Dziwak? Nie, Heynen po prostu taki jest. Picasso, który próbował być jak Mourinho

Vital Heynen odchodzi. Trener polskich siatkarzy pożegnał się z kibicami, a z jego słów wynika, że nie będzie się ubiegał o dalsze prowadzenie męskiej kadry. A dla niej to koniec pewnej ery. Bo Belg był jak Picasso. A to, że jego kadencja kończy się rozczarowaniami, nie oznacza, że w Polsce będzie kojarzony tylko z nimi. Pozostanie szaleńcem, który dał dużo radości.

Mecz przeciwko Serbii o brąz mistrzostw Europy w katowickim Spodku był dla Vitala Heynena ostatnim w roli trenera reprezentacji Polski siatkarzy. Po spotkaniu Polacy odebrali szósty medal wielkiej imprezy zdobyty z Belgiem, a trener pożegnał się z kibicami. To koniec ważnego rozdziału dla polskiej męskiej siatkówki. Wręcz pewnej ery. Taka się już nie powtórzy. Nawet jeśli zostanie w środowisku polskiej siatkówki, o co zamierza się ubiegać.

Zobacz wideo POLSKA - SERBIA. Koniec ery kadry Heynena. Bolesne zderzenie z rzeczywistością

"50 szóstek Vitala"

102 mecze. 77 zwycięstw, 25 porażek. I pewnie nawet ponad 50 różnych kombinacji w wyjściowych szóstkach. I chyba właśnie w oparciu o tę liczbę najlepiej tytułować jego kadencję. Było "50 twarzy Greya", a polska siatkówka miała "50 szóstek Vitala", bo choć kończy przygodę z kadrą z wykrystalizowaną pierwszą drużyną, to wcześniej zmieniał w niej tak dużo, jak żaden inny trener.

Niektórzy uważają to za nieudany romans Belga z polską kadrą. Bo nie osiągnął swojego największego celu, czyli złota igrzysk olimpijskich. Sam podkreślał, że na sam koniec ten zespół nie grał na miarę swoich możliwości. Ale ocena jego czasu spędzonego z reprezentacją nigdy nie będzie jednoznaczna. Sam podkreślał, że lubi wyciągać zespoły z kryzysu. Dlatego trafił do Polski w idealnym momencie i gdy niewielu oczekiwało wprowadzenia drużyny na najwyższy poziom, to udało się zdobyć mistrzostwo świata.

Heynen podkreślał, że dużo wyżej nie dało się zajść. W kolejnych latach jego zespół zdobył jeszcze pięć medali wielkich imprez - dwa brązowe medale mistrzostw Europy, srebro Pucharu Świata, a do tego brąz i srebro Ligi Narodów. Zespół utrzymywał się w światowej czołówce, ale w kluczowym momencie, czyli podczas igrzysk w Tokio przyszedł regres. Polacy nie umieli wygrywać najważniejszych meczów. Po tym zostanie im żal i rana, która długo się nie zagoi. Ale mimo wszystko mamy wrażenie, że Heynena nie będzie się kojarzyć z porażkami.

Dziwak? Nie, Heynen taki po prostu jest

- Vital zawsze każe zacząć dzień od śniadania - zaczęła opis współpracy z Heynenem kierowniczka polskiej kadry, Elżbieta Poznar. - Nawet jeśli jest dużo pracy, to dopiero po nim ustalamy, co konkretnie trzeba zrobić tego dnia. Muszę się zorientować, czy musimy coś zarezerwować, odebrać akredytacje, albo bilety. Praca kierowniczki tego zespołu nie zawsze jest łatwa, często bardzo intensywna, ale satysfakcjonująca. I jestem dumna z tej drużyny - podkreślała.

W hali, przy boisku, potrafił pojawić się nawet na dwie godziny przed meczem. Bardzo zabolały go pandemiczne zmiany w obiektach i brak obecności kibiców. Wcześniej przychodził do nich pod trybunę, a w międzyczasie ustawiała się już kolejka do robienia sobie zdjęć i wymienienia kilku słów ze szkoleniowcem. Nigdy nie odmawiał sobie i kibicom tej przyjemności. W trakcie meczu często klaskał z nimi do przyśpiewek i brał udział w dopingu dla własnego zespołu. Na czasach rzadko zbierał całą drużynę. Częściej mówił do poszczególnych zawodników, żartował z nimi, albo analizował coś na tablecie. Dziwak? Nie, Heynen taki po prostu jest. 

Heynen chciał być jak Mourinho

Na początku prawie nikt nie był przyzwyczajony do jego rytuałów. A zwłaszcza dziennikarze, z którymi Heynen miał wyjątkową relację. Lubił zamienić się z nimi miejscami i samemu zadawać pytania w mixed zonie, wparować do biura prasowego i rozmawiać o statystykach poprzedniego meczu, czy "podkraść kawę". Czasem kończył też rozmowę, mówiąc, że jeśli będzie stał w tym samym miejscu jeszcze przez dziesięć minut, to przegra kolejny mecz. Innym razem żartował, że za dwa mecze w jego miejscu stanie inny trener, bo Polska się go pozbędzie.

Najciekawszy epizod miał jednak miejsce podczas mistrzostw świata w Bułgarii i Włoszech. Warna, 22 września 2018 roku: "Szanowni Państwo! W imieniu Vitala Heynena, trenera reprezentacji Polski, zapraszam o 18.40 (stoisko z parasolami Coca-Coli przy Pałacu Kultury i Sportu). Jednocześnie trener prosi, by nie rejestrować przebiegu spotkania (wideo i audio)" - sms takiej treści trafił do polskich dziennikarzy na kilka godzin przed meczem naszej kadry z Francją. Dzień wcześniej Polska przegrała 2:3 z Argentyną, marnując trzy piłki meczowe. Kapitan Michał Kubiak leżał wtedy w łóżku z gorączką, był w trakcie kuracji antybiotykowej [później się dowiedzieliśmy, że to było odmiedniczkowe zapalenie nerek i że Kubiak miał aż 40 stopni gorączki]. Czego mógł chcieć od dziennikarzy trener dzień po tym, jak jego zespół zjechał z autostrady do czołowej szóstki mistrzostw świata? Heynen próbował nas przekonać, że jedziemy dalej. Boczną, wyboistą drogą, która przysporzy nam cierpienia. Ale jedziemy, nie tracąc celu z oczu.

Belg dał wtedy do zrozumienia, że za dwie godziny prawdopodobnie przegramy z Francją. I wyjaśnił, że jego planem jest rzucenie wszystkich sił na Serbię, z którą mieliśmy się zmierzyć w meczu o wszystko. - Przy ewentualnym niepowodzeniu zrzućcie całą winę na mnie. Ja z tym nie mam problemu - mówił. Prosił, by oszczędzić zawodników. Bronił tych, którzy po pierwszej porażce zostali nazwani koszulkami, a nie siatkarzami. Był jak Jose Mourinho, gdy ten jeszcze słynął z tego, że potrafi zdejmować presję ze swoich piłkarzy. Jak ten Mourinho sprzed lat, a nie ten współczesny, zrzędliwy, skłócony z całym światem. Nie tylko z siatkówki, ale z żadnej dyscypliny sportu nie pamiętamy takiego spotkania jak to warneńskie z Heynenem. Trener nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni pokazał, że jest kimś zupełnie nieszablonowym. Ale może w tej zagrywce można dostrzec jego geniusz?

Siatkarski Picasso

Oczywiście Heynen ideałem nie jest. Powiesz mu "good luck", gdy spotkasz go w biurze prasowym, to odpowie, że wcale nie trzeba mu szczęścia, bo przecież dobrze przygotował zespół. Uwielbia się droczyć, kocha wchodzić ludziom w słowo i w kadr, po minach zawodników widać, że nie zawsze ich to bawi. Jeszcze gorzej, gdy masz w nim rywala. Wtedy siatkówką nie będziesz się cieszyć. Nie trzeba wyjątkowo wyćwiczonej pamięci, by odtworzyć sobie w głowie sceny z kabaretu, jaki odgrywał w 2016 roku, gdy jako trener kadry Niemiec walczył z Polską w Berlinie w olimpijskich kwalifikacjach.

Wojciech Drzyzga, człowiek generalnie wobec Heynena krytyczny, trafił jednak w sedno, twierdząc, że to siatkarski Picasso. - Stworzył arcydzieło. I jeszcze jutro czy pojutrze będziemy patrzeć i myśleć, jak to się stało, jak to możliwe - ocenił za to były reprezentant Polski, Daniel Pliński.

Heynena kochali kibice, momentami nienawidzili jego krytycy, ale wszyscy muszą przyznać: kogoś takiego już w polskiej siatkówce nie będzie. Był showmanem, trenerem zarówno zwycięskim, jak i popełniającym błędy, ale jedynym w swoim rodzaju. Gdyby miał odejść w najbardziej charakterystyczny dla siebie sposób, to przeszedłby się na piechotę z Polski do Belgii. Spacerkiem, zagadywałby każdego spotkanego przechodnia. Z uśmiechem szaleńca. A może bardziej pozytywnego, siatkarskiego wariata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.