Zaczęła Joanna Wołosz. Z nią na zagrywce na samym początku meczu Polki wyszły na prowadzenie 3:0. A później koleżanki rozgrywającej biły jeszcze mocniej.
W pierwszym secie nasze siatkarki zaserwowały pięć asów, a Włoszki ani jednego. Drużyna Jacka Nawrockiego zagrywkami ustawiła sobie w narożniku zespół wicemistrzyń świata. I punktowała. Seriami. Grała tak odważnie, że aż trudno było uwierzyć.
O biciu zagrywką Polki przypomniały sobie, gdy walczyły o przedłużenie meczu. W czwartym secie dzięki serwisom Klaudii Alagierskiej wyszły na prowadzenie 13:11 ze stanu 10:11, a później na 21:18 z 18:18! Partię skończyła i do tie-breaka doprowadziła - asem, a jakże! - Natalia Mędrzyk. W tie-breaku też nie wstrzymywaliśmy ręki, znów pomogła Alagierska (ważny as na 8:7) i wciąż trzymając pod presją włoskie przyjęcie sprawiliśmy niespodziankę.
Czy Włoszkom na pewno zależy na zwycięstwie? Może nie chcą wygrać grupy? Może wybierają sobie przeciwnika w 1/8 finału? Może analizują już, kto może być ich potencjalnym rywalem w ćwierćfinale? Po pierwszym secie takie pytania padały w Atlas Arenie, a pewnie i w państwa domach, przed telewizorami.
Smutne, ale już dobrze znane. Przecież w trakcie ubiegłorocznych mistrzostwach świata mężczyzn panowało przekonanie, że Polakom podłożyli się Serbowie i tylko dlatego drużyna Vitala Heynena załapała się do najlepszej "szóstki" walczącej o medale.
Z jakim nastawieniem do meczu podeszła kadra Włoszek, można było zobaczyć choćby po efektownym ataku Indre Sorokaite na 11:6 w drugim secie. Trener Davide Mazzanti cieszył się wtedy w takiej pozie, jakby był kulturystą eksponującym swą muskulaturę na najważniejszych zawodach w karierze.
Od drugiego seta Włoszki przejęły inicjatywę. Brylowała trudna do zatrzymania Paola Egonu, wszystkie zwiększyły siłę zagrywki i Polkom trudno było utrzymywać kontakt. Ale ważne, że nie rezygnowały nawet gdy wydawały się go bezpowrotnie tracić. W drugiej partii było 13:18, ale nasze dziewczyny znów lepiej trafiały serwisem i zbliżyły się na 18:19. Co prawda Włoszki zaraz znów uciekły, ale naprawdę dobrze było widzieć, że Polki walczą.
W trzecim secie Italia coraz bardziej odjeżdżała, a trener Nawrocki wprowadził na boisko Marlenę Kowalewską, Martynę Grajber i Katarzynę Zaroślińską-Król. Kilka akcji wystarczyło, żebyśmy po raz kolejny przekonali się, że Joanna Wołosz czy Malwina Smarzek-Godek nie mają zmienniczek na swoim poziomie.
Cztery zwycięstwa i jedna porażka - z takim bilansem Polki awansowały do 1/8 finału mistrzostw Europy. Minimaliści powiedzą, że osiągnęły cel właśnie minimum. Ale ambitna Smarzek-Godek już po porażce z Belgijkami powiedziała, że wyjście z grupy to żaden sukces. To prawda. Trudno fetować ogranie drużyn notowanych dużo niżej w światowym rankingu. Zwycięstwo nad Włoszkami docenić oczywiście trzeba. Nawet jeśli po wygraniu dwóch setów Italia była już pewna pierwszego miejsca w grupie i choćby podświadomie trochę odpuściła. Ale generalnie znalezienie się w gronie 16 najlepszych drużyn turnieju to jeszcze za mało.
Meczami prawdy w pierwszej fazie turnieju miały być dla Polek te z Belgią i z Włochami. A w nich zobaczyliśmy, że drużyna ma potencjał, ale i braki. Że potrafi zaskoczyć, ale i rywalki, i siebie. Teraz trzeba uspokoić emocje. Są na to dwa wolne dni. A w niedzielę trzeba spokojnie zrobić swoje, bo Hiszpanki to rywal, którego zwyczajnie musimy pokonać. Przed kadrą mozolnie budowaną przez Nawrockiego otworzyły się drzwi do pierwszego sukcesu, bo w ćwierćfinale będzie czekać zwycięzca meczu Niemcy - Słowenia. Warto wejść. Już pora.