Vital Heynen komentuje zwolnienie z Perugii. "Byłem zaskoczony, że wciąż jestem trenerem"

- Jestem pełen energii. Jeśli Perugia jej nie potrzebuje, przekażę ją reprezentacji Polski - mówi w dużej rozmowie ze Sport.pl Vital Heynen, który w czwartek został zwolniony z włoskiej SIR Safety Perugii.

Vital Heynen w czwartek został zwolniony z funkcji trenera SIR Safety Perugia. Stało się to w środku finałowej rywalizacji w lidze włoskiej z Cucine Lube Civitanova, po porażce w pierwszym meczu 1:3. Ponadto w tym sezonie belgijski trener zdobył ze swoim dotychczasowym zespołem Superpuchar Włoch, a także doszedł do finału Pucharu Włoch (porażka z Cucine Lube 1:3) i półfinału Ligi Mistrzów (porażka z Itasem Trentino w dwumeczu). Już za kilka dni Heynen rozpocznie przygotowania reprezentacji Polski siatkarzy do igrzysk olimpijskich w Tokio.

Zobacz wideo PlusLiga. ZAKSA zagra o złoto. "Była w nas sportowa złość"

Jakub Seweryn: Rozmawiamy dzień po zwolnieniu. Co pan czuje w tej chwili?

Vital Heynen, selekcjoner reprezentacji Polski siatkarzy i były trener SIR Safety Perugia: Jestem rozczarowany, że nie mogłem dokończyć zadania. Byliśmy w trakcie rozgrywania finałów, więc moment tej decyzji jest dziwny. Z drugiej strony, jestem dumny, jak drużyna przetrwała ten sezon i jak grała w tym roku.

Jest pan zaskoczony?

- Nie, w ogóle nie jestem tym zaskoczony. Od kilku tygodni wszystko zmierzało w tym kierunku. Ostatnio bardziej mogłem być zaskoczony tym, że wciąż jestem trenerem Perugii. Miesiąc temu mieliśmy niełatwe spotkanie, w trakcie którego Perugia chciała rozmawiać o przyszłości, o kolejnym sezonie. Jednak ja poinformowałem klub, że odchodzę. Od tego momentu nasze drogi z prezesem zaczęły się rozchodzić. Do tej chwili miałem z nim naprawdę dobre relacje, ale później zaczęliśmy zmierzać w różnych kierunkach. W kolejnych dniach czułem, że chciałby mnie zmienić. Pisała o tym włoska prasa i to było odczuwalne. Zacząłem pracować pod zdecydowanie większą presją. Gdy drogi trenera i prezesa się rozchodzą, to nigdy nie zwiastuje niczego dobrego.

Czyli to nie była nagła decyzja, która zaskoczyła wszystkich wokół?

- Nie, muszę przyznać, że mniej więcej trzy tygodnie temu wygłosiłem nawet drużynie mowę pożegnalną. W piątek rano się spotkałem po raz ostatni z zawodnikami i powiedziałem, że nie wygłoszę już mowy pożegnalnej, bo to zrobiłem trzy tygodnie wcześniej... A mówiąc na poważnie, mogę powtórzyć, że jestem dumny z tego, co osiągnęliśmy i jak graliśmy w tym trudnym sezonie. Wciąż jesteśmy włoskim zespołem, który biorąc pod uwagę całokształt, w tym roku prezentował się najlepiej. Zdobyliśmy Superpuchar, byliśmy w finale Pucharu Włoch, półfinale Ligi Mistrzów, a w lidze zakończyliśmy rundę zasadniczą na pierwszym miejscu i awansowaliśmy do finału. Taka jednak była decyzja prezesa, miał do niej prawo. Nie jestem zły, ale czułem, że ten moment się zbliża. Że klub ma inną wizję i czeka tylko na odpowiednią okazję, by się mnie pozbyć. A w sporcie zawsze można przegrać jakiś mecz.

Jak na to wszystko zareagowali pana zawodnicy?

- Zabawne w tym wszystkim jest to, że jeszcze w czwartek miałem trening i osiem rozmów indywidualnych z zawodnikami. Dopiero później, wieczorem, prezes mi przekazał, że już jest po wszystkim. Cóż, cały dzień pracowałem, a na koniec otrzymałem taką informację. Niemniej jednak, powiedziałem mu: „Okej, prezesie, ale chciałbym jeszcze jutro otrzymać pięć minut, by porozmawiać z zawodnikami”. Tak zrobiłem, bo chciałem ich jeszcze podbudować przed niedzielnym, drugim meczem z Lube. Decyzja prezesa nie zmienia faktu, że to wciąż jest moja drużyna. Niektórzy mówili, że ta decyzja jest spowodowana konfliktem z siatkarzami, ale to nieprawda, bo mam bardzo dobre relacje z nimi. Oczywiście, w każdym zespole jest kilku niezadowolonych zawodników, którzy nie grają zbyt wiele, ale to jest część mojej pracy jako trenera. Nie da się uczynić całej piętnastki szczęśliwej. Mówiłem prezesowi, że jeśli on chce, to może pójść zapytać ich o zdanie, a jeśli oni przyznają, że nasze relacje są złe, to ja sam odejdę. Tak jednak nie było. To była decyzja prezesa.

I w mediach pojawiła się jego wypowiedź, w której wyjaśnia, że "widział w drużynie zbyt wiele smutnych twarzy".

- Jeśli uznamy, że dwie smutne twarze to zbyt wiele, to być może ma rację. Uważam, że niemożliwym jest sprawić, aby piętnastu zawodników było w pełni szczęśliwych. Jeśli jako trener najlepszej drużyny we Włoszech tracę pracę z powodu tych pojedynczych smutnych twarzy, to mogę się jedynie zaśmiać. Jeśli rzeczywiście taki był powód, to ja to przyjmuję. To zabawne usłyszeć, że smutne twarze są decydujące przy ocenie mojej pracy.

Perugia wciąż jest w stanie zdobyć mistrzostwo?

- Gdy w czwartek rozmawiałem indywidualnie z ośmioma zawodnikami, każdy z nich przyznawał: „Tak, z pewnością jesteśmy w stanie to zrobić!”. Patrząc na niektóre przegrane piłki, byliśmy bliżej rywala, niż to się wielu osobom wydawało. Musieliśmy tylko zmienić kilka rzeczy, ale wciąż ten zespół jest w stanie zdobyć mistrzostwo. Jestem przekonany, że w niedzielę zwyciężymy. Powiedziałem zawodnikom, że "zwyciężymy", aczkolwiek oficjalnie trzeba było powiedzieć "zwyciężycie". Moje serce jednak wciąż mówi "zwyciężymy", bo to są wciąż moi zawodnicy. Powiedziałem im: "Nie jestem na was zły, wciąż zawsze możecie na mnie liczyć. Teraz i w przyszłości". Dotyczy to również zawodników z tymi "smutnymi twarzami", im również zawsze pomogę, gdy tego będą potrzebowali. To piętnastu znakomitych gości, aczkolwiek jako trener jestem świadomy tego, że nie wszyscy będą mnie lubić.

Sezon się jeszcze nie skończył, ale jak oceniłby pan ten rok?

- Dwóch zawodników wypadło nam z powodu kontuzji, Atanasijević nie mógł grać przez pół roku. 13 czy 14 zawodników miało w tym samym czasie koronawirusa. Mimo to osiągnęliśmy naprawdę wiele – zdobyliśmy superpuchar, wygraliśmy sezon zasadniczy, dostaliśmy się do finałów ligi włoskiej. Oczywiście, dwa spotkania mogliśmy rozegrać lepiej – finał Pucharu Włoch oraz półfinał Ligi Mistrzów. To tylko dwa mecze, a przecież rozegraliśmy ich około 45. To naprawdę dobry sezon, a byliśmy w sytuacji, że wciąż mogliśmy sprawić, aby był on jeszcze lepszy. Takie jest moje odczucia. Oczywiście, czasem było nam trudno, ale wtedy zawsze szukaliśmy rozwiązań i często się to nam udawało. Przegraliśmy pierwszy mecz z Modeną 0:3 w Lidze Mistrzów, awansowaliśmy po złotym secie, przegraliśmy pierwsze spotkanie z Milano, ale zwyciężyliśmy w całej serii. Potrafiliśmy wracać do gry i walczyć, a to jest rzecz, z której można być dumnym. Nawet zawodnicy ze "smutnymi twarzami" potrafili dać coś drużynie, jak Sharon Vernon-Evans przeciwko Milano. To było naprawdę fajne. Dlatego też wciąż miałem bardzo dobre wrażenia.

Polscy kibice po tej decyzji pewnie nie będą narzekać, bo już teraz może się pan skupić na reprezentacji Polski.

- To absolutnie prawda! Wiadomo, że nie jestem szczęśliwy z powodu decyzji prezesa Perugii, bo nie miałem możliwości dokończenia swojej pracy, ale skoro on tak zadecydował, to mam teraz 98 dni, aby przygotować reprezentację Polski do igrzysk olimpijskich w Tokio. I tak też zrobię! W 2018 r. zaczynałem pracę z kadrą z jednym celem – zdobyciem medalu olimpijskiego. Teraz mam kilka dni na odpoczynek, odwiedzę brata, którego po raz ostatni widziałem półtora roku temu, z czego jest mi wstyd. To jest coś niemiłego, a zawsze opowiadam o miłych rzeczach... Teraz będę mógł być z reprezentacją już od samego początku zgrupowania 26 kwietnia i bardzo się z tego cieszę. Nie czuję żadnego zmęczenia, jestem pełen energii. Jeśli Perugia nie potrzebuje mojej energii, przekażę ją komu innemu, w tym przypadku reprezentacji Polski.

Będzie miał pan do dyspozycji najsilniejszą reprezentację Polski od wielu lat?

- Trudno powiedzieć. Jestem pewien, że mamy grupę znakomitych zawodników i wspaniałych ludzi. Już lata temu mówiłem, że Polska ma więcej niż dwunastu znakomitych zawodników i to się potwierdza. Teraz można spekulować, kto ostatecznie pojedzie na igrzyska, ale ja się cieszę, że mam tak duży wybór. Zobaczymy, co uda się wyciągnąć z tych zawodników w Tokio, ale nie chciałbym porównywać różnych drużyn. Myślę, że zespół z 2018 r. również nie był zły, skoro zdobył mistrzostwo świata...

I znowu będzie wiele "smutnych twarzy"...

- Tak będzie zawsze. Powołałem na zgrupowanie grupę 24 zawodników i jestem przekonany, że każdy z nich wierzy w wyjazd do Tokio. Pojedzie tylko dwunastu, więc dwunastu pozostałych będzie zawiedzionych. Taka jest jednak moja praca. Na igrzyskach też jedni będą grać więcej, inni mniej, dlatego w pracy trenera często jest tak, że ma więcej niezadowolonych zawodników niż zadowolonych. Na początku pracy jako trener denerwowało mnie to, ale teraz wiem, że muszę to zaakceptować. Dla każdego zawodnika chcę jak najlepiej, ale nie jestem supermanem, który dla każdego będzie idealny.

Zanim jednak dojdzie do turnieju olimpijskiego, zagracie w Lidze Narodów. Przez miesiąc będziecie tak naprawdę zamknięci w hotelu w Rimini. Jak do tego pan podchodzi?

- Szczerze nienawidzę życia w zamknięciu. Nie cierpię długo przebywać w pomieszczeniu i nie móc nigdzie wyjść, a będziemy zamknięci tak długo w jednym hotelu. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Wierzę, że będzie jakaś możliwość wyjścia, spaceru czy jazdy na rowerze. Potrzebuję tego, bo wiem, że osobiście nie jestem w stanie wysiedzieć ponad 20 dni w hotelu. To dla mnie niemożliwe.

To też nie będzie łatwe dla zawodników.

- Akurat pod tym względem zawodnikom jest łatwiej, bo znam wielu, którzy mogliby w nieskończoność przebywać w pokoju hotelowym, grać w gry i być szczęśliwymi. Nie wydaje mi się, żeby siatkarze zbytnio cierpieli z tego powodu. Niektórzy pewnie tak, ale szczególnie młodzi zawodnicy sobie powinni spokojnie poradzić z tą sytuacją. Normalnie bardziej przejmuję się swoimi siatkarzami, ale akurat w przypadku tego lockdownu, bardziej obawiam się o siebie. Gdy dostaję nową pracę jako trener, nigdy nie biorę mieszkania, tylko zawsze decyduję się na dom z ogrodem. Przez całe życie miałem jakąś przestrzeń do dyspozycji, więc to, co jest w planach w trakcie Ligi Narodów, mnie przeraża.

Mówi się, że zawodnicy będą mogli zabrać ze sobą rodziny. Czy to prawda? Czy pozwoli pan na to siatkarzom?

- Nie mam z tym żadnego problemu i powiedziałem chłopakom, że wybór należy do nich. Niemniej jednak, szczerze wątpię, że się na to zdecydują. Nie wierzę, że żony czy dzieci przyjadą tylko po to, żeby przez miesiąc być w zamknięciu w hotelu i patrzeć na plażę co najwyżej przez okno. Nie oszukujmy się, to nie wypali.

Na Ligę Narodów zabierze pan 18 zawodników, z których wybierze pan "dwunastkę" na Tokio.

- Taki jest plan. Sprawdzaliśmy możliwości zorganizowania tych przygotowań jakoś inaczej, miałem na to szczerą nadzieję, że nie będziemy musieli siedzieć 30 dni w "bańce", ale nie ma reprezentacji na podobnym poziomie, która się nie wybiera na Ligę Narodów. Nie mieliśmy wyboru. Poszukiwaliśmy alternatywy, ale jej nie ma, więc musimy robić to, co wszyscy. Liga Narodów będzie ważnym etapem przygotowań do igrzysk w Tokio.

Czy w selekcji na Ligę Narodów będzie dla pana ważniejsze doświadczenie na poziomie międzynarodowym czy aktualna dyspozycja zawodników? Artur Szalpuk zdobywał mistrzostwo świata w 2018 r., ale w ostatnim czasie ma problemy i jest tylko rezerwowym. Jego przeciwieństwem jest Kamil Semeniuk, który w barwach ZAKSY gra na najwyższym poziomie, ale wciąż czeka na debiut w reprezentacji.

- Będę szczery – nie mam zielonego pojęcia. Sam się zastanawiam w tej kwestii. Z pewnością postaram się dobrać dwunastu zawodników tak, żeby stworzyć z nich możliwie najsilniejszą drużynę. To będzie najważniejsze, bo to nie jest równoznaczne z dwunastoma najlepszymi zawodnikami na swoich pozycjach. Wybrana przeze mnie dwunastka musi tworzyć jak najlepszy zespół, to dla mnie największe wyzwanie.

Wybór wydaje się być niełatwy.

- Cóż, będę musiał dwukrotnie dokonać selekcji, a wy będziecie mieli dwie okazje, żeby mnie krytykować.

Na turnieju w Tokio trafiacie do tej łatwiejszej z dwóch grup. Czy to, że na początku będzie łatwiej, ale potem już w ćwierćfinale trzeba się spodziewać rywala z najwyższej półki, jest dla was dobrym rozwiązaniem?

- To pewnie zobaczymy po ćwierćfinałach. Początkowo nie za bardzo mi to przypadło do gustu, ale im dłużej się zastanawiam, tak dochodzę do wniosku, że moje drużyny na turniejach z każdym meczem spisują się coraz lepiej, więc może to dobrze, że dopiero później trafimy na najsilniejszych rywali, bo będziemy wówczas lepiej wyglądali jako zespół.

Na igrzyskach olimpijskich będzie was interesowało tylko złoto, czy każdy medal będzie sukcesem?

- A jak to wygląda z waszej strony? Sprawdziłem, aczkolwiek mogę się mylić, że ostatni medal w grach zespołowych zdobyliście w 1976 r.

Nie do końca – w 1992 r. w Barcelonie srebrny medal zdobyli piłkarze.

- Tego nie wiedziałem, ale to wciąż prawie 30 lat temu. Jeśli przez tyle czasu Polska nie zdobyła medalu w sportach drużynowych, to powiedzmy sobie szczerze, że każdy medal po takim okresie będzie niezłym wynikiem, prawda? To musi być nasz punkt wyjścia. Ale żeby było jasne, żaden z moich zawodników nie poleci do Tokio, aby się cieszyć z brązu. Być może po jakimś czasie ta radość przyjdzie, ale na początku nikt nie będzie w pełni zadowolony. Nikt. Oczywiście, że celujemy najwyżej, jak się da, jednak trzeba pamiętać, że polska siatkówka nie radziła sobie najlepiej na igrzyskach olimpijskich w ostatnich latach.

Ostatnio za każdym razem przygoda kończyła się w ćwierćfinale.

- To trzeba zerwać z tą tradycją! Jest wiele do zrobienia. Wszyscy musimy zdawać sobie sprawę, że każdy medal to wspaniała rzecz, a potem będziemy się koncentrować, aby nie był on brązowy czy srebrny.

Jak pan zareagował na awans ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, w której gra pięciu panśkich kadrowiczów, do finału Ligi Mistrzów?

- Miałem to pytanie na konferencji prasowej przed finałami ligi włoskiej. Powiedziałem włoskim dziennikarzom: „Sorry, panowie, ale trzymam kciuki za ZAKSĘ”. Jest tam aż pięciu moich zawodników, więc chciałbym, aby przyjechali na zgrupowanie w znakomitych nastrojach, a taki można osiągnąć, wygrywając Ligę Mistrzów, dlatego założę niebiesko-czerwoną czapkę ZAKSY i będę im kibicował. To może dać bardzo wiele pozytywnej energii tym pięciu chłopakom. Nie znam zbyt dobrze trenera Nikoli Grbicia, ale gdy awansował ze swoją drużyną do finału, wysłałem mu wiadomość: „Wow, zrobiłeś bardzo wiele z moimi chłopakami!”. Bo to są przecież moi zawodnicy, nasi olimpijczycy i bardzo się cieszę, że grają na tak wysokim poziomie, ponieważ to mi tylko pomoże w mojej pracy.

Czy ci zawodnicy pokazali, że mogą rywalizować na najwyższym poziomie także w reprezentacji?

- Tak, ale z tej grupy nie zdążyłem jeszcze dobrze poznać jedynie Kamila Semeniuka. Pozostali już grali w mojej drużynie.

Zgadza się, aczkolwiek na przykład Łukasz Kaczmarek miał spore problemy ze zdrowiem.

- Kaczmarek, Śliwka, Zatorski i Kochanowski grali w reprezentacji już w 2018 r. Wtedy dziennikarze i kibice nie byli do końca zadowoleni z niektórych zawodników, na przykład Olka Śliwki, ale ja widziałem, że ma on ogromny potencjał. To świetny zawodnik, na wielu poziomach, nie tylko tym siatkarskim, ale i ludzkim. Dałem mu szansę na rozwój i widzimy trzy lata później, na jak wysoki poziom potrafi się wznieść obecnie.

Z pewnością widział pan wiele spotkań obecnej ZAKSY, jak również wielokrotnie mierzył się pan z Trentino. Kto pańskim zdaniem jest faworytem finału Ligi Mistrzów w Weronie?

- Bardzo trudno to teraz ocenić, bo jeszcze dzieją się rzeczy, które będą miały wpływ na postawę obu drużyn w Weronie. Trentino pokonało nas, ale potem wyraźnie przegrało z Cucine Lube, co pokazuje, że ich forma nie jest na optymalnym poziomie. Wtedy ZAKSA jest faworytem, ale zobaczmy, co się z nią dzieje obecnie. Męczyła się ze Skrą Bełchatów, a teraz przegrała pierwszy mecz finałowy z Jastrzębiem. Zobaczymy, jaki będzie koniec tej rywalizacji, ale jej wynik z pewnością będzie miał wpływ na to, co wydarzy się w Weronie. Jeśli ZAKSA zdobędzie mistrzostwo Polski, będzie faworytem. Jeśli nie, to jej siatkarze będą odczuwać presję, a wtedy będzie im się grało zdecydowanie trudniej. Czekam z niecierpliwością na tę rywalizację.

Więcej o:
Copyright © Agora SA