodek i tak odleciał. Dzięki niesamowitemu poziomowi gry tych, którzy się w nim znaleźli.
Od samego początku meczu przewagę wydawali się mieć Słoweńcy. Na trybunach głównie dzięki jednemu sektorowi. Temu, który skakał w trakcie każdej akcji, synchronizował klaskanie jeszcze lepiej niż Islandia w trakcie piłkarskiego Euro 2016, a wyróżniał się, poza hałasem, jaskrawozielonymi koszulkami. Gdy spiker zapytał jednak, kto kibicuje Włochom, odezwała się niemalże cała reszta hali, w tym sporo kibiców w biało-czerwonych barwach. Polacy byli przeciwko pogromcom kadry Vitala Heynena.
A na boisku? W pierwszym secie powiedzielibyśmy, że dzięki atakowi powinni wygrać Włosi. Mieli skuteczność na poziomie 59 procent w tym elemencie. Dlaczego zatem do 22 wygrali Słoweńcy? Kluczowe okazało się przyjęcie - aż 73 procent piłek było przyjmowanych pozytywnie, zdatnie do gry. I choć w ataku drużynie Alberto Giulianiego szło już gorzej (43 procent skuteczności), to dokładając do przyjęcia przewagę na zagrywce: cztery asy serwisowe do jednego Włochów, otrzymywaliśmy mieszankę dającą im kontrolę.
Różnica pomiędzy drużynami była jednak mniejsza niż można się było tego spodziewać. To obrazują dwie kolejne partie - obie wygrane do 20. Najpierw przez Włochów, później przez Słoweńców. I w nich znów kluczowe były zagrywka i przyjęcie. W drugim secie drużyna Ferdinando De Giorgiego miała aż 67 procent pozytywnego przyjęcia i cztery bloki wywołane właśnie presją nakładaną na rywali świetnym serwisem. Włosi trzecią partię ugrali za to atakami Klemena Cebulja i Tine Urnauta. To oni zrobili różnicę.
Ale nie tak wielką, żeby ktoś stwierdził, że Włosi nie mają już szans. Nikt jednak nie dominował. I przez to, gdy Włosi zagrywką i dobrą dyspozycją Daniele Lavii od stanu 13:13 przeszli do czteropunktowej przewagi przy 17:13, widać było, że ten mecz raczej skończy się tie-breakiem. Włosi znów wygrali do 20 i faktycznie doszło do piątego seta. A tam walka była niezwykle równa - najpierw trzy punkty wywalczyli Słoweńcy i wręcz wyskakiwali z kwadratu dla rezerwowych na boisko z radości. Chwilę później to samo działo się po włoskiej stronie. Pewne było, że o zwycięstwie zdecydować może tylko chwilowa zapaść jednej z drużyn, show któregoś z zawodników, który zostanie bohaterem, albo wygrana walka na noże, do ostatniego punktu.
I choć na trybunach do końca meczu słychać było "Kdor ne skace ta ni Slovenc", to na parkiecie najwyżej skakał najlepszy zawodnik całych mistrzostw Europy, Włoch Allessandro Michieletto. On dał swojej drużynie przewagę na poziomie czterech punktów, której już do końca spotkania Słoweńcy nie byli im w stanie wydrzeć. Skończyło się 15:11 dla Włochów, co dało im niewiarygodne złoto. Zdobyli je młodym składem, który wydawał się być za mało doświadczony na taki sukces. W Polsce świętował ich trener, Ferdinando De Giorgi, który cztery lata temu zaliczył tu najgorszy moment swojej trenerskiej kariery i skompromitował się na mistrzostwach Europy z polską kadrą. Słoweńców mogło być żal.
I choć to zasłużona wygrana Włochów, to po tak kosmicznym poziomie w ostatnim meczu turnieju można było spokojnie przyznać dwa złote medale. Zwłaszcza, rozumiejąc, że dla Słoweńców to już w zasadzie klątwa finału - po raz trzeci muszą zadowolić się tylko srebrem.
I może lepiej, że w tym finale nie było polskich siatkarzy. Mają swój brąz, którym po części uszczęśliwili siebie i kibiców na koniec bardzo trudnego sezonu. Ich sukces nie przyćmi sezonu naznaczonego niedosytem i poczuciem zmarnowania największych szans od lat na wielkich imprezach.
A finał bez kadry Vitala Heynena i tak nie rozczarował. "Che volley" - pisał były asystent Vitala Heynena, Mark Lebedew na Twitterze i trudno się z nim nie zgodzić.
192 stroje trafią do młodych adeptów siatkówki w ramach akcji Sport.pl, pt. "Stroje za asy", która trwa w trakcie mistrzostw Europy w siatkówce. W meczu o trzecie miejsce z Serbami reprezentacja Polski zaserwowała sześć asów, co łącznie daje 64 asy w całym turnieju.
Kolejne asy odliczaliśmy w internecie oraz na nośnikach reklamy zewnętrznej na budynku Cepelii w Warszawie i Dworca Głównego w Katowicach - polskiej nieoficjalnej stolicy siatkówki, w której odbyła się faza finałowa całej imprezy. Szczegóły akcji tutaj, a regulamin konkursu tutaj.