Reprezentacja Polski może stać się nietykalna w Tokio. Tego boi się cały świat [Cztery rzeczy po czterech setach]

Vital Heynen nie jest wariatem, Wilfredo Leon już jest wielki, a przez rok przygotowań do igrzysk jeszcze urośnie. W Tokio Polska może być nietykalna. Awans do turnieju olimpijskiego nasi mistrzowie świata zapewnili sobie w niedzielnym meczu ze Słowenią w Gdańsku. Polska mogła nawet przegrać 0:3, pod warunkiem, że w sumie rywal nie zdobędzie o 17 małych punktów więcej. Ale wygraliśmy 3:1 (21:25, 25:23, 25:23, 25:21).

1. Nie taki z Heynena wariat, na jakiego się kreuje

Po zwycięstwie nad Francją pouczał dziennikarzy, że on nie ma pierwszej "szóstki" i że tego przez rok obserwacji jego pracy z polską kadrą można było się nauczyć. Tymczasem dzień później Vital Heynen postawił na dokładnie tych samych ludzi. Na środku znów zagrali Piotr Nowakowski i Mateusz Bieniek, na rozegraniu Fabian Drzyzga, na przyjęciu Michał Kubiak i Wilfredo Leon, na ataku Maciej Muzaj, a na libero Paweł Zatorski i Damian Wojtaszek. Heynen uwielbia zmiany, ale nawet on w meczach o wielką stawkę ma potrzebę trzymania się sprawdzonych rozwiązań. Nie inaczej było w decydującej fazie ubiegłorocznych mistrzostw świata. Tak, Belg jest oryginałem, dziwakiem, trenerem innym od wszystkich. Ale pamiętajmy, że równocześnie cały czas gra, by podtrzymać taką opinię o sobie. Bo z tym łatwiej funkcjonować i jemu, i drużynie.

Wracając do "szóstki" wybranej na gdańską misję "Tokio 2020", to świetnie, że taka brygada została powołana i że wyznaczono jej zadania. Bo one były arcytrudne. Nie tylko w sobotę, ale - jak pokazał czas - również w niedzielę.

2. Brawo sLOVEnia!

Muzaj bije w aut i jest 1:4. Kubiak zostaje zablokowany i robi się 4:8. Słoweńcy od pierwszej piłki meczu grali bezkompromisowo. Czując swoją ostatnią szansę ryzykowali. I dobrze na tym wychodzili. Świetnie działał ich blok, rewelacyjnie bronili, skutecznie kontrowali. My cały czas goniliśmy, ale oni nie dawali się dogonić. Patrząc na ich ścianę na siatce przypominaliśmy sobie nasze popisy w bloku z meczu z Francuzami.

Po takich akcjach nasi rywale dostawali skrzydeł. Pewnie rosła w nich wiara w teoretycznie niemożliwe. A my po secie przegranym 21:25 zaczęliśmy dokładniej liczyć, czy aby na pewno musimy urwać Słoweńcom chociaż seta, by wygrać gdańskie kwalifikacje i jechać do Tokio.

Prosta matematyka pokazywała, że możemy przegrać 0:3, ale w setach nie bardziej niż do 20, 20 i 19. Gdyby było 0:3, w setach do 20, 20 i 18, świętowaliby Słoweńcy. Ale zostawmy matematykę, nie obrażajmy tak dobrej drużyny jak nasza. Tak, przeżywała męki, tak 7:6 w drugim secie po bloku Bieńka było bodaj jej pierwszym prowadzeniem w meczu. Ale to są mistrzowie świata. To jest zespół, który w najtrudniejszym momentach fruwa najwyżej.

W drugim secie cały czas byliśmy ze Słoweńcami w zwarciu. Wyszliśmy na 18:16, po chwili przegrywaliśmy 18:19, nerwy były za duże, ale koniec końców wyszarpaliśmy bilety na igrzyska, mimo wszystko szybko przekreślając marzenia świetnie usposobionych gości.

Jesteśmy za dobrą drużyną i mamy zbyt wielkich siatkarzy, by mogło być inaczej.

3. Wielcy dają nietykalność

A propos wielkich siatkarzy:

Zobaczcie te asy (pierwszy miał prędkość 128,7 km/h!). I reakcję ojca Leona.

Właśnie takich rzeczy oczekujemy od najlepszego ofensywnego siatkarza świata. Wilfredo, jak miło, że jesteś. A gdy jeszcze do zdrowia, formy i kadry wróci Bartosz Kurek, może stać się to, czego obawia się cały świat - Polska może stać się nietykalna.

4. Horror? Nie, etiuda

Trochę nerwów było, ale popatrzmy na fakty. Trzy mecze, trzy zwycięstwa, awans na igrzyska wywalczony na rok przed igrzyskami - oto i one. Pięknie. Droga polskich siatkarzy do Tokio w niczym nie przypomina tej, jaką przebyli, by dotrzeć na poprzednie igrzyska, do Rio de Janeiro. Wtedy ludzie Stephane'a Antigi potrzebowali aż trzech kwalifikacyjnych turniejów i 21 meczów. Długie miesiące bycia w ciągłym napięciu, bardzo bolesna, jedyna porażka z Włochami na Pucharze Świata, cudem wygrany thriller ostatniej szansy z Niemcami - to wszystko kosztowało nasz zespół za dużo. Do Brazylii pojechaliśmy pokiereszowani. Teraz mamy rok na przygotowania. A już wyglądamy na bardzo gotowych. Vital Heynen wciąż powtarza, że chce olimpijskiego złota. Można wierzyć, że mając optymalną sytuację będzie zarządzał swoją drużyną tak, by doprowadzić ją do kolejnego wielkiego celu.

Wilfredo Leon w poniższym materiale wideo opowiada o swoim debiucie w reprezentacji Polski

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA