Polskie siatkarki po wygranym 3:1 (21:25, 25:21, 25:22, 25:17) meczu z Ukrainkami w 1/8 finału mistrzostw Europy i awansie do ćwierćfinału rozgrywek oceniamy w szkolnej skali 1-6.
Zacznijmy jednak od trenera kadry. Na Nawrockiego spadło w ostatnich tygodniach sporo krytyki, ale trzeba przyznać, że w tym meczu chciał walczyć o zespół. Najpierw jego zmiany były wręcz desperackie - w pierwszym secie Polki grały w ustawieniu z Martyną Grajber i Malwiną Smarzek na przyjęciu, co wręcz nie miało prawa wypalić. Później ruchy szkoleniowca były jednak racjonalne i potrafiły dać zespołowi sporo świeżości. Zwłaszcza zmiany na pozycji rozgrywającej, wejścia Smarzek w odpowiednim momencie setów, gdy nie dawała rady Magdalena Stysiak, a także postawienie na Martynę Czyrniańską, która odpłaciła się trenerowi najlepiej, jak mogła.
Trzymała przy życiu polski blok i środek przy kryzysach, punktowała, ile mogła i ciągnęła grę, gdy nie szło skrzydłom. Zdobyła najwięcej punktów w zespole - 17 - i jej doświadczenie było widać niemalże w każdym ruchu. Bardzo ważny element polskiej kadry w meczu z Ukrainkami.
"Game changer" - tylko tak można nazwać młodą polską przyjmującą w tym spotkaniu. Jej wprowadzenie w drugiej partii po katastrofie w pierwszej dało dużo w rozruszaniu do tej pory zawodzącego lewego skrzydła, ale także grze w obronie kadry Nawrockiego. Aż korci spytać: dlaczego Czyrniańska nie była tak wykorzystywana wcześniej. Choć może to lepiej, bo teraz może być asem tej kadry.
Po słabym występie Stysiak z Bułgarkami można było liczyć, że drugi taki mecz atakującej się nie przydarzy. Ale w spotkaniu z Ukrainą wciąż była niepewna i zacinała się w kluczowych momentach. Przeciwko Turcji w ćwierćfinale będzie potrzebna Polkom w formie z fazy grupowej, wspinającą się na szczyt swoich możliwości. Ten w niedzielę osiągała tylko momentami.
Brakowało jej więcej stabilności w przyjęciu, choć pokazywała się przy podbijaniu piłek w obronie i sytuacyjnych wystawach, którymi pomagała Katarzynie Wenerskiej i Julii Nowickiej.
Mocny atut Polek w polu zagrywki, momentami brakowało jej jednak w ataku i bloku. Tym razem ustępowała Efimienko-Młotkowskiej w walce na swojej pozycji, ale środek i tak był mocnym punktem Polek przeciwko Ukrainkom.
Jej obrony chwilami utrzymywały Polki przy życiu w tym spotkaniu. Nie ustrzegła się błędów, ale chyba trzeba to przyznać: wreszcie przeniosła formę, jaką widać w przygotowaniach do sezonów reprezentacyjnych na mecz o sporą stawkę.
Z jednej strony mocno zawiodła w pierwszym secie, a z drugiej potrafiła odmienić grę kadry, gdy nie szło Julii Nowickiej.
Nowicką oceniamy tak, jak Wenerską. Była zmienniczką i świetnie pokazała się w drugim secie, ale w dalszej części spotkania jakby się zatrzymała i wtedy Nawrocki podjął ważną decyzję, żeby zmienić ją z Wenerską.
Nierówna, wprowadzana na boisko, ale nie dająca wiele w ustawieniu ze Smarzek na przyjęciu, czy w kolejnych. Na plus obrony, ale wiele brakowało do takiej Martyny Grajber, jaką wszyscy chcieliby widzieć w polskiej kadrze.
Gdy uderzała po prostej, większości piłek Ukrainki nie były w stanie podbijać. Wcześniej zdarzało jej się zawalać mecze w przyjęciu, a dziś tak nie było. Ale na początku meczu to także ona wpływała, że go brakowało, a punkty w ataku się nie pojawiały.
Znów grała, jak liderka. Jej wejście za Magdalenę Stysiak w trzecim secie, gdy Polki miały drugi spory kryzys w tym spotkaniu, pokazało, że odżyła i jest gotowa do walki w kluczowych meczach. Do tej pory te jej nie wychodziły, ale może na tych mistrzostwach Europy będzie inaczej? Taka wersja Smarzek, jak z 1/8 finału może nie wystarczy na Turczynki, ale dałaby szansę nawiązania z nimi walki. A przy tym atakująca może już rosnąć. Tylko lepiej nie wracać już do ustawienia jej przez chwilę na przyjęciu.
Zupełnie nie wyszedł jej ten mecz. Wyszła na niego i wraz z szóstką rozpoczynającą spotkanie spuściła głowę - popełniła niewybaczalny grzech w meczu, w którym można odpaść z turnieju.