43 lata polskiego niedosytu. ZAKSA może to przerwać! Pierwszy taki sezon w historii

Jakub Balcerski
To będzie piąty finał Ligi Mistrzów dla polskiej siatkówki. Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle pokonała Zenit Kazań i znalazła się tam, gdzie już trzykrotnie umierały marzenia polskich klubów o wielkości. Tylko w ten jeden, historyczny wieczór w lutym 1978 roku po Puchar Europy sięgnęli zawodnicy Płomienia Milowice. Teraz drużyna Nikoli Grbicia ma szansę powtórzyć ich wyczyn, a nawet sięgnąć po coś, co dotąd wydawało się niewyobrażalne - trzy trofea w trakcie jednego sezonu.

W 62-letniej historii Pucharu Europy Mistrzów Klubowych nazywanego później Ligą Mistrzów Polacy odgrywali kluczowe role. W pierwszej edycji AZS-AWF Warszawa zajął trzecie miejsce, a w 1973 roku Deune Resovię ograło CSKA Moskwa. Jednak pięć lat później przy piątej okazji, gdy polski zespół grał wśród czterech najlepszych klubów w Europie, trofeum wywalczył Płomień Milowice. Pewnie trudno było przypuszczać, że do dziś będzie to jedyna polska wygrana w tych rozgrywkach.

Zobacz wideo Interaktywny Quiz Sport.pl - odc.1

Jeden Płomień. A potem tylko polskie traumy i porażki 

Od tego momentu marzenia polskich klubów o trumfie w najważniejszych europejskich rozgrywkach trzykrotnie były niszczone w finale i aż dziesięciokrotnie kończyły się na półfinale (Gwardia Wrocław zajęła trzecie miejsce, ale w sezonie 1980/1981 turniej finałowy rozgrywano w formie grupy). Teraz znów wróci jednak sen o wygranej w Lidze Mistrzów. ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zagra o nią 1 maja w Weronie po tym, jak pokonała w dwumeczu wielki Zenit Kazań Władimira Alekny. 

-  Pamiętam, jak w ćwierćfinale wygraliśmy niełatwy dwumecz z Romą [Federlazio Rzym]. Tam przegraliśmy 1:3, a w Sosnowcu wygraliśmy 3:0. Włosi już wtedy wchodzili na wyżyny, już się stawali groźni. Ale najważniejszy i najtrudniejszy mecz graliśmy z Czechami w turnieju finałowym. Wtedy finał był grany systemem każdy z każdym. Byliśmy my, Czesi [Aero Odolena Voda], holenderski klub, w którym grała cała reprezentacja Holandii [Starlift Blokkeer Rijswijk] i Turcy [Boronkay Stambuł]. Wygraliśmy wszystkie trzy mecze. Radość była wielka, na lotnisko przyjechała nawet orkiestra górnicza. Ci chłopcy byli zresztą bardzo biedni, bo to był luty, minus 20 stopni Celsjusza, samolot się spóźnił i kazano im czekać ubranym tylko w górnicze mundurki. Żal nam ich było strasznie, jak się dowiedzieliśmy, że do budynku ich nie wpuszczono, tylko kazano im stać na płycie lotniska - wspominał w rozmowie z Łukaszem Jachimiakiem Waldemar Wspaniały, który wraz z Płomieniem Milowice zdobył Puchar Europy w 1978 roku. Jako jeden ze szczęśliwców, którzy dokonali tego z polskim klubem. Później były tylko traumy. 

Najpierw trauma łódzkiego finału z 2012 roku, w którym Zenit Kazań pokonał po tie-breaku PGE Skrę Bełchatów. Michał Winiarski w ostatniej akcji meczu obił ręce blokującego atakiem z prawego skrzydła, ale arbiter przyznał punkt Rosjanom pomimo dużego sprzeciwu ze strony Polaków. Niestety, ten punkt decydował o wygranej Zenita. Trzy lata później na finał do Berlina jechały dwa polskie zespoły, które grały ze sobą w wyjątkowym półfinale - Asseco Resovia i PGE Skra Bełchatów. Do finału awansowała drużyna z Rzeszowa, ale znów triumfował rywal - i znów Zenit Kazań. Władimir Alekno pozbawił Polaków złudzeń, wygrał w zaledwie trzech setach.

43 lata niedosytu. ZAKSA chce z tym skończyć i ma ogromne szanse

Ostatnie 43 lata to dla polskiej siatkówki klubowej ciężar braku wielkiego sukcesu. Presja dojścia do finału, pojawienia się giganta na drodze danej drużyny i znoszenie porażki. Zawsze było blisko, brakowało niewiele, ale nigdy nie Rosjanom, Włochom czy Turkom. Zawsze Polakom, którzy do dziś muszą wspominać jeden sukces z 1978 roku. Nieważne jak piękny, ale jedyny. Uczucie niedosytu nie dawało spokoju pokonywanym i tym, którzy mieli świadomość, jak ważne szanse zostały zmarnowane. 

W tym roku ZAKSA stwierdziła, że trzeba z tym skończyć. Po wyjściu z grupy miała najtrudniejszą możliwą drogę - zagrała z dwoma wielkimi potęgami nowoczesnej europejskiej siatkówki, czyli Cucine Lube Civitanova i Zenitem Kazań. Wyrwała im awans z rąk w złotych setach i będzie miała szansę na drugie polskie zwycięstwo w finale LM. Tym większe, że będzie faworytem tego meczu. Zagra z Trentino, które ograło Sir Safety Perugię Vitala Heynena i Wilfredo Leona, ale to włoscy rywale będą się jej bać.

 - Przez wiele lat ciążył na polskich zespołach duży ciężar zmarnowanych szans, czy niewykorzystanych piłek, które trzeba było skończyć, żeby osiągnąć sukces. Z tyłu głowy to siedziało i złoty set graliśmy z dużym obciążeniem psychicznym. Mogliśmy już dużo wcześniej cieszyć się w szatni, a każda trudna sytuacja, z której wychodził Zenit, tylko budowała ich pewność siebie. Ta edycja Ligi Mistrzów jest dla nas wyjątkowa, bo kto wymyśliłby nam taki scenariusz na awans? A to były dwa złote sety w fazie pucharowej arcysilnymi drużynami. Kibice z jednej strony mogą nas nie lubić za te emocje, ale efekt końcowy jest fajny także cieszmy się tym wszyscy razem - wskazał po meczu Paweł Zatorski, libero ZAKSY.

ZAKSA może powalczyć nawet o tryplet. Grbić mówił o tym już przed sezonem

Co mogłoby powstrzymać kędzierzynian? - Dobra gra. Wiemy, że jeśli jakiś zespół wytrzyma z nami pięć setów tak, jak dzisiaj Zenit, to może mieć szansę. Jeśli ktoś wejdzie na kosmiczny poziom i z nami wygra, to czapki z głów i zaakceptujemy taki stan rzeczy, ale jesteśmy grupą zawodników, którzy jeśli wejdą na swój poziom to jesteśmy trudni do ogrania - wskazał Paweł Zatorski.

Zapytany o finał jeszcze nie chce o nim mówić. - Dzisiaj odnieśliśmy wielki sukces, z którego bardzo się cieszymy, ale piękna droga jeszcze przed nami. Najpierw ćwierćfinały PlusLigi i walka o półfinał, a potem miejmy nadzieję, że złoty medal - dodał.

ZAKSA poza wygraną w samej Lidze Mistrzów ma przecież szanse na dotąd niewyobrażalny sukces w polskiej siatkówce - zdobycie trypletu, czyli Pucharu Polski, który wygrali już dwa tygodnie temu, mistrzostwa Polski oraz wygranej w europejskich pucharach. To byłby pierwszy taki sezon w historii polskich klubów. Trudno uwierzyć w to, że nie potwierdzą świetnej gry z Europy w kluczowych meczach sezonu PlusLigi. A jeszcze trudniej wciąż zrozumieć, że to nie są niczyje marzenia, a realny cel, który może podstawić przed swoimi zawodnikami Nikola Grbić. Zresztą pośrednio już zrobił - na pierwszym treningu przed sezonem. Mówił, że ZAKSA wejdzie na ten poziom, a nic poza zdobywaniem trofeów i ogrywaniem wielkich drużyn go nie interesuje. Teraz to staje się rzeczywistością, bo Grbić nie zna polskiego uczucia niedosytu. I miejmy nadzieję, że w maju się z nim nie zapozna.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.