Wilfredo Leon odejdzie do giganta siatkówki? "Ostatnie słowo należy do zawodnika"

Jakub Balcerski
- Pozostał mi jeszcze rok kontraktu z Perugią. Dlatego często nie wiem, skąd niektóre osoby przychodzą do mnie i pytają: "Co się dzieje? Zmieniasz klub?". Każda drużyna może negocjować z inną odnośnie siatkarza, mogą się nawet porozumieć, ale ostatnie słowo i tak należy do zawodnika - mówi o plotkach w sprawie przejścia do Zenita Sankt Petersburg Wilfredo Leon, przyjmujący reprezentacji Polski i Sir Safety Perugii.

Jakub Balcerski: Tworzysz nowy klub siatkarski w Polsce, który będzie współpracował z twoją akademią, a pierwsza drużyna rozpocznie grę od rozgrywek II ligi. Widzisz zagrożenie dla klubu w tym, że środowisko może patrzeć na Anioły UMK Toruń jako klub przerastający te rozgrywki?

Wilfredo Leon: Nie sądzę, żeby to tak wyglądało. Możemy przede wszystkim podnieść poziom tej ligi. Nasi rywale będą dodatkowo mobilizować się na mecze przeciwko nam i to powinno wpłynąć na ich grę i formę. Wiem, że pojawi się wielu siatkarzy, którzy będą chcieli uczestniczyć z nami w tym projekcie, gdy tylko o nim usłyszą. Chcę, żeby każdy, kto będzie tworzył ten zespół cieszył się, że jest z nami i, że tworzy coś tak pięknego. Mamy nadzieję zmienić nieco podejście do siatkówki i sportu. Nie boję się tego, że przez nas rynek siatkarski w Polsce wybuchnie. Jestem po prostu szczęśliwy, że mogę dać innym zawodnikom szansę gry w takim klubie.

Zobacz wideo Ile można zarobić w siatkówce? Zwycięzcy siatkarskiej Ligi Mistrzów nie maja co się porównywać do piłki nożnej [Studio Biznes]

To projekt, który ogłaszasz w bardzo ważnym dla siebie momencie: jesteś uważany za najlepszego siatkarza świata, a do tego masz szansę powalczyć z reprezentacją o złoto igrzysk olimpijskich w Tokio. Jak uda ci się połączyć przede wszystkim te dwie rzeczy: zajmowanie się sprawami klubu w Toruniu jako właściciel i grę na najwyższym poziomie, jak teraz w kadrze i Perugii?

Na razie nie widzę momentu, w którym miałbym przestać grać. To coś, co kocham, to pasja i praca, którą wykonuję jako zawodnik, choć także spełnianie marzeń. I tworzenie klubu czy otworzenie własnej akademii jest tym samym. Właśnie spełnieniem mojego marzenia. Na razie widzę to tak: moja żona będzie kierować wieloma sprawami w kontakcie z Mateuszem i Karolem Lejmanem, z którymi będzie się stykał każdy pracownik klubu. Oczywiście będę ich wspierał i gdy tylko pozwoli czas, odwiedzał klub, czy oglądał mecze. Będę też przekazywał zespołowi to, co uznam za najważniejsze w kontekście aktualnej sytuacji klubu. Zawsze uważałem, że mam ogromne serce do tego, co robię i będę chciał, żeby udzielało się to także innym. Te trzy osoby - moja żona, Karol i Mateusz - wystarczą do tego, żeby prowadzić klub bez mojej obecności na co dzień w Toruniu. Ufam im i wierzę, że nie zajmie nam wiele czasu, żeby inni zrozumieli, że może rozpoczynamy w bardzo trudnym momencie - w trakcie pandemii, ale wspólnie dojdziemy do tych najlepszych chwil.

Mówisz, że twoim marzeniem było zbudowanie akademii, czy klubu. Pojawiały się już plotki, że możesz przejąć klub z PlusLigi, chociażby Vervę Warszawa, która ma problemy, wraz z Michałem Kubiakiem. Teraz zaczynasz jednak niemalże od zera i tworzysz coś, co z zasady musi potrwać kilka lat. Tak to sobie od początku wyobrażałeś?

Mój cel to przede wszystkim zrobienie wszystkiego właściwie, legalnie i od podstaw, faktycznie zaczynając od zera. Jednocześnie chcę przyciągać osoby stąd, lokalne. Żeby to zrobić muszę zacząć nisko i się rozwijać. Można powiedzieć, że na początku to będzie "nic", które po latach pracy zamieni się w satysfakcję z wielkich rezultatów. To coś, czego oczekuję. Jestem ambitny i nie mogę się doczekać, aż ten wynik się pojawi. Nie chodzi o to, że on musi być po dziesięciu latach. Będę starał się robić wszystko, żeby pojawił się tak wcześnie, jak to tylko możliwe. Może w około cztery lata. Chciałbym doświadczyć możliwości bycia na najwyższym poziomie i, żeby dać to zawodnikom, którzy będą dla nas grali. Projekt w Warszawie to już zbudowany zespół. Tam przyszedłem pomóc, co już wcześniej zresztą robiłem. O tym nikt wiele nie mówił, ale pomagałem też innym klubom. W Polsce już dwóm drużynom, ale moim marzeniem związanym z tworzeniem własnego klubu nie było pomaganie już istniejącym zespołom, czy ich przejmowanie, a zbudowanie czegoś od zera. To robię tutaj w Toruniu. Lubię pomagać, mam w sobie chęć do tego, żeby to robić. Kiedy byłem dzieckiem, dostawałem wiele dobra od innych i moja rodzina nauczyła mnie, że to nieważne czy nie masz nic, czy masz wszystko, ale zawsze powinieneś pomóc innym, jeśli tego potrzebują i nie czekać, aż ktoś zwróci się ku tobie. Dlatego nie czekam na to, czy ktoś mi się czymś odpłaci.

Jak blisko byłeś już przejęcia Vervy Warszawa ORLEN Paliwa?

Byliśmy w trakcie długich i poważnych rozmów z klubem z Warszawy. Nie było nas podczas nich, nie robiliśmy tego bezpośrednio z właścicielami, a przez prawnika. Długo prowadził i kontrolował sytuację. Wiedzieliśmy, że jeśli nadejdzie odpowiedni moment, żeby tego dokonać, to spróbujemy, a jeśli nie przyjdzie, to nic z tym nie zrobimy. Myślę, że wszyscy widzą, co tam się dzieje, chcieliśmy uratować to miejsce. Jeśli pozwolilibyśmy temu klubowi upaść, to oznaczałoby brak miejsca do gry dla wielu dobrych zawodników. To cios zwłaszcza dla tych o nieco mniejszej renomie, którzy mogą mieć problem z tym, żeby szybko znaleźć sobie nowe miejsce. Tego nie chciałbym teraz widzieć w siatkówce. Chcę widzieć więcej szans na rozwój dla zawodników i dlatego tworzę taką teraz w Toruniu.

Jesteś po sezonie ligowym, Sir Safety Perugia skończyła go z dobrymi wynikami, ale pewnie nie takimi, które w pełni cię zadowalają, prawda?

Kiedy patrzę na ten sezon, to widzę głównie wiele przeciwności, z którymi przyszło nam się zmierzyć. Graliśmy bez kibiców, próbując sobie radzić z epidemią i przypadkami koronawirusa także w naszym zespole, a to dla każdej z drużyn było ogromnym problemem. Wykonujemy swoją pracę, chcemy zadowolić tych, którzy oglądają mecze w hali, czy w telewizji. Czy osiągnięte wyniki były tym, czego spodziewałem się po tym sezonie? Nie, bo zawsze oczekuję, że uda mi się wygrać. Niestety, ostatnio nie zawsze było to możliwe. Byliśmy na dobrej pozycji w lidze, przed innymi świetnymi zespołami, ale po prostu nienawidzę przegrywać. To było wszystko, co mogliśmy zrobić? Daliśmy z siebie wszystko? Nie, to nieprawda. Ale sezon się skończył, muszę myśleć o kolejnych wyzwaniach i być na nich skupiony. Wiem, co jest teraz w moich rękach i co mogę zmienić, a czego już niestety nie. Ten sezon był czymś nowym przez Covid, nauczył mnie szukania rozwiązań w trudnych sytuacjach moich, czy zespołu, których wcześniej nie doświadczyłem.

Wcześniej po latach zwycięstw z Zenitem Kazań, czy w reprezentacjach, nie byłeś przyzwyczajony do takich porażek. To zmieniło coś w twoim nastawieniu na to, co nadchodzi? Przed dołączeniem do reprezentacji Polski jesteś jeszcze bardziej głodny sukcesów?

Na pewno mam głód sukcesu, chciałbym znów cieszyć się wielkim zwycięstwem: wejść na podium, podnieść trofeum, ofiarując je Bogu i dalej zadowalać moich przyjaciół, czy zespoły, z którymi sięgam po kolejne tytuły. Wiele osób może powiedzieć "Wygrałeś już wiele, jesteś zbyt ambitny". Nie obchodzi mnie to. To coś, co lubię i za czym tęsknię. Pracuję i będę pracował jeszcze więcej nad własną formą, choć oczywiście rozumiem, że siatkówka to sport zespołowy. Musimy pomyśleć jeszcze trochę o tym sezonie, ale niekoniecznie pod kątem personaliów, a może bardziej w kontekście jakości zespołu.

W ostatnich dniach pojawiła się plotka o twoim transferze do Zenita Sankt Petersburg, która została zdementowana przez twojego menedżera, który dodał, że zostajesz w Perugii. Masz jeszcze rok kontraktu, ale umowy często łatwiej zrywać lub zmieniać w siatkówce niż innych sportach. Podjąłeś już decyzję, gdzie zagrasz w kolejnym sezonie?

Przepraszam za to, jak to zabrzmi, ale wy, dziennikarze czasem sprawiacie, że wasza praca jest aż za łatwa. Niewiele trzeba, żeby wokół zawodnika pojawiły się niepewności, czy żeby zacząć wytwarzać dziwną atmosferę. Dla mnie to nic nowego. Co mogę powiedzieć? Pozostał mi jeszcze rok kontraktu z Perugią. Dlatego często nie wiem, skąd niektóre osoby przychodzą do mnie i pytają: "Co się dzieje? Zmieniasz klub?". Każda drużyna może negocjować z inną odnośnie siatkarza, mogą się nawet porozumieć, ale ostatnie słowo i tak należy do zawodnika. Nie zawsze tak jest, to zależy od zapisów w kontrakcie, którego powinieneś przestrzegać. I ja tak właśnie robię.

Twoja żona powiedziała mi, że oglądałeś finał Zaksy z Trentino i się uśmiechałeś. Podobało ci się, ile energii jest w tym zespole i, że zaraz spotkasz kilku z tych zawodników na zgrupowaniu kadry. Wcześniej miałeś nadzieje na finał ZAKSA - Perugia?

Pracowałem ciężko, żeby tak się stało, ale niestety po pierwszym meczu w półfinale z Trento sprawy się pokomplikowały. Trudno dokonać powrotu w meczu u siebie, jeśli jesteś pod tak wielką presją. Dwa razy z rzędu wcześniej się udawało, teraz niestety nie. Oglądałem jednak finał i widziałem, jak kompletnym zespołem była ZAKSA. Jeśli patrzeć po każdym z zawodników, mówiłbym pewnie "W tym elemencie są słabsi, tutaj są świetni, a tam im czegoś brakuje". A ZAKSA podeszła do tego w prosty sposób: jesteśmy zespołem, musimy dokonać czegoś razem i wspierać się, jeśli pojawią się błędy. Pokazali kawał dobrej siatkówki. Każdy zawodnik i każdy trener mógłby się z tego, czegoś nauczyć.

Vital Heynen mówił kilka dni temu: "Przed Tokio musimy przekuć cały talent, który mamy w reprezentacji w silny zespół". To będzie najważniejsze?

Dla mnie najważniejsze jest to, ilu świetnych siatkarzy wyprodukowała już Polska. Nawet jeśli w kadrze pojawią się zmiany, na boisko wejdzie ktoś nowy, to nadal widać, że to ta sama reprezentacja. Nie ma znaczenia, czy przyjdą duże zmiany i czy będzie ich wiele. Jest tu wielu klasowych zawodników i co ważniejsze, każdy z nich gotowy do gry. Na koniec nie będzie ważne, ile Vital zmieni od zeszłego sezonu, bo nie liczą się nazwiska, tylko zespół, który stworzymy. Wiem, że ten sezon będzie wyjątkowy, bo każdy będzie pracował podwójnie, żeby znaleźć się w kadrze na Ligę Narodów, potem igrzyska, a do tego także mistrzostwa Europy w Polsce.

Zastanawiasz się, jak wszystko może wyglądać w przypadku "baniek" tworzonych na Ligę Narodów i igrzyska? Najpierw będziecie grać co dwa dni przez miesiąc i przebywając ze sobą dzień w dzień w Lidze Narodów, a potem przesiądziecie do kolejnej "bańki", tym razem w Japonii.

Tutaj wciąż najważniejszą kwestią jest bycie daleko od domu. Ja już wiem, jak to jest nie wracać do siebie przez dłuższy czas ze względu na okoliczności, więc nawet jeśli ma to trwać nieco ponad miesiąc, to chyba nie wywoła jakichś wielkich zmian w naszej psychice. Znamy nasze nastawienie, wiemy, na czym się koncentrujemy. I jeśli chcesz wygrać finał igrzysk, to dasz się zamknąć i będziesz trenował codziennie nie przez miesiąc, a rok.

W swojej karierze byłeś tylko na młodzieżowych igrzyskach, masz już medale Ligi Mistrzów, mistrzostw świata, Europy, Pucharu Świata, ale igrzyska olimpijskie pozostają czymś, czego jeszcze nie doświadczyłeś i gdzie nie odniosłeś sukcesu. To sprawia, że stawiasz sobie także osobiste wyzwanie, poza tym, które dotyczy pracy na rzecz całego zespołu?

Igrzyska w Tokio widzę z wielu perspektyw. To będą moje pierwsze igrzyska jako seniora, te młodzieżowe były wspaniałym doświadczeniem. To jednak zupełnie inna impreza i ten wyjazd do Japonii będzie dla mnie bardzo ważny, patrząc na całą moją karierę. Dlatego każdy zdobyty punkt i każdy wygrany mecz na igrzyskach, nieważne, czy z lepszym, czy nieco gorszym przeciwnikiem, będzie dla mnie stanowił dużą różnicę. Z kontekście walki całego zespołu będzie podobnie. Będziemy naciskać, żeby pokazać, że przyjechaliśmy tu osiągnąć spory sukces. Tak będziemy do tego podchodzić, zaczynając od Ligi Narodów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.