"Bałem się, że syn mnie nie pozna, gdy wrócę do domu po mistrzostwach świata"

- W 2018 roku się bałem, że syn mnie nie pozna, gdy wrócę do domu po mistrzostwach świata - Paweł Zatorski mówi o kosztach złotych medali. - Trzeba będzie znów poświęcić życie rodzinne - dodaje libero siatkarskiej reprezentacji Polski, która za kilka dni wyleci na miesiąc do Włoch, na Ligę Narodów. Ale Zatorski jest pewny, że warto. I zdradza, jaki ma sposób na sukcesy.

Po towarzyskich meczach z Belgią w Łodzi (4:0 i 4:0) i po wolnym weekendzie 18-osobowa kadra wybrana przez Vitala Heynena szykuje się na wyjazd do Rimini. Podróż reprezentacja zaplanowała na 24 maja, a od 28 maja zacznie grać w Lidze Narodów, w antycovidowej bańce. Zespół spędzi tam miesiąc i rozegra 15 albo 17 spotkań w ramach przygotowań do igrzysk olimpijskich w Tokio, które odbędą się na przełomie lipca i sierpnia.

Zobacz wideo Vital Heynen zdradził plan na Ligę Narodów. "Zabieramy ze sobą całą ciężarówkę"

Łukasz Jachimiak: Wypocząłeś między wygraniem Ligi Mistrzów a początkiem pracy na zgrupowaniu reprezentacji Polski? Pytam, bo na kadrę przyjechałeś jako ostatni.

Paweł Zatorski: Tak, miałem całe pięć dni odpoczynku od siatkówki. Ale jestem do tego przyzwyczajony. Dałem radę zresetować głowę. Naprawdę na chwilę zapomniałem o siatkówce. I wróciłem z dobrą energią, z przyjemnością. Nawet dziwne to było, że wszyscy koledzy już trenowali, a mnie jeszcze z nimi nie było. Ale koniec końców dobrze, że tę chwilę odpoczynku po dużych emocjach dostałem. Dzięki temu naprawdę wielką frajdę sprawiają mi wszystkie treningi na kadrze. Pobyłem w domu z rodziną. To było najważniejsze. Na ostatnie dwa dni pogoda dopisała, zrobiliśmy sobie ognisko, było super.

Mam troje małych dzieci, więc wyobrażam sobie, jak trudny czas się dla Ciebie zaczął. Do rodziny wrócisz za kilka miesięcy, a wtedy Twoje dzieci będą już trochę inne. Trudno Ci z tym, że jako ojca wiele rzeczy Cię omija?

- Pewnie, że to trudne. Bardzo. My poświęcamy swoje życie siatkówce. Ale mamy to szczęście, że poświęcenie nam się po części spłaca. I absolutnie nie mówię o finansach. Chodzi o dumę wielu, naprawdę wielu ludzi z tego, co robimy. Chodzi o uśmiechy na twarzach kibiców, o gratulacje, jakie dostajemy po kolejnych sukcesach. To jest najpiękniejsze. Dzięki temu widzę sens wszystkiego, co robimy. Na pewno bez tego wielkiego i szczerego zainteresowania dużo trudniej byłoby znieść wszystkie rozłąki i brak możliwości obserwowania jak dzieci dorastają, jak zmienia się rodzina, jak życie upływa.

W jakim wieku są Twoi synowie?

- Starszy ma cztery, a młodszy dwa lata. Pamiętam, jak w 2018 roku się bałem, że syn mnie nie pozna, gdy wrócę do domu po mistrzostwach świata.

Wypaść na miesiąc z życia rocznego dziecka to rzeczywiście duże ryzyko.

- Na szczęście było inaczej, synek mnie pamiętał.

Jego pierwsze kroki pewnie Cię ominęły?

- Zaczekał! Były zaraz po moim powrocie ze złotym medalem. Miałem szczęście.

Trener Vital Heynen powiedział, że każdy z Was może zabrać rodzinę do Rimini. Ale pewnie nawet nie rozważałeś czy jest sens zamknąć żonę z chłopcami na miesiąc w hotelu i martwić się, jak sobie radzą, gdy Ty grasz Ligę Narodów i szykujesz się na igrzyska?

- Nawet nie przeszło mi to przez myśl! Oczywiście chciałbym mieć ich blisko siebie, ale nie ma możliwości, żeby dwoje małych dzieci przesiedziało miesiąc w zamknięciu. Trzeba będzie znów poświęcić życie rodzinne. Ale warto, bo cel jest bardzo duży. W tym roku większy niż kiedykolwiek. To jest ważne nie tylko dla nas, ale - jak już mówiłem - dla wielu osób w Polsce.

Niepokoi Cię i to Rimini, i Tokio, w czasach pandemii? Boisz się, że jakiś test na covid zamknie Cię na kwarantannie albo że zachorujesz i stracisz szansę na coś, o czym marzysz od dziecka?

- Pewnie, każdego z nas może dopaść w każdej chwili. Ale staramy się normalnie funkcjonować, nie wpadać w panikę. Po prostu zachowujemy środki bezpieczeństwa. Zwłaszcza jak pojawiają się gdzieś kibice. Wtedy prosimy - czy to klub, czy działaczy związku - żeby kontaktu nie było. Na szczęście kibice to rozumieją.

Nie wszyscy. W Kędzierzynie-Koźlu niektórzy kibice nie mieli masek, gdy gratulowali Wam powrotu z Werony z Pucharem Europy.

- Do tego nie będę się odnosił.

To ustalmy inną rzecz - jesteś najlepszym libero świata?

- W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Chcę być najlepszą wersją siebie. Chcę być tak dobry, jak tylko mogę. A czy będę lepszy niż inni, gdy to mi się uda? To nie ma znaczenia. Ważne, żebym dał drużynie to, czego ona potrzebuje. Dla mnie tylko to się liczy. Nie jest ważne jak zagrałem wczoraj, rok temu, pięć lat temu. Liczy się tylko to, co zrobię w kolejnym meczu. Tak podchodzę do siatkówki. Każdego dnia staram się podnosić swoje umiejętności.

Na pewno kolejne złote medale Ci w tym pomagają. Takie złoto jak ostatnie z Zaksą daje zastrzyk energii przed wyzwaniami z kadrą?

- Zdecydowanie tak. Marzyłem o tym złocie. Każdy chciałby mieć złoto Ligi Mistrzów. Byłem blisko dziewięć lat temu, ale wtedy się nie udało.

Mówisz o meczu Skry Bełchatów z Zenitem Kazań?

- Tak, to była bardzo duża szansa na zdobycie złota. I bardzo mnie bolało, że uciekła. Już wtedy wiedziałem, że taka szansa pojawia się czasami tylko raz w życiu. A u niektórych nigdy. Teraz byłem bardzo zadowolony, że mam kolejną szansę. Wszyscy w Zaksie wiedzieliśmy, że gramy na takim poziomie, który pozwala nam się bić z najlepszymi. Że my też jesteśmy w gronie najlepszych. Świetnie przepracowaliśmy cały sezon i praca zaprocentowała w najtrudniejszych momentach. Mentalnie wytrzymaliśmy. W finale z Trentino prowadziliśmy 2:0, zrobiło się 2:1 i czwarty set był trudny. Kiedyś polskim sportowcom została przypięta taka łatka, że nie potrafią domknąć meczu, wygrać, gdy mieli bardzo dużą szansę. Bardzo się cieszę, że to się zmienia. My już potrafimy wytrzymać. Mówię o siatkarzach, ale też o innych polskich sportowcach.

Mówiąc o przebiegu finału z Trentino, masz pewnie na myśli moment, gdy w czwartym secie zrobiło się 15:12 dla Włochów i wyglądało na to, że doprowadzą do tie-breaka?

- Tak, wtedy nam się sprawdziło to, co wypracowaliśmy wcześniej w sezonie. Doszliśmy do takiego przekonania, że niezależnie od tego co będzie robił przeciwnik, to my wygramy, jeśli zagramy na swoim najwyższym poziomie. Dlatego przy każdym wyniku skupialiśmy się tylko na tym, żeby zrobić jak najlepiej to, co mamy do zrobienia. My na każdym przeciwniku potrafiliśmy wywrzeć ogromną presję. Naszą grą przyparliśmy do muru wielkie zespoły. Wszystkie w końcu pękały. A my zawsze potrafiliśmy przetrzymać trudny moment. Zawsze byliśmy na takie chwile gotowi. To nam dało złoto w finale.

A propos łatek - polska siatkówka musi się bać ćwierćfinału olimpijskiego. Zgadasz się, pamiętając, że na tym etapie kadra przegrała kolejno w 2004, 2008, 2012 i 2016 roku?

- Rzeczywiście na przestrzeni ostatnich lat Polska zawsze odpadała w ćwierćfinałach. Nie da się tego ukryć. Co zrobić? Trenować, stanąć na głowie, żeby tym razem wyszło, żeby odmienić los. Ale na myślenie o ćwierćfinale olimpijskim przyjdzie czas. Teraz to ja myślę o tym, żeby się znaleźć w kadrze na igrzyska, żeby to miejsce sobie wywalczyć. Strach przed ćwierćfinałem na pewno nam nie pomoże. Trzeba myśleć tylko o jak najlepszej grze.

Ale może dbając o jak najlepsze przygotowanie do igrzysk, warto byłoby popracować z psychologiem? Bo w każdym z Was jest pamięć tych ćwierćfinałów. W niektórych część z Was grała, a te wcześniejsze oglądaliście.

- Tu każdy powinien mówić za siebie, ja na pewno nie powiem za drużynę, że powinniśmy albo że nie powinniśmy mieć psychologa. Za siebie mówię, że go nie potrzebuję. Bo trener jest od strony psychologicznej bardzo ważny, a ja mam szczęście, że trafiam na takich trenerów, którzy są pod tym względem przygotowani i dają mi wiedzę, jak mogę sobie w trudnych momentach radzić. Może to też jest kwestia doświadczenia, tego jak ogólnie podchodzę do sportu. A podchodzę tak, że staram się nie myśleć o efekcie końcowym, a tylko o tym, co mam danego dnia do wykonania. Jak wychodzę na boisko, to tylko z myśleniem o kierunkach ataków przeciwników, o tym gdzie zagrywają, gdzie mam się ustawić. Takie myślenie zupełnie mnie wyłącza z myślenia o negatywnych skutkach ewentualnej porażki.

Czyli wychodzisz na boisko trochę jak maszyna. Działasz jak komputer, bez emocji.

- Tak, bo to jest dla mnie droga do pozostania skupionym. I przy tym w jakiś sposób luźnym, automatycznym, jeśli chodzi o grę.

Brazylia, Rosja, USA, Francja - wymieniam te drużyny, żeby sprawdzić jak reagujesz. To wszystko ekipy na Waszym poziomie. No, prawie na Waszym, bo to Wy jesteście mistrzami świata. Jedna z tych drużyn najpewniej będzie rywalem w ćwierćfinale w Tokio.

- Nie da się ukryć, że druga grupa na igrzyskach jest bardzo mocna. Powiem szczerze: zadając pytania, trochę mnie uświadamiasz, jak turniej olimpijski będzie wyglądał. Przez cały sezon klubowy kompletnie o igrzyskach nie myślałem. Nie chciałem sobie zaprzątać głowy czymś, co jeszcze było daleko. Chciałem tylko utrzymać się w zdrowiu i w jak najlepszej formie w klubie. Wiedziałem, że to może się później przełożyć na powołanie do kadry i walkę o miejsce w drużynie na igrzyska. Tylko życie dniem dzisiejszym - to jest mój sposób na siatkówkę.

Czujesz się nierozliczony z igrzyskami?

- Mam marzenie o medalu olimpijskim. Ale nie myślę o igrzyskach jako o dopełnieniu kariery i zamknięciu jakiegoś etapu. Jeszcze nie mam zamiaru niczego zamykać. Tokio to kolejny, arcyważny, etap. Ale przede mną najpierw etap pierwszy, czyli walka o miejsce w kadrze olimpijskiej. Wiem, że nie jestem pewniakiem.

Moim i nie tylko moim zdaniem jesteś.

- Wiem, że dużo ludzi mówi o mnie jako o pewniaku. Ale moje podejście jest inne. Muszę się skupić na pracy.

Jak ta Twoja praca w siatkówce się zaczęła?

- Pamiętam igrzyska w Atenach. W 2004 roku miałem 14 lat, już trenowałem i po cichu się zastanawiałem nad przyszłością. Wtedy zaczynałem marzyć o pójściu do Spały i byciu przyjmującym. Jeszcze się wtedy łudziłem, że urosnę. Ale w żadnym wypadku nie mogę narzekać, że jednak nie urosłem. Jestem zadowolony z tego, jak się wszystko potoczyło. Spełniam marzenia. Będąc dzieckiem i jeżdżąc na Ligę Światową, bardzo marzyłem, że kiedyś będę jak Paweł Zagumny, Paweł Papke, Dawid Murek i inni siatkarze z tamtego pokolenia. Oni jako pierwsi zapełniali hale w Polsce. To mi się strasznie podobało, strasznie mnie nakręcało.

Pamiętasz swój pierwszy mecz w roli kibica?

- Jasne! Polska - Brazylia w Łodzi. Jeszcze w starej hali. Ogromne wrażenie robiły te bardzo pionowe, wysokie trybuny blisko boiska. Kibice robili niesamowity hałas. Nie było wtedy dla mnie piękniejszej rzeczy na świecie. Nie urzekło mnie to, że sportowcy zarabiali pieniądze, tylko to, że grali przy takich trybunach. Dzięki temu zacząłem marzyć, że też będę siatkarzem.

Wygraliśmy tamten mecz?

- Tak, 3:2! To był idealny scenariusz, że był horror i że Polska go wygrała.

A co robiłeś, gdy w tej starej hali w Łodzi w 2008 roku Skra grała swoje pierwsze Final Four Ligi Mistrzów?

- Leżałem w szpitalu i byłem załamany, że nie mogę podawać piłek. Przez cały sezon to robiłem, jak przez kilka wcześniejszych. A akurat wtedy zablokowało mi się kolano, nie mogłem zgiąć czy wyprostować nogi. Już chcieli mnie brać pod nóż, ale tata mi bardzo pomógł, znalazł specjalistę, który potrafił to wyleczyć w inny sposób. I do dziś nie mam z tym kolanem problemu.

Miałeś taką historię jak Łukasz Kaczmarek, że ktoś rzucił tejpy, jak Juantorena, a Ty złapałeś i trzymałeś je w domu jak relikwie?

- Tejpów nie złapałem, ale jak zbierałem piłki, to pamiętam Mikołajki, w które po meczu siatkarze Skry rozdawali prezenty nam, chłopcom do podawania piłek. Bardzo mi się marzyło dostać prezent od Mariusza Wlazłego. Dostałem od Michała Bąkiewicza i to też było super, bo uwielbiałem go jako zawodnika. A później jako kolegę z zespołu. Oczywiście po latach dużo śmiechu było z tego, że kiedyś on mi podarował klubowe gadżety.

Jeszcze zanim zostałeś siatkarzem, ubiegałeś się o stanowisko przewodniczącego samorządu szkolnego. Niedawno w mediach społecznościowych poniósł się Twój wyborczy program. Miałeś okazję zrealizować obietnicę o większej liczbie dyskotek?

- Tak, wybrali mnie! I to było coś. To mi dalo impuls, żeby przyzwyciężyć problem nieśmiałości. Musiałem się stawać osobą w jakiś sposób już publiczną, medialną. Występowałem na apelach, na spotkaniach. Nie było to największe wydarzenie w moim życiu, ale na pewno było ważne, pomogło mi się otworzyć.

Czyli dziś już byś nie powiedział o sobie, że jesteś nieśmiały?

- Nie. Odnajduję się. Wiem, że mnóstwo ludzi nam kibicuje, ale dobrze się czuję z tym, że jestem obserwowany. Pamiętam o tym, liczę się z tym i nie mam z tym żadnego problemu.

A czy jesteś przewodniczącym w kadrze? Albo jednym z przewodniczących?

- Odczuwam zmianę podejścia kolegów i kibiców z każdym rokiem, z tym jak nabieram doświadczenia. Ale mojego zachowania to nie zmienia. Tu przewodniczącym się nie czuję. Są liderzy, a ja staram się jak zawsze dobrą atmosferą dopełniać dzieła.

Więcej o: