Największy wróg Heynena i polskich siatkarzy. Nemezis mistrzów świata. "Tego meczu nie da się zapomnieć"

Jakub Balcerski
To właśnie ze Słoweńcami Vital Heynen poniósł największą porażkę odkąd został trenerem kadry polskich siatkarzy. Dwa lata temu to oni pozbawili Polaków szans walki o złoto mistrzostw Europy. Teraz Belg znów nie może być zadowolony, bo pokonali jego zawodników w Lidze Narodów. I nawet jeśli był to sprawdzian dla kolejnej części polskiego składu, to Słowenia pozostanie w oczach Polaków i belgijskiego szkoleniowca bardzo niewygodnym rywalem.

- To już inna historia. Inni polscy siatkarze i inna Słowenia, bo bez kibiców na trybunach i tej całej otoczki. To się nie potoczy tak samo - zapewniali nas przed niedzielnym meczem Ligi Narodów słoweńscy dziennikarze. Twierdzili, że nie będzie powtórki z historii i że Słoweńcy nie wygrają, jak w ostatnich kilku ważnych spotkaniach. - Półfinału mistrzostw Europy nie da się zapomnieć, ale to nie to samo, co mecz, który dla Polaków jest kolejnym na drodze przygotowań do Tokio - wskazywał Tomaz Langerholz z radia Val 202.

Zobacz wideo Polscy siatkarze pokazali, jak wyglądają warunki w pokojach hotelowych w czasie Ligi Narodów

I co? I skończyło się pierwszą porażką Polaków w Lidze Narodów, a kolejną z tą przeklętą Słowenią. Wygrała 3:1 (22:25, 25:23, 19:25, 23:25) i tylko potwierdziła, jak niewygodnym potrafi być przeciwnikiem.

Doprowadzili do największej porażki Heynena. Cieszmy się, że nie jadą do Tokio

Jest 26 września 2019 roku. Polacy zagrywają w siatkę w czwartym secie spotkania ze Słowenią, a hala w Ljubjanie pełna kibiców rywali zawodników Vitala Heynena wybucha ogromną radością. Euforia trwa tylko do finału, bo trzy dni później w Paryżu przeciwko Francji przegrywają w czterech setach i muszą zadowolić się srebrnymi medalami. Jednak tego, że pokonali mistrzów świata i doprowadzili do największej porażki Heynena za czasów jego pracy z polską kadrą już nikt im nie odbierze. Stali się jego wrogiem. Belg pewnie sam o tym nie powie, ale wygrana nad Słowenią w kluczowym momencie jednej z kolejnych dużych imprez smakowałaby wyjątkowo.

A jeszcze, żeby wrzesień 2019 roku był pierwszym przypadkiem, gdy Słoweńcy ogrywają Polaków na wielkiej imprezie! W 2015 roku ci przegrali z nimi w ćwierćfinale ME. Dwa lata później kadra prowadzona przez Ferdinando De Giorgiego odpada przeciwko nim z domowego siatkarskiego Euro, przegrywając baraż o ćwierćfinał imprezy w fatalnym stylu. Dobrze, że podczas turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich w Tokio Polacy przegrali tylko jednego seta i właśnie w meczu ze Słowenią zapewnili sobie wyjazd do Japonii. Patrząc na historię rywalizacji tych kadr, nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym to właśnie oni by ten bilet na igrzyska Polakom zabrali. Wtedy jednak czegoś im zabrakło i ostatecznie na igrzyska, które byłyby dla tej reprezentacji pierwszymi w historii, nie pojadą. Naprawdę trzeba się z tego cieszyć. Na mistrzostwach Europy uratowali za to status jednego z najbardziej nielubianych rywali polskich siatkarzy.

W słoweńskiej siatkówce sukcesy przyszły nagle. Z jednym zawodnikiem. "Był motorem napędowym"

Słoweńska siatkówka i nagły początek jej sukcesów to ciekawy przypadek. Do 2015 roku nigdy nie zagrali na mistrzostwach Europy, do 2018 roku nie było ich na mistrzostwach świata, a dopiero w 2021 weszli do Ligi Narodów FIVB, dzięki czemu mogą regularnie grać z najlepszymi. Na igrzyska olimpijskie wciąż czekają, choć są bliżej awansu niż kiedykolwiek. Wcześniej nie mieli wielkich zawodników, świetnych drużyn w lidze, ani co najmniej solidnych trenerów. 

- Mam wrażenie, że wszystko ruszyło z Tino Urnautem - twierdzi Tomaz Langerholz. Urnaut to atakujący, który poza Słowenią gra już od 2008 roku. Zbierał doświadczenie nawet w Polsce, gdy był zawodnikiem ZAKSY Kędzierzyn-Koźle (sezon 2010/2011), ale grał także dla Trentino Itas i Modeny w Serie A, czy Arkasu Izmir. - Miał i ma ogromny talent. Zdobywał potrzebne doświadczenie, które potem przydało się całej kadrze. To on poprowadził Słoweńców do wygranej w Lidze Europejskiej w 2015 roku, a potem do dwóch srebrnych medali mistrzostw Europy i powrotu do grania w mistrzostwach świata. Był motorem napędowym tej drużyny, podpowiadał młodszym zawodnikom, a oni się od niego wiele nauczyli. Teraz gra we Włoszech, a z tego, co wiem, może w przyszłym sezonie pojawić się w Jastrzębskim Węglu, czyli mistrzu Polski. Po pierwszych sukcesach w Słowenii zainwestowano w ten sport i to się opłaciło. Przyszli bardziej doświadczeni trenerzy, ruszyło szkolenie młodzieży na większą skalę i pewnie wiele jeszcze da się poprawić, ale wszystko idzie do przodu - wskazuje Langerholz.

"Jest Luka Doncić w NBA i pomaga dojść do sukcesów w koszykówce. Ale najbardziej niewykorzystany potencjał w Słowenii tkwi w siatkówce"

- Może ligowe rozgrywki w Słowenii nadal są na słabszym poziomie i nie ogląda ich wiele osób, ale na kadrę kibice i zawodnicy się mobilizują. Piłka nożna wciąż jest u nas na pierwszym miejscu, ale moim zdaniem w siatkówce możemy teraz dokonać większych rzeczy niż w koszykówce. Oczywiście jest Luka Doncić w NBA i on pomaga wraz z Goranem Dragiciem dojść tam do sukcesów, ale najbardziej niewykorzystany potencjał tkwi właśnie w drużynie z liderem Tine Urnautem - tłumaczy Tomaz Langerholz. 

Dodaje też, że nie ma co się martwić o przyszłość słoweńskiej siatkówki. Są choćby Rok Mozić i Gregor Pernus, którzy według ekspertów są największymi nadziejami kadry, ale także kandydatami do gry poza Słowenią. Ten pierwszy miał czarować w sparingach przed sezonem i dostał już oferty na spędzenie najbliższego sezonu w Serie A - w Perugii Nikoli Grbicia lub Weronie. Na wskazanie, że Mozić może być jak Kamil Semeniuk, którego trener Grbić wzniósł w ZAKSIE na inny poziom słoweńscy dziennikarze uśmiechają się i mówią: Czemu nie?

Nemezis mistrzów świata to tytuł, którego nie przyznaje się byle komu. Słoweńcy mają możliwości, żeby swoją nieprzyjemną dla rywali grą dojść do wielkich sukcesów. Być może niedługo przestaną na swoje wyniki patrzeć pod kątem lat niepowodzeń w przeszłości i tego, że dopiero dołączyli do światowej czołówki. Może przestaną ich zadowalać srebrne medale i pojedyncze zwycięstwa, a uwierzą w wygrane finały z tymi, na których teraz patrzą jeszcze z respektem. Są na drodze do tego, żeby to inni martwili się, jak sobie z nimi poradzić. Tak, jak często ma to miejsce przy meczach z Polską.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.