Heynen tłumaczy powołania na igrzyska i zaskakuje: "Jesteśmy najsłabsi"

Jakub Balcerski
- Mam zasadę, której się trzymam: jeśli o czymś postanowię, przekazuję to siatkarzom. Nigdy nie wstrzymywałbym takiej informacji, a w ostatnich dniach doszedłem do wniosku, że w mojej głowie wszystko staje się jasne - mówi Sport.pl Vital Heynen, tłumacząc powołania na igrzyska.

Jakub Balcerski: Ogłosił pan częściowy skład polskich siatkarzy na igrzyska olimpijskie w Tokio. Pozostawił pan sobie jeszcze chwilę czasu na namysł przy pozycji libero. Skąd taki ruch?

Vital Heynen: Na tej pozycji sytuacja jeszcze nie jest dla mnie jasna. Są dwie kwestie: pierwsza to fakt, że nie dokonałem jeszcze wyboru pomiędzy Damianem Wojtaszkiem a Pawłem Zatorskim. Druga to sprawa wyjazdu Damiana do Polski, gdy rodziło mu się dziecko. Gdy wrócił, sprawa pozycji libero stała się bardziej skomplikowana. Potrzebuję czasu, żeby wszystko sobie wyjaśnić. Wciąż jestem przed podjęciem decyzji.

Zobacz wideo Liga Narodów. Siatkarzom dopisują humory. Leon udaje Świętego Mikołaja, a Paweł Zatorski wygłupia się na treningu

Przekazał im pan, czego od nich oczekuje, wskazał coś szczególnego na ostatnie chwile przed wyborem?

- Nie rozmawiałem z nimi indywidualnie, ale omawiałem Final Four z całym zespołem. To dla nich trudna  sytuacja. O tym, kto jedzie na igrzyska Paweł i Damian dowiedzą się 28 czerwca. Inni dowiedzieli się o tym wcześniej, niż myślałem. Teraz zagramy mecze, przedyskutujemy wnioski w sztabie i podejmiemy decyzje.

A co sprawiło, że zdecydował pan o składzie nieco wcześniej?

- Mam zasadę, której się trzymam od kiedy pracuję z polską kadrą: jeśli o czymś postanowię, przekazuję to siatkarzom. Nigdy nie wstrzymywałbym takiej informacji, a w ostatnich dniach doszedłem do wniosku, że w mojej głowie wszystko staje się jasne. Powiedziałem to w środę graczom po tym, jak przedyskutowaliśmy wszystko w sztabie. Dopiero po zaczerpnięciu ich opinii byłem zupełnie przekonany. Nie mógłbym przecież powiedzieć zawodnikowi: "Słuchaj, nie wiem, ale może pojedziesz". Musiałem być pewny takiej decyzji.

Gdy decydował pan o składzie na Ligę Narodów, mówił pan długo o przyczynach swoich wyborów. Choćby o tym, że siedział pan w nocy i nie mógł stwierdzić, czy ten skład, który ma pan na ekranie laptopa, jest tym właściwym. A teraz?

- To nigdy nie jest łatwe. Ale mogę powiedzieć, że tym razem było bezpieczniejsze. Wtedy musiałem bazować na swoich obserwacjach z treningów i dwóch sparingach z niezbyt wymagającym rywalem. Tym razem dostałem piętnaście meczów. Byłem pewny tego, jakie podejmowałem decyzje. Spałem lepiej.

Przed pana zespołem półfinał Ligi Narodów. Szansa na grę z najlepszymi, w tym ze Słowenią, z którą mamy dość ciekawą historię ostatnich meczów. Mamy jej coś do udowodnienia?

- Cóż, tak naprawdę przegraliśmy ze wszystkimi drużynami, z którymi zagramy w Final Four. Jesteśmy spośród nich najsłabsi. Tak myślę, taki mam wniosek i dobrze będzie sprawdzić w półfinale i finale, lub meczu o trzecie miejsce, gdzie dokładnie jesteśmy. Mówiłem, że brakowało mi pięciosetówek - bo to są prawdziwe mecze o stawkę. Potrzebujemy trudnych meczów. W trakcie trudnych sytuacji możesz rzeczywiście tworzyć zespół. Od tego będzie dla nas Final Four Ligi Narodów. Nieważne, czy w niedzielę zagramy o brąz, czy złoto. To będzie mecz o coś i łatwiej będzie nam czegoś się dzięki temu spotkaniu o sobie nauczyć. 

Wiedziałem, że będzie pan zadowolony z tych pięciu setów w meczu z Francją bez względu na wynik. Już wyciągnął pan z niego jakieś wnioski?

- Nie, nie myślę aż tak szybko, jak wy i mamy chwilę na to, by obejrzeć mecz na spokojnie. Zauważyliśmy parę drobnych elementów i teraz faktycznie musimy się im przyjrzeć. Potem porozmawiamy z siatkarzami i im to przedstawimy. Widzimy miejsce na postawienie kilku kolejnych kroków. Według mnie to dobrze i bałbym się, gdyby już nie było na nie miejsca, bo twierdzilibyśmy, że jesteśmy gotowi. Mamy miesiąc, żeby dopełnić planu, a dwa nadchodzące spotkania są wspaniałymi sprawdzianami dla naszego zespołu.

Poza siatkówką zawodnicy pewnie żyli też trochę mistrzostwami Europy w piłce. Wie pan, czy oglądali mecz ze Szwecją?

- Nie wróciliśmy do hotelu bezpośrednio po meczu, mieliśmy spotkanie. Byliśmy w pokojach około 19, więc mecz już trwał. Chyba obejrzeli ostatnie chwile. Czasem muszą się zająć swoim sportem...

Teraz mogą się przynajmniej skupić na kibicowaniu pana Belgii, prawda?

- Tak, zobaczymy, czy będą chcieli. 

Po odpadnięciu piłkarzy uwaga skoncentruje się na siatkarzach, ogólnie sportowcach startujących na igrzyskach. Czuje pan, że presja może być przez to nieco większa?

- Szczerze mówiąc, to się tym nie przejmujemy, mnie to nie zajmuje. Dla mnie to dość proste: mam zespół, z którego chcę stworzyć drużynę zwycięzców. Oczywiście mam świadomość, jaki to wszystko ma wpływ na środowisko i jak może się zmienić środowisko sportowe, ale wykorzystanie tego, czy pilnowanie sytuacji to raczej praca dla działaczy i związku. Będę bardzo szczęśliwy, jeśli na tym skorzystamy, ale naturalnie nie to jest dla mnie kluczowe.

A już widział pan ten zwycięski zespół w trakcie Ligi Narodów?

- Na początku mówiłem, że brakuje nam 30-40 procent. Teraz trochę się przesunęliśmy: jest już może 25 procent do pełnej formy. Zatem przed nami jeszcze wiele pracy, żebyśmy doszli do etapu, w którym chcę, żebyśmy się znaleźli. Podkreślam: nie jesteśmy niczym zmartwieni. To zwyczajny rozwój zespołu. 

Za kilka dni opuścicie Rimini. Przyzwyczaił się pan do tej rutyny, jaka tu panowała, czy woli wrócić do "normalnego" życia?

- W środę przenieśliśmy się do nowego hotelu, ale będę musiał odwiedzić kucharzy, którzy przygotowywali nam świetne jedzenie przez ostatni miesiąc. Na końcu cały turniej stał się już trochę nudny, bo wszystko wyglądało podobnie, ale dostaliśmy tu dobre warunki. Będę ten okres wspominał miło.

Gigantyczna wyprzedaż w Aliexpress! Sprzęt do ćwiczeń, ogrodu, ubrania nawet 70% taniej! Nie tylko podróbki!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.