Od brązowego medalu z 2011 roku mistrzostwa Europy siatkarzy polskim kibicom nie kojarzą się już raczej z radością i zwycięstwami. W 2013 roku była klęska, czyli dopiero dziewiąte miejsce w imprezie współorganizowanej przez Polskę. Dwa lata później skończyło się na ćwierćfinale i piątym miejscu, co nie pomogło trenerowi Stephanowi Antidze przed walką o igrzyska olimpijskie w Rio.
Te skończyły się bolesną porażką, a następca Francuza, Włoch Ferdinando De Giorgi, wykopał sobie grób na kolejnych ME, których tym razem Polska była już jedynym gospodarzem. Biało-czerwoni zajęli w nich dopiero 10. miejsce.
Dwa lata temu na poprzednich mistrzostwach Europy swoją pierwszą tak dużą porażkę zaliczył Vital Heynen. Jako mistrz świata przegrał półfinał ze Słoweńcami i zdobył "tylko" brąz. On może być z niego nawet dumny, ale nie zmaże wrażenia, jakie na polskim środowisku wywarła świadomość tego, że po wygraniu drugiego mistrzostwa świata Polacy mogą przegrać na etapie półfinału i to wcale nie z kontynentalną potęgą.
Teraz Heynen jest w podobnej sytuacji - Polacy zagrają przed własną publicznością w turnieju pocieszenia po porażce na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Zdobycie złotego medalu w Katowicach byłoby zwieńczeniem siatkarskiego Tour de Pologne z wielką radością kibiców, prezentowaniem medali i uśmiechami. One pozwoliłby zawodnikom i kibicom chociaż na chwilę zapomnieć o klęsce w Japonii.
- Pocieszenie? To byłby tylko złoty medal. Czy nas na niego stać? Tak, ale musimy grać najlepiej, jak potrafimy, wrócić do tego. Myślę, że wciąż to potrafimy - przekonywał na zgrupowaniu w Spale Mateusz Bieniek. - To uratowałoby trochę ten sezon, mielibyśmy powód, żeby wspominać go inaczej niż tylko z powodu Tokio - oceniał Kamil Semeniuk.
Choć on i tak dodawał, że jest zadowolony z indywidualnego celu: awansu do kadry seniorów i ciągłego rozwoju. Jeśli łączyć sezon klubowy z reprezentacyjnym, to dla Semeniuka i innych zawodników, którzy wygrali z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle Ligę Mistrzów, byłaby to wisienka na pięknym torcie.
W taki sposób o ewentualnym złotym medalu przed igrzyskami w Tokio, a podczas Memoriału Wagnera w Krakowie mówił Heynen. Z realizacji tego celu nic nie wyszło, a teraz dla Belg zacznie walkę o drugie polskie złoto w historii ME siatkarzy w tym samym mieście. Teraz Heynen zaskakująco powtarza, że nie jest przekonany, co do pewności siebie swojego zespołu i nawet przed inaugurującym dla Polaków meczem z Portugalią uważa, że ten nie jest przygotowany na grę z najlepszymi.
Być może trener zrzuca presję ze swoich zawodników. Jednak nawet jeśli tak jest, to wypada dość nienaturalnie dla samego Heynena. Belg po mistrzostwach najprawdopodobniej odejdzie z polskiej kadry, więc ten turniej to ostatnia okazja do zrobienia tego, co do tej pory wychodziło mu perfekcyjnie, czyli "kupienia" sobie publiczności dobrą dyspozycją drużyny i ostatnim takim sukcesem. Na razie tego nie robi mówiąc, że od Polaków może się okazać lepsza reprezentacja Portugalii.
Oczywiście nie chodzi, by Heynen był zbyt pewny siebie i lekceważył rywali. Chodzi o realizm. Nikt nie chce, żeby kadra się załamywała jeszcze bardziej niż po Tokio, polscy siatkarze to wciąż przecież mistrzowie świata. I na dodatek współgospodarze turnieju, a przecież Belg powtarzał już, że to byłaby ładna klamra: finały ME odbędą się przecież w Katowicach. A to miejsce, gdzie szkoleniowiec zaczął pracę z Polską na Lidze Narodów trzy lata temu. I teraz w symboliczny sposób mógłby zakończyć, z medalem na szyi.
W Krakowie samych mistrzostw Europy trzeba się trochę naszukać. Prezentacja trofeum za wygranie mistrzostw odbyła się w nowoczesnym Międzynarodowym Centrum Kongresowym, a nie w bardziej reprezentatywnej części miasta. A nawet jeśli uwaga miała być przykuta do ważnego biznesowo obiektu dla Krakowa, to dlaczego wpuszcza się do niego kibiców tylnymi drzwiami, przez co niektórzy szukali odpowiedniego wejścia po kilkanaście minut? W środę salę z pucharem odwiedziło tylko około 200 osób, a mogło być pewnie nawet kilka razy więcej. Poza prezentacją pucharu zorganizowano jeszcze Krakowski Festiwal Siatkówki pod Galerią Krakowską, a także w niektórych miejscach "ubrano" miasto w branding turnieju. Bez szału.
Podobnie jak z pierwszymi sprawami stricte organizacyjnymi. Serbscy siatkarze na przedstawiciela organizatora na lotnisku czekali ponad godzinę, przez co musieli opóźnić swój trening. Jako ostatni dotarli też na oficjalną sesję fotograficzną i w hotelu byli zameldowani dopiero późnym wieczorem. Swój pobyt w Krakowie opisują na razie jako bardzo chaotyczny. Za to Europejska Federacja Siatkówki (CEV) nie ustaliła, jak dokładnie ma wyglądać wpuszczanie akredytowanych na mecze osób do hali. W zasadach pisali o obowiązkowych testach, potem mieli się zgodzić jedynie na mierzenie temperatury, a stanęło na tym, że działacze, media, czy obsługa turnieju przekona się o tym zapewne dopiero na miejscu.
Jedno jest jednak pewne: wszelkie niepewności związane z turniejem mogą zniknąć wraz z pierwszymi meczami i radością polskich kibiców. Pozostaje im życzyć, żeby doświadczali jej jak najczęściej. Niech to będzie święto siatkówki bez falstartów, klęski, czy braku pewności w reprezentacji. Zamiast tego niech na szyjach tych, którzy przegrali swoje marzenia w Tokio, zawiśnie medal, który podpowie im, jak wiele jeszcze mogą wygrać.