Puchar Świata, historia, ramen i automaty. Fabian Drzyzga: Do Japonii przyjechaliśmy po medal

- Spędziliśmy trochę czasu na japońskich automatach czy to do wygrywania maskotek, czy postaci bajkowych. Mateusz Bieniek uzbierał wszystkie z jednej bajki! Ja wygrałem kilka maskotek dla córki - mówi o wolnym czasie w Japonii podczas Pucharu Świata rozgrywający polskiej kadry, Fabian Drzyzga. Biało-czerwoni do tej pory w turnieju zagrali 5 meczów. Wygrali 4 z nich, a w środę zmierzą się z Rosją.

Jak jest w Japonii?

Fabian Drzyzga: - W Japonii niektórzy z nas są czwarty lub piąty raz. Jest to poukładany kraj pod względem organizacyjnym. Można dobrze zjeść. W naszym menu głównie znajdują się sushi i zupa ramen. Nie przyjechaliśmy tutaj jednak na wycieczkę. Gramy, po to, by z Azji przywieźć medal. Turystyka kulinarna turystyką kulinarną, ale przede wszystkim jesteśmy skoncentrowani na wyniku turnieju.

Nie zmienia to faktu, że dopiero co zakończyliśmy zmagania mistrzostw Europy. Pewnie wielu powiedziałoby, że będziemy przez to wypaleni, i że chcemy odpocząć przed ligą, ale my nastawiamy się na to, by znaleźć się na podium Pucharu Świata.

"Z Leonem w składzie możemy marzyć o medalu w Tokio"

Zobacz wideo

Widziałam, że dla rozrywki gracie na automatach. Kto wygrał najwięcej?

- Spędziliśmy trochę czasu na japońskich automatach czy to do wygrywania maskotek, czy postaci bajkowych. Mateusz Bieniek uzbierał wszystkie z jednej bajki! Ja wygrałem kilka maskotek dla córki. Mam nadzieję, że jej się spodobają. Poza tym graliśmy też na kilku maszynach. Wszyscy zawodnicy zamienili się dzięki temu w duże dzieci!

To było widać już po zdjęciu Jakuba Kochanowskiego po jednym z pierwszych meczów, na którym tulił się do wielkiej, różowej maskotki.

- Japonia jest znana z animacji. Jest to kraj, który wymyślił wiele bajek, więc postaci jest sporo i można się na nie natknąć w różnych niespodziewanych sytuacjach.

Jet lag już wam minął?

- Wszyscy w Japonii byliśmy kilka razy. Wiemy jak szybko wrócić do formy i spowodować, że organizm przyzwyczai się do nowego czasu. Kiedy wieczorem przychodzi na nas znużenie, a jest za wcześnie na sen, oglądamy filmy, gramy w karty, czytamy. Robimy wszystko, by zabić czas. Staramy się chodzić spać najwcześniej o 22:00.

Z Fukuoki przenieśliście się do Hiroszimy. Mieliście czas zobaczyć jej historycznie ważne miejsca?

- Dwie, trzy minuty od hali, w której mamy siłownię, znajduje się miejsce, w którym wybuchła bomba atomowa w czasie II wojny światowej. Z trzema chłopakami wybraliśmy się tam. To była nasza jedyna wycieczka "potreningowa", która w sumie trwała z 5 minut. Zrobiliśmy kilka zdjęć i wracaliśmy.

Zrobiło wrażenie?

- Tak. Takie miejsca zawsze warto zobaczyć, bo to kawał historii. Gdy człowiek na miejscu uświadamia sobie, jak mogło to wszystko wyglądać, to jeszcze bardziej widzi, jak wielka była to tragedia. Teraz jest to niestety atrakcja turystyczna.

Minęło już trochę czasu od mistrzostw Europy. Zaczął pan się cieszyć brązowym medalem?

- Oczywiście, że się cieszę. Medal jest dla mnie cenny w jakimś umiarkowanym stopniu. Doceniam go, ponieważ dla tej reprezentacji najważniejszym celem w tym roku były kwalifikacje olimpijskie. Mistrzostwa Europy chcieliśmy wygrać, ale sam medal był minimum, które sobie założyliśmy. Uważam, że jeśli polska siatkówka będzie z każdej imprezy przywozić jakiś krążek, to będzie to spory sukces. Przypominam, że wcześniej nie zdobywaliśmy medali aż tak często.

Ile nie ma pana w domu?

- Oj, już długo. Widzę to po tym, jak rośnie moja córka.

Dlaczego więc zdecydował się pan pojechać na Puchar Świata?

- Lubię reprezentację Polski i chcę w niej grać, a moim celem jest przywiezienie medalu z kolejnego turnieju.

To chyba faktycznie jest tak, że wy lubicie siebie prywatnie, i że wyszliście w dużej mierze z założenia, że i tak ktoś musi zagrać w Pucharze Świata.

- Jasne, że tak. Jakbyśmy się nie lubili, to pewnie nie osiągnęlibyśmy tych wszystkich sukcesów. Grupa naprawdę dobrze się ze sobą czuje. Są lepsze i gorsze relacje, ale wszyscy się szanują i każdy z każdym może pójść na kolację. Nie ma między nami zgrzytów. Jest to duża różnica w stosunku do tego, co było we wcześniejszych latach.

Vital Heynen mówi, że potrzebuje trzech rozgrywających przed Tokio, by wybrać dwóch na igrzyska. Czuje pan rywalizację i chce wykorzystywać każdą szansę na zgrywanie się choćby z Leonem?

- Nie podchodzę tak do tej sprawy. Zgranie z Leonem wymaga czasu i pomaga w tym każdy turniej, ale nie przyjdzie ono w dzień czy dwa. Osobiście uważam, że nie ma żadnego problemu. Wilfredo potrafi atakować zarówno z lepszych, jak i z gorszych piłek. Na pewno potrzebuje jednak chwili, by wkomponować się w nasz zespół. Im więcej czasu w nim spędzi, tym lepiej. Jest nowy, musi zintegrować się z nami również prywatnie. Wszystko jednak jest na dobrej drodze.

Vital chce przyspieszyć grę. Wykorzystuje pan wariant szybszego dogrania piłki na lewe skrzydło, kiedy jest na nim Wilfredo. Jak ocenia pan wasz stopień zgrania w tym elemencie?

- Uważam, że mamy z Leonem dobrą komunikację. Ustaliliśmy, jak z każdym zawodnikiem w kadrze, że jest coś nie pasuje, to ma mi to powiedzieć, a razem rozwiążemy problem. W niektórych sytuacjach musi się jednak dostosować. Jest jednym z najlepszych przyjmujących na świecie, ma wypracowane zagrania, w których czuje się bardzo dobrze, ale nadal może się rozwijać i próbować pewne akcje modyfikować. Jeśli coś z szybszą piłką pójdzie nie tak, to zawsze przecież możemy wrócić do wariantu gry w normalnym tempie.

Waszym kolejnym rywalem jest Rosja. Siergiej Grankin mówił ostatnio, że jego drużyna ma problem z tym, by zacząć od razu walczyć. W polskiej kadrze nie ma chyba tego zmartwienia niezależnie od składu, prawda?

- Naszą siłą jest to, że każdy zawodnik na boisku niesie ze sobą jakość. Czasami jest ona wyższa lub niższa, ale i tak w stosunku do naszych rywali jest ona duża. To jest spory atut. Niezależnie od tego, czy gra teoretycznie czwarty przyjmujący, trzeci rozgrywający czy drugi atakujący, to nie ma to wpływu na wynik. Zawodnicy polskiej reprezentacji zarówno w kraju, jak i za granicą, występują w czołowych zespołach. Nie jest to tak oczywiste w szeregach naszych przeciwników.

Czuje pan, że gdyby spotkanie z Amerykanami miało miejsce później, to wynik byłby inny? To zespół bardzo ofensywny, z dominującą szóstą strefą i środkiem. Nigdy nie gra się wam z nim łatwo.

- Może by i tak było. Nie byliśmy w tym meczu w najlepszej formie fizycznej. Lot i trzy dni spędzone w Japonii nie wystarczyły, by jak równy z równym zmierzyć się z zawodnikami, którzy w Japonii siedzieli prawie dwa tygodnie. Z każdym setem starcia z USA czuliśmy się jednak lepiej. Albo musielibyśmy więc wymyślić siatkówkę na stałe do pięciu partii, albo zagrać dzień, dwa później. Mimo wyniku nie uważam, że zaprezentowaliśmy się w tym meczu słabo. Było nieźle jak na stan, w którym wtedy byliśmy.

Ile macie jeszcze sił po mistrzostwach Europy?

- Mamy ich dużo. Mieliśmy kilka dni wolnego po mistrzostwach Europy, czas przestawił nam się na japoński i nie gramy jednym składem - Vital rotuje zespołem. Sił nam nie zbraknie również dlatego, że przed chwilą dojechał do nas Michał Kubiak. Myślę, że cała ta mieszanka da nam sukces. Mam nadzieję, że będzie nim wygranie turnieju.

Więcej o: