Stocznia Szczecin w 2018 roku była jednym z najciekawszych projektów w polskim sporcie. Klub zakontraktował wiele gwiazd, m.in. Bartosza Kurka, Nicholasa Hoaga, Nikołaja Penczewa, Mateja Kazijskiego czy Łukasza Żygadło, z którymi w pierwszym sezonie gry planował zdobyć mistrzostwo Polski, a w drugim miał walczyć o medale Ligi Mistrzów. Mistrzostwa i walki w Lidze Mistrzów nie było, bo Stocznia nie zdołała dokończyć nawet pierwszego sezonu. Klub borykał się z ogromnymi problemami finansowymi, nie wypłacał pensji zawodnikom, którzy stopniowo zaczęli opuszczać zespół. Do końca w drużynie zostało tylko 5 zawodników: Bartłomiej Kluth, Adrian Mihułka, Simon Van De Voorde, Janusz Gałązka i Marcin Wika. Ostatecznie władze drużyny ze Szczecina ogłosiły bankructwo.
Mimo bankructwa klubu, byli siatkarze Stoczni Szczecin nie zamierzają rezygnować ze swoich pieniędzy. Problem w tym, że działacze, którzy byli szefami Stoczni, nie mają ich z czego wypłacić. Nie chodzi bowiem o drobne kwoty - mówi się, że siatkarzom łącznie należy się nawet 9 mln zł.
Władze upadłego klubu liczyły na to, że zaległe pensje uda się wypłacić za odszkodowanie od sponsora, o które działacze ubiegali się w sądzie. Odszkodowania jednak nie będzie, przynajmniej na razie. Jak poinformował portal internetowy stacji Polsat Sport, Sąd Okręgowy w Szczecinie uznał, że klubowi odszkodowanie nie przysługuje.
Władze Stoczni zapowiadają jednak walkę o pieniądze. - Na pewno będziemy wnosić apelację. Uważamy, że należy brać pod uwagę całokształt tych okoliczności sprawy, a nie tylko samo brzmienie dokumentów - powiedział Filip Gościński, adwokat strony klubowej cytowany przez polsatsport.pl.
Nie wiadomo, jak zakończy się sprawa, ale władze klubu liczą na to, że uda się odzyskać chociaż część pieniędzy, jakie - zdaniem działaczy - klubowi miało przekazać miasto. Miało, ale nie przekazało. To własnie brak wsparcia finansowego miasta był jednym z powodów upadku klubu. Tak twierdzili przynajmniej jego szefowie, kiedy ogłaszali upadłość. Zdaniem Jakuba Markiewicza, prezesa klubu, miasto miało pokrywać 50 proc. kosztów utrzymania klubu. Tymczasem prezes zdradził, że na początku projektu wydał 8,9 mln zł, a miasto jedynie 3,8 mln zł. Co ciekawe, miasto Szczecin zaprzeczyło rzekomej obietnicy pokrywania połowy kosztów. - Nie jest prawdą, że Miasto zamierzało partycypować w kosztach utrzymania i prowadzenie siatkarskiej Stoczni na tym samym poziomie, co jej właściciele - napisano w oficjalnym komunikacie.
Przeczytaj także: