- My pucharu nie zgubiliśmy. Wieźliśmy go najpierw samolotem z Meksyku do Paryża, a później stamtąd do Warszawy pociągiem. Na Dworcu Gdańskim zaprezentowaliśmy trofeum kibicom. A witały nas tłumy - mówi Ryszard Bosek, z którym przygotowaliśmy długą, rocznicową rozmowę z okazji pierwszego złota polskiej siatkówki. - Później coś się z pucharem stało. Nie było go przez lata, aż pojawił się w muzeum Volley Bajka [muzeum siatkówki w Izabelinie-Dziekanówki, gdzie znajdują się pamiątki związane z polską siatkówką - dop. red.] - dodaje Bosek.
Okazuje się, że puchar z Meksyku zginął na wiele długich lat.
- Pamiętam zdjęcia starszych kolegów z pucharem zrobione na Dworcu Gdańskim. Rysiek Bosek, Edek Skorek i inni prezentowali swoją zdobycz - mówi Drzyzga, którego pytamy, czy to prawda, że puchar zginął w jego piwnicy.
Okazuje się, że nieprawda i prawda. Bo trofeum faktycznie przez wiele lat znajdowało się u byłego rozgrywającego kadry, ale nie w piwnicy, tylko na półce w mieszkaniu. A Drzyzga długo nie wiedział, co właściwie na niej stoi.
- Na mistrzostwach świata w Meksyku oczywiście nie grałem, wtedy byłem jeszcze za młody, nie było mnie w kadrze. Na następne mistrzostwa, do Rzymu w 1978 roku, pojechałem jako jeden z najmłodszych w reprezentacji - opowiada Drzyzga. - Obowiązkiem młodzieży było wtedy przewiezienie piłek, pasów, różnego sprzętu, którego w tamtych czasach woziło się dużo. Między innymi dostałem do przewiezienia paczkę, w której był jakiś puchar. Ale nawet nie zwróciłem uwagi, co to jest. Targałem to przez cały wyjazd w tę i nazad. I w ten nazad okazał się najważniejszy - dodaje.
Dlaczego? - Bo Polska tytułu nie obroniła, nie było nas nawet w strefie medalowej i ja, zamiast przekazać puchar za mistrzostwo świata organizatorom, wróciłem z nim do domu - mówi Drzyzga. - Nie wiedziałem, co mam w bagażu. Raz tylko zerknąłem na puchar, zobaczyłem na nim datę 1956 i nie zdałem sobie sprawy z tego, że powierzono mi opiekę nad trofeum, które starsi koledzy zdobyli w 1974 roku i które powinni dostać nowi mistrzowie w roku 1978 roku - dodaje były siatkarz.
- Organizujący MŚ Włosi o puchar się nie upomnieli i w efekcie on u mnie przestał wiele lat, aż pewnego razu zainteresował się nim mój przyjaciel Grzesiek Szewczyk. To założyciel Volley Bajki. On ma inklinację do zbieractwa, starł więc z pucharu trochę kurzu i doczytał, że obok daty 1956 jest informacja, że to nagroda dla mistrzów świata z rozegranego wtedy turnieju w Paryżu. Okazało się, że to był puchar przechodni, który trafiał do kolejnych mistrzów świata, aż w 1974 roku z Meksyku przywieźli go nasi siatkarze. Wtedy jeszcze robiono puchary dość starannie i patrząc na niego wreszcie przypomniałem sobie te zdjęcia z Dworca Gdańskiego, które widziałem kilkukrotnie. Okazało się, że nasi mistrzowie przywieźli właśnie ten puchar, który niespodziewanie przez lata stał u mnie w domu. Puchar miałem mniej więcej do momentu powstania Hali Ursynów [2000 rok], bo wtedy Grzesiek Szewczyk zaczął tworzyć muzeum i pucharem się zainteresował - relacjonuje Drzyzga. - Zbiegiem okoliczności puchar przechodni przechwyciliśmy na stałe - dodaje ze śmiechem.
Całkiem poważnie Drzyzga poświęca kilka słów Polskiemu Związkowi Piłki Siatkowej. - Już wiedząc, jaki puchar mam w domu, ówczesnemu prezesowi naszej federacji, Mirosławowi Przedpełskiemu, powiedziałem, że trofeum dostanie Grzesiek Szewczyk, bo on tworzy godne miejsce na taką pamiątkę, a PZPS takiego miejsca nie ma. Nie ukrywam, że jestem rozczarowany tym, że przez tyle lat związek w żadnej ze swoich siedzib nie znalazł miejsca, w którym mógłby prezentować takie eksponaty jak puchar z 1974 roku. Przecież byłoby bardzo miło, gdyby ludzie wchodzący do siedziby federacji, zwłaszcza zagraniczni goście, robili oczy, widząc, ile nasza siatkówka zdobyła - kończy Drzyzga.