Jacek Nawrocki: Jestem dumny z dziewczyn. Rok-dwa lata temu absolutnie nie byliśmy w stanie grać jak równy z równym z Serbią

- Gorycz to jedno, natomiast jak najbardziej doceniam grę i wysiłek dziewczyn - mówi trener reprezentacji Polski siatkarek, Jacek Nawrocki. W niedzielę we Wrocławiu jego zespół przegrał z Serbią 1:3, trwoniąc w czwartym secie bardzo wysoką przewagę. Mistrzynie świata i Europy awansowały na przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio. Polki powalczą o igrzyska w styczniowym turnieju kontynentalnym.
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Potrafi pan docenić dobrą grę drużyny przeciw wielkiej Serbii czy jednak dominuje u pana niedosyt, gorycz przez to jak zespół roztrwonił dużą przewagę w czwartym secie?

Jacek Nawrocki: Gorycz to jedno, natomiast jak najbardziej doceniam grę i wysiłek dziewczyn. Tak samo było po meczu z Tajlandią. Jeszcze raz mówię, że gdyby on się skończył naszą porażką, to i tak stanąłbym za dziewczynami murem, bo naprawdę grały na miarę swoich możliwości i z olbrzymią determinacją.

Co się stało w czwartym secie z Serbią? Przegraliśmy przez mniejsze umiejętności sportowe czy zaważył mental?

- Myślę, że nieźle reagowaliśmy taktycznie, natomiast ciężko było zatrzymać Bosković, która w ostatnim fragmencie seta zaatakowała sześć razy bez błędu. Gdy się gra z mistrzyniami świata, to każdy, najmniejszy błąd, jest za moment przez nie wykorzystywany. Nam trochę zabrakło konsekwencji.

Bosković nie przez cały mecz grała dobrze, długo miała kłopoty. Dzięki temu też była dla nas nadzieja?

- Ten mecz przygotowywaliśmy tak naprawdę pod kątem Bosković i Mihajlović. Wydaje mi się, że dziewczyny dobrze reagowały. Ale wszyscy się szykują na Serbię w ten sam sposób, wszyscy chcą zatrzymać ich jedną i drugą armatę. Nam się udawało zneutralizować ich atak, inne rzeczy były jeszcze do zrobienia. Ale tak czy inaczej ja jestem dumny z dziewczyn. Graliśmy z najlepszym zespołem na świecie. Żal, że trochę szczęścia nam zabrakło. Mogliśmy się cieszyć, choć oczywiście gdyby doszło do tie-breaka, to jeszcze nie wiadomo co by było.

Cały turniej uznaje pan za dobry dla swojego zespołu, mimo że nie wywalczyliście awansu?

- Idziemy cały czas w podobnym kierunku. Wzmacniając naszą ofensywę cały czas musimy pracować nad przyjęciem, blokiem i obroną. Ważne jest też to, żeby podtrzymać wewnątrz wiarę, bo przed nami teraz arcyważny turniej, jakim są mistrzostwa Europy.

Jeśli na mistrzostwach Europy przyjdzie nam się znowu zmierzyć z Serbią, to będziemy potrafili zagrać lepiej, skuteczniej niż we Wrocławiu?

- Myślę, że we Wrocławiu zagraliśmy bardzo dobre spotkanie. A że każdy mecz ma swoją historię, to trudno mi wyrokować, jak będzie.

Jaki jest teraz wasz plan działania?

- Mamy trzy dni przerwy, następnie spotykamy się w Łodzi. Będziemy trenować na tamtejszych obiektach, później wyjedziemy na dwa mecze do Niemiec, wrócimy i 23 sierpnia rozegramy pierwszy mecz mistrzostw Europy.

Pan od początku sezonu podkreślał, że mistrzostwa będą główną imprezą. Teraz chyba zyskaliście przed nimi lekcję jak trzeba radzić sobie z presją?

- Pod tym względem wyglądamy zdecydowanie lepiej niż choćby rok temu. Dziewczyny się oswajają. Jak się cofniemy dwa-trzy lata wstecz, do ważnych zawodów, to zobaczymy, że zespół nam dojrzewa. On wchodzi też na coraz wyższy poziom grania. Teraz ważne jest, żeby to utrzymywać i wprowadzać nowe zawodniczki, by wzmacniać przede wszystkim siłę ofensywną.

Na mistrzostwach łatwiej będzie osiągnąć wymierny sukces niż w kwalifikacjach do igrzysk, gdzie takim wymiernym sukcesem mogło być tylko pokonanie Serbii?

- Rok-dwa lata temu mój zespół absolutnie nie był w stanie grać jak równy z równym z Serbią. Ja na te kwalifikacje nie patrzyłem przez pryzmat walki o awans, tylko walki o rozwój, o poprawę każdej najdrobniejszej rzeczy. I dalej taki jest cel. Wciąż chcemy się budować.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.