To, co zrobili Polacy w półfinale ME, jest niewytłumaczalne. Jak tak można?

Jakub Balcerski
To jest niewytłumaczalna porażka. Tak jak z Francją w Tokio. Znów mecz przegrali Polacy, a rywale wygrali dzięki nim. Znów nie wykorzystali swoich szans, znów ze Słowenią i znów z wielkim bólem. Mogło skończyć się nieprawdopodobnym scenariuszem, ale chyba musiało właśnie w ten sposób. Tak naznaczony jest ten sezon.

To jest fenomen. Jak można było w półtora miesiąca przegrać dwa mecze w niemal identyczny sposób? Popełnić te same błędy, nie mieć przewagi w tych samych elementach i przegapić moment, w którym zdecydowały się losy meczu. Polacy przegrali ze Słowenią 1:3 (25:17, 30:32, 16:25, 35:37) w półfinale mistrzostw Europy i nie zagrają przed własną publicznością o złoto.

Zobacz wideo Mocna zagrywka Sport.pl - #StrojeZaAsy. Meldunek z Katowic

Słoweńcy zaczęli, jakby nie było na boisku. Wydawało się, że tak będzie do końca

Słoweńskich kibiców, dziennikarzy, a w końcu zawodników nie trzeba było motywować przed meczem. Sami się nakręcali. Najpierw nadinterpretowali słowa Vitala Heynena o tym, że "nie interesował go rywal w półfinale", a potem tuż przed meczem rozjuszył ich jeszcze niewłaściwy hymn włączony przez organizatorów, co wygwizdali nawet polscy kibice. 

To Słoweńcy wygrywali rywalizację na trybunach na początku spotkania. Byli głośniejsi, skakali i dominowali przy powoli rozkręcających się polskich fanach. Wyrównana gra od początku pierwszego seta sprawiała, że bez świadomości wyniku mogłoby być trudno odróżnić doping jednej grupy od drugiej. Za to, jak niesamowicie dzięki temu wyglądał kontrast, gdy gra Słoweńców w pierwszym secie wyglądała coraz gorzej, Polacy wrócili na swój świetny poziom z meczu z Rosją, a kibice w Spodku powoli sprawiali, że hala zaczęła odlatywać. To nabuzowanie słoweńskiego środowiska odczuwalne przed spotkaniem od pierwszych piłek mu przeszkadzało. Zawodnicy Andrei Giulianiego nie byli skoncentrowani tylko na meczu. I wydawało się, że tak może pozostać do końca.

Kurek odpowiadał na pytanie Słoweńców. A potem bajka się skończyła

Za to Polacy perfekcyjnie skupili się na tym, czym mieli zrobić różnicę przeciwko Słowenii. - Kluczem będzie zagrywka - mówił nam przed spotkaniem Mark Lebedew. I miał rację. Serwis wpływał natomiast na blok, który Słoweńcy mogli starać się omijać na wiele sposobów, ale przy kluczowych akcjach piłka zawsze zostawała po ich stronie, w boisku.

W pierwszym secie grę napędziły asy Wilfredo Leona i dyspozycja w ataku Bartosza Kurka, którą przed spotkaniem kwestionowali słoweńscy dziennikarze. A Polak z każdą piłką nie dawał im odpowiedzi na postawione pytanie: A co jeśli się zatnie? Jeśli już, to odpowiadał pytaniem: A co jeśli się nie zatnie?

A potem bajka się skończyła. Bo to Słowenia zaczęła grać swoje. Siłową, fizyczną i dynamiczną siatkówkę. A u Polaków przyszedł stały element meczów podczas całego tego turnieju: "syndrom drugiego seta". To moment, kiedy jedyny raz oddali inicjatywę w meczu Rosjanom w Gdańsku. Tak było też w Katowicach. Słoweńcy złapali dobry moment w przyjęciu, co przełożyło się na skuteczne ataki na skrzydłach i u środkowych. I choć popełniali wręcz serie błędów na zagrywce, to Polacy nie potrafili tego wykorzystać. U nich ta też funkcjonowała słabiej, co przełożyło się na gorszą dyspozycję w bloku. I to był największy problem zespołu Heynena. Kreował chaos, a zawodnicy wręcz gubili się w tym, co jeszcze do niedawna wychodziło im świetnie.

Gdyby nie wejście Mateusza Bieńka, który zagrywką, uderzeniami ze środka i obronami podtrzymał w odpowiednim momencie lepszą grę Polaków, to być może nie byłoby w drugim secie walki na przewagi. A była i to długa. Najlepszą okazję do skończenia seta zawodnicy Vitala Heynena mieli przy stanie 25:24, gdy po złej wystawie Grzegorza Łomacza akcji nie skończył Wilfredo Leon. Zmiana powrotna na Fabiana Drzyzgę nie przyniosła poprawy dogrywania piłek. Polacy zmarnowali sześć setboli, a Słoweńcy wykorzystali trzeciego i doprowadzili do remisu w całym meczu. Nie można było otrząsnąć się z wrażenia, że to Polacy stanęli i zaczęli przegrywać ten mecz, a nie Słoweńcy swoją lepszą grą wygrywać. 

W Polakach coś pękło. Przypominało się Tokio

I jakby coś w Polakach pękło. Kubiak, Kurek i Wojtaszek zeszli do szatni. Kapitan kadry wyglądał, jakby musiał odreagować to, co się przed momentem stało. Ale po powrocie na boisko wszystkiego brakowało Polakom jeszcze bardziej. Zagrywki, a z nią bloku, lewego skrzydła, na którym coraz bardziej zawodził Kubiak i nie pomógł nawet wprowadzony z desperacją, już przy sporym prowadzeniu Kamil Semeniuk

Słoweńcy pokazywali klasę - wskoczyli na wyższe obroty przy zagrywce, genialnie funkcjonował u nich system blok-obrona, a siły mieli tak dużo, jakby dopiero zaczynali sezon. Polacy mieli nietęgie miny - na trybunach kibice prowadzili doping jakby przez chwilę stracili już wiarę, dziennikarze załamywali głowy, a zawodnicy na boisku stali się duchami. Vital Heynen przegapił moment, kiedy Polacy mogli szarpnąć grę i ruszyć po 3:0. I obrywali za to aż do końca trzeciej partii. Przypominało się Tokio: gdzie też zabrakło wyczucia momentu, w którym trzeba zrobić kluczową zmianę, gdzie też brakowało zagrywki, czy bloku i gdzie też Polacy mieli grających na wysokiej skuteczności Kurka i Leona. A to nie wystarczało. Ten mecz mógł się powtórzyć. 

Kubiak "uznał, że trzeba tu grać nie tylko w siatkówkę"

Ale wtedy Michał Kubiak po jednej z akcji czwartej partii stanął przed siatką i powiedział sobie: Nie! Zaczął grać całym sobą tak, jak tylko on potrafi. Jak powiedział dziennikarz Sport.pl, Łukasz Jachimiak: Uznał, że trzeba tu grać nie tylko w siatkówkę. Polacy sprowokowali rywali do kłótni pod siatką i na chwilę zyskali mentalną przewagę. Chwycili się niej i chcieli wyrwać tego seta. 

Nadal grali źle, nadal popełniali błędy, ale wrócili do żywych. Walczyli o każdą piłkę, niosły ich trybuny i wściekłość. Nawet nie wiadomo, czy na samych siebie, czy na Słoweńców, czy na cały świat. Doprowadzili do gry na przewagi. Mieli niewykorzystaną piłkę setową na tie-breaka, na chwilę zamarli też przy meczbolu dla rywala. Vital Heynen wziął czas i pierwsze, co zrobił, to podszedł do Fabiana Drzyzgi. Ten później dograł do Wilfredo Leona, a ten wybronił piłkę meczową. Kolejnej Polacy nie byli już w stanie sięgnąć. Ale ją wyrwał Vital Heynen. Poprosił o challenge i utrzymał swój zespół przy życiu, bo Słoweńcy jakimś cudem dotknęli siatki. 

Dziesięć piłek meczowych. To się miało nie powtórzyć, ale jednak się stało. Niewytłumaczalnie

Piąty meczbol? Tym razem nawet sędzia musiał poprosić o challenge przy ataku Słoweńców z wysokiej piłki. A Polacy nie musieli. Niestety, jeszcze przed pokazaniem powtórki stali już jak zbici. Wymieniali smutne spojrzenia z Heynenem. Byli przekonani, że ten thriller się skończył. Ale zaczęli gdzieś podskakiwać sobie z kibicami i czekali aż kolejny dramatyczny, 10-minutowy challenge zadecyduje, czy to się skończy. I choć nikt nie mógł powiedzieć, że to widział, bloku nie było. Polacy znowu ożyli, ale tylko na chwilę. Słoweńcy dawali im piłki, a oni prezentowali im trzy kolejne meczbole. I za chwilę znów niewytłumaczalnie je bronili. Czegoś takiego siatkówka chyba jeszcze nie widziała.

36:35. Dziesiąta piłka meczowa. Dziewiąta z rzędu. Słoweńcy uderzyli, piłka poleciała w boisko i trafiła w nie. Zawodnicy Giulianiego i sztab wypadli się cieszyć. Heynen jeszcze poprosił o challenge, ale tym razem racji już nie miał. To był koniec najbardziej nieprawdopodobnego meczu tych mistrzostw. Tylko co z tego, skoro znów pozostały niepewności, smutek i świadomość błędów?

To się miało nie powtórzyć, ale się zdarzyło. Niewytłumaczalnie. Pomimo zrywu, walki i niesamowitych okoliczności, Polacy przegrali. I dało się odczuć, że przegrali sami, z niewielką pomocą rywali. To bolało najbardziej, jak w Tokio. Pogódźmy się z tym, że w taki sposób naznaczony będzie ten sezon.  

Mocna zagrywka Sport.pl - #StrojeZaAsy w siatkarskich mistrzostwach Europy

Za każdego asa serwisowego polskich siatkarzy w mistrzostwach Europy, redakcja Sport.pl ufunduje stroje meczowe młodym zawodniczkom i zawodnikom. Polacy zdobyli do tej pory zagrywką 58 punktów, co oznacza ufundowanie 174 strojów!

Kolejne asy będziemy odliczać w internecie oraz na nośnikach reklamy zewnętrznej na budynku Cepelii w Warszawie i Dworca Głównego w Katowicach - polskiej nieoficjalnej stolicy siatkówki, w której odbędzie się faza finałowa całej imprezy. Szczegóły akcji tutaj, a regulamin konkursu tutaj.

Więcej o:
Copyright © Agora SA