Marcin Prus, były reprezentant Polski i zawodnik Mostostalu Kędzierzyn-Koźle, z którym m.in. zajął 4. miejsce w LM w sezonie 2001/2002: Potrzebuję respiratora! To były ogromne emocje. A mecz się poukładał od jednego bloku.
- Właśnie o ten pojedynczy blok na Artiomie Wolwiczu chodzi!
Dzięki temu zaczął się zmieniać układ sił i w końcu zmienił się całkowicie. Przez dwa pierwsze sety Rosjanom świetnie wychodziła gra na środku, a nagle okazało się, że jednak umiemy za pewne rzeczy wziąć odwet. A przede wszystkich umiemy wejść na swoje wyżyny i zagrać zupełnie inną siatkówkę. Mecz oglądałem w gronie przyjaciół, też związanych z siatkówką. I tak rozmawialiśmy na bieżąco, że ten mecz był jak walka Ivana Drago z Rockym Balboą. Przyjechali do Rosji Polacy, dostawali, ale w końcu wyprowadzili taki cios, który pozwolił im się odbudować i wygrać. A mówiąc poważniej: patrzę na mecze jako psycholog sportu i widzę, że nasz zespół bardzo mocno popracował nad tymi elementami. Zaksa jest bardzo mocna w końcówkach. Wypracowała to sobie. Jest w stanie się dźwignąć w najtrudniejszych momentach.
- Tak, to dwa zupełnie inne charaktery. Być może u Grbicia w środku wszystko się kotłuje, ale na zewnątrz jest oazą spokoju. To drużynie służy. Widać, że chłopcy przerobili kwestie mentalne, że dają sobie prawo coś przegrać, a później się nie załamują, tylko potrafią się odbudować. Tu było im szczególnie trudno, bo na hali byli kibice [trzy tysiące widzów], a przecież u nas od dawna gra się bez ludzi na trybunach. Jeszcze jedną analogię wykombinowaliśmy z przyjaciółmi - do meczu Polska - Rosja.
- Ale my wspominaliśmy inny mecz - z lat 90., z naszych początków w Lidze Światowej. Wtedy pojechaliśmy do Rosji, byliśmy skazywani na porażkę i przy stanie 2:0 dla Rosji i jej prowadzeniu w trzecim secie, rosyjska telewizja przestała transmitować mecz i pokazywała już coś innego. Uznała, że to koniec. A my wygraliśmy 3:2. Ale oczywiście my byliśmy wtedy nieopierzeni, a Zaksa to jeden z najlepszych zespołów Europy. Dziś to Rocky Balboa. W drugim secie Ivan Drago, czyli Zenit, miał bardzo wyraźną przewagę, wydawało się, że idzie na pewne zwycięstwo 3:0, a jednak z odpornością w naszym zespole jest świetnie i dlatego nie padł. Jednak całkowicie odwrócił wszystko.
- Dokładnie. Wyłapałem moment, w którym kamera uchwyciła na chwilę Łukasza Kaczmarka, który pokazuje palcem na głowę - że wszystko siedzi właśnie w głowie. Zaksa w końcówce trzeciego seta dostała impuls, którego jej bardzo długo brakowało. I za tym impulsem poszła, już nie odpuściłą.
- Spokoju to na pewno nie będzie! Zespół z Kazania do wielokrotny triumfator Ligi Mistrzów. Miejmy świadomość, jakiego rywala mamy. Ale z drugiej strony: gramy u siebie, mamy zaliczkę z Rosji, możemy kontrolować sytuację. Jestem ciekaw, jakie perturbacje będzie miał teraz Zenit. Ten tydzień może być dla zespołu z Kazania bardzo trudny. Rywal może przyjechać do Kędzierzyna załamany. A może przyjechać żądny pokazania, że zdarzył mu się tylko wypadek przy pracy. Szkoda, że w Kędzierzynie-Koźlu nie będzie na trybunach kibiców. Pomogliby. Koniecznie pochwalmy ich za to, że byli w Kazaniu!
- Na pewno to kibice z Kędzierzyna-Koźla. Widziałem znajome twarze. Dla Zaksy to fantastyczna informacja, potwierdzająca, że zespół zawsze może liczyć na swoich kibiców. Podejrzewam, że fani wybaczyliby nawet porażkę 0:3, ale świetnie się złożyło, że zobaczyli taki wyjątkowy mecz! Wspaniale, że polski Rocky Balboa wstał z desek i znokautował strasznego Ivana Drago.