Dwukrotna mistrzyni Europy o kadrze siatkarek: Powinno się ją chronić, a nie rzucać kłody

- Reprezentację powinno się chronić i ją dopingować, a nie rzucać dodatkowe kłody pod nogi, wytykając braki wielkich sukcesów - mówi w Sport.pl Izabela Bełcik, była siatkarka, dwukrotna mistrzyni Europy i brązowa medalistka tego turnieju.

Trwają mistrzostwa Europy kobiet. Polskie siatkarki walczą w Łodzi o awans do kolejnej rundy zmagań. W Sport.pl rozmawiamy z tej okazji z Izabelą Bełcik, dwukrotną mistrzynią Starego Kontynentu, o tym, czego powinno wymagać się od siatkarek, budowaniu mentalności zwycięzcy, kiedy nie jest się faworytem i o tym, kto robił najlepsze fryzury w kadrze Andrzeja Niemczyka.

Sara Kalisz: Jak miło się pani ogląda Atlas Arenę pełną kibiców - ale nie na meczu mistrzów świata, a polskiej kadry siatkarek, która od wielu lat próbuje powrócić do światowej elity?

Izabela Bełcik: Bardzo miło. Kibice są nastawieni na to, by wspierać dziewczyny, ale także, by zobaczyć ich sukces - ten wyczekiwany od lat. Fani widzą potencjał w zespole i zdają sobie sprawę z tego, że siatkarki są przygotowywane do czegoś wielkiego. To czysta przyjemność!
Mimo to strasznie dziwnie ogląda mi się spotkania reprezentacji z pozycji trybun.

Dlaczego?

- Za dużo jest bodźców, które mnie rozpraszają, haha! Kiedy jest się na boisku, to trzeba skupić się na grze. Przyszłam na mecz z Portugalią i szczerze powiedziawszy - pamiętam może ze dwie akcje. Spotkałam się z koleżankami, rozmawiałyśmy, bardzo dużo się działo, więc muszę chyba obejrzeć powtórkę spotkania.

Czyli Izabela Bełcik jest prawdziwym polskim kibicem, który klaszcze, jak Marek Magiera prosi, robi zdjęcia z Orzełkiem, omawia z koleżankami różne sprawy i daje się porwać zabawie!

- Ależ oczywiście! Atmosfera całkowicie mnie wciągnęła! Muszę jeszcze tylko nauczyć się oglądać mecze.

Długo czekamy na sukces kadry siatkarek. Dziewczyny mówią, że chcą medalu. Kilka dni temu rozmawiałam z Katarzyną Skowrońską-Dolatą i powiedziała mi, że kiedy ona była na pierwszych mistrzostwach Europy, to przez myśl jej nie przeszło, by głośno mówić o takich rzeczach. Jak pani odnosi się do takich deklaracji?

- Zazdroszczę obecnym kadrowiczkom. Wiem, że w dawnych latach brakowało mi takiej odwagi, jak i postawy mentalnej. Przez 15 lat ta druga wśród ludzi uległa znaczącej zmianie. Żyjemy w rzeczywistości, gdzie coachowie uczą tego, że trzeba jasno mówić o swoim celu i w niego wierzyć, by można było go zrealizować. Kiedyś podchodziłyśmy do tematu dużo bardziej skromnie. Nawet jeżeli o czymś marzyłyśmy, to starałyśmy się raczej o tym nie mówić, by nie zapeszyć i nie być z tego później rozliczanym.

Trzymam kciuki, by dziewczyny zdobyły medal i grały jak najlepiej. Jeśli nie wyjdzie, to dzisiejsze czasy pozwalają na to, by mówić, że walczyło się o wszystko. Porażka nie jest już wstydem, bo liczy się sama próba i podjęte ryzyko. My również walczyłyśmy, ale, może niepotrzebnie, miałyśmy wbitą w głowę skromność i bałyśmy się mówić o naszych ambicjach i marzeniach.

Dziwnie te słowa słyszeć z ust podopiecznej tak niepokornego trenera, jakim był Andrzej Niemczyk. W kadrze mężczyzn Vital Heynen cały czas przypomina chłopakom o celu - dniach do meczu o złoto igrzysk w Tokio. Jak motywacja wyglądała u was?

- Miałyśmy inną drogę. Andrzej Niemczyk był wizjonerem, który w nas wierzył i uczył tej wiary.

Jak to robił?

- Podczas meczów pokazywał nam stałość i pewność siebie. Nigdy nie widziałyśmy po nim, że miał jakieś obawy. Stawałyśmy naprzeciwko mistrzyń świata i mistrzyń olimpijskich, a on przypominał nam, że poza trzymaniem się taktyki i odpowiednią analizą rywalek musimy podczas meczu wyglądać pięknie i lepiej od przeciwniczek. Mówił nam, że to da nam komfort, który pozwoli pójść do przodu w aspektach mentalnych. Zaznaczał, że nie możemy się chować i być "szarymi myszkami", bo naprzeciwko stoi gwiazda naszej dyscypliny.

Jego słowa i postawa otworzyły nas na świat. Byłyśmy przyzwyczajone do skromności, cichości i do tego, że nie powinnyśmy chodzić na solarium, bo przecież najlepiej jest zamknąć się w hali i z niej nie wychodzić.

Wyobrażam sobie waszą szatnię przed mistrzostwami Europy. Po treningu wszystkie szły na solarium, przed meczami biłyście się o największe lustro, a ta, która miała najwięcej kosmetyków, dzieliła się nimi z koleżankami.

- No właśnie! Może dziś wyda się to śmieszne, ale umawiałyśmy się po pokojach przed wyjściem na mecz, że jedna uczesze pozostałe, podczas gdy druga je pomaluje.

Kto był najlepszym fryzjerem, a kto najlepszą wizażystką?

- Chyba Kaśka Skowrońska. Na początku nie chodziła i nie malowała dziewczyn, bo każda miała swój styl, ale to do niej były momentami największe kolejki. Ja z kolei zaplatałam dziewczynom miliony warkoczyków! To było super.

Ostatni sukces polskiej kadry na mistrzostwach Europy w 2009 roku był podobny do pierwszego z 2003 w tym, że niewielu na was stawiało. 10 lat temu w pewnym momencie grałyście bez trenera Matlaka, turniej rozpoczęłyście słabo od wymęczonej wygranej 3:2 ze słabą Hiszpanią, by później pokonać Chorwację, ale i przegrać z Holenderkami w jednym z setów do 13. Jak w takich momentach budować mentalność zwycięzcy - w waszym przypadku późniejszego brązowego medalu?

- Śmieję się, że z mistrzostw w 2009 roku tak niewiele pamiętam, że gdybym miała wymienić poszczególne mecze, to pewnie popełniłabym z pięć błędów. Odnosząc się do pytania, to grałyśmy wtedy bez największych gwiazd. Czasami jest tak, że lepiej wyskoczyć "z boku" i backstage'u. Najgorzej jest bronić tytułu, ponieważ każdy patrzy na ręce i oczekuje wyników. Co gorsza, sama od siebie też tego wymagasz. Jeśli wszyscy dookoła nie mają takich oczekiwań, to bardziej wyrozumiale patrzą na możliwe porażki. Jest to bardziej spokojna droga. To może być wielkim atutem naszego zespołu w tegorocznych mistrzostwach Europy. Dziewczyny muszą iść kroczek po kroczku. Mecz po meczu zaczną nabierać wiary we własne siły.

Jest pani siatkarskim sceptykiem czy optymistą? Patrzy pani na cztery lata Jacka Nawrockiego w kadrze i mówi, że to już czas na sukces, czy też widzi, że trzeba było budować od podstaw, więc daje jeszcze więcej czasu?

- Jestem optymistką. Trzymam kciuki za dziewczyny i doceniam, jak się rozwinęły. Sama przecież grałam w polskiej kadrze na początku kariery reprezentacyjnej Jacka Nawrockiego i wiem, jakie ma podejście do treningów. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo przygotowuje się do rywalizacji i wszystko przeżywa. Kiedy mówiłam, że to moje ostatnie momenty w kadrze, to już wtedy wiedziałam, że będę go wspierać przez kolejne lata.

Bardzo łatwo jest oceniać z zewnątrz poczynania kogokolwiek, bo każdy ma swoje zdanie i każdy jest inny. Dziewczyny zrobiły postęp, drużyna nie jest tworzona z roku na rok z przypadku, a na podstawie powstałego wcześniej trzonu, do którego dobierane są młode siatkarki. Dobrze, że trener prze do przodu. Nie ma co dyskutować o tym, kto inny mógłby być w kadrze, a go nie ma. Sama przeżyłam sezony, w których ludzie skupiali się bardziej na tych, których nie było, niż na tych, które chciałby być w zespole i poświęciły się dla reprezentacji. Ta grupa, którą mamy, jest najważniejsza. Powinno się ją chronić i ją dopingować, a nie rzucać dodatkowe kłody pod nogi, wytykając braki wielkich sukcesów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.