Vital Heynen: - Oj, wydaje mi się, że bardzo. Przekonuję sie o tym każdego dnia, kiedy ludzie do mnie podchodzą. Tak samo było teraz na lotnisku – gratulowali mi sukcesu. To bardzo miłe!
- Zawsze wybieram drogę, która wydaje mi się najbardziej zasadna. Jeśli słuchałbym ludzi, którzy mieliby coś na ten temat do powiedzenia, to pewnie zachowywałbym się zupełnie inaczej. Wiedziałem, że jeśli wyjadę przed zakończeniem turnieju, to wywoła to mnóstwo reakcji osób nierozumiejących tej decyzji. Jestem też świadom, że jeżeli oni by zrozumieli ten krok od razu, to nie byłbym im potrzebny jako szkoleniowiec.
- Powiedz mi więc proszę czy była to zła decyzja, by wyjechać?
- Wydaje mi się, że to nie była zła decyzja. Do Polski przyjechałem po dwie rzeczy – by wygrywać i by uczynić ludzi dumnymi z ich zespołu. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak ktoś mógł nie być zadowolony z drużyny w niedzielę.
Robię rzeczy, które uważam, że są najlepsze dla drużyny i wydaje mi się, że przez ostatni rok to działa. Zdaję sobie sprawę z tego, że robię to w sposób, który jest dla postronnych dziwny. Co więcej, nadal będę tak robić, bo póki co moje metody skutkują.
- Każdego dnia coraz bardziej czułem, że zostawiam mój zespół w Zakopanem. Jeśli byłoby dwoje dzieci i jedno z nich byłoby „w świetle”, a drugie „w ukryciu”, to wiem, że wielu rodziców popełniłoby błąd i przede wszystkim zajęłoby się tym widocznym, zapominając o drugim dziecku. Dzień po dniu drużyna z Zakopanego wymykała mi się z rąk. Nie miałem kontroli nad tym, co robi, nie byłem w stanie śledzić jej treningów. Moją największą obawą jest to, że w Chicago zostałem za długo, a nie za krótko.
Mam nadzieję, że odnajdę drużynę w punkcie, w którym powinna być, i że moja nieobecność nie spowodowała żadnej szkody, która będzie nie do naprawienia. Przegapiłem 5 albo 6 treningów moich zawodników, co jest dużą liczbą przy fakcie, że na przygotowanie mamy 25 dni. Opuściłem ich posiłki, to jak wyglądali przez ten czas, to jak się zachowywali między sobą, kto z kim gada, a to jest niezwykle istotne. Nagrywaliśmy drużynę w Zakopanem, ale to absolutnie nie to samo.
- Byłem w Chicago, przygotowałem każde spotkanie, robiłem dla nich wszystko. Latałem pomiędzy dwoma kontynentami, nie spałem, byłem dla nich – to chyba raczej duży wysiłek. Robiłem wszystko dla moich dwóch drużyn.
- Widziałem ludzi, którzy pisali, że federacja nie była poinformowana o mojej decyzji, podobnie jak zawodnicy. To mnie najbardziej zirytowało. Decyzja została podjęta podczas rozmowy z drużyną, którą zapytałem, co sądzi o tym kroku. Chciałem zobaczyć odzew chłopaków, którzy cały czas byli zaangażowani w moje dalsze poczynania.
- Mogli podać inne rozwiązanie. To jest absolutnie codzienność w mojej pracy z zawodnikami. Jeśli okazuje się, że oni mieliby lepsze wyjście albo czuliby, że ich porzucam, to by to powiedzieli. Zasadność decyzji potwierdza to czy osoby, których dotyczy pójdą, do przodu i dopasują się do planu. Chłopcy zrobili to fenomenalnie. Mecz pokazał to w stu procentach. Mogę zdradzić, że nie kazałem wygrać chłopakom. Powiedziałem im, że mają walczyć i to zrobili. To jasno mi pokazało, że decyzja była słuszna i dobrze zrozumiana przez zawodników.
- Jacek nie był poinformowany, ale w nocy z czwartku na piątek rozmawiałem z najwyżej postawioną osobą w Związku, która znała język angielski. PZPS potwierdził zgodę na wyjazd i zajął się biletem, bo to właśnie federacja musiała go przebukować. Zrobiłem tak, jak powinienem zrobić, a to, że w Związku nie ma przepływu informacji jest dla mnie dziwne. Nie mogłem zadzwonić do Jacka, ponieważ potrzebujemy tłumacza. Przykro mi, że tak wyszło, ale nic nie mogłem z tym zrobić. To nie jego wina. Jest bardzo uczciwym facetem, więc wierzę, że po prostu nie został o wszystkim poinformowany.
Nie zdenerwował mnie fakt, że ludzie nie rozumieli mojej decyzji. Zirytowało mnie to, że wypowiadali się o tym, że zawodnicy nie zgodzili się z tym krokiem, i że PZPS o tym nie wiedział.
- Oczywiście. O 2:00 w nocy wymieniałem wiadomości z moimi asystentami z Zakopanego, by dowiedzieć się, jak idą przygotowania i jak trenujemy. To było trudne, ale się opłaciło, bo drużyna w Chicago spisała się niesamowicie. Chcę, by zespół z Zakopanego zrobił to samo – by jeden trener doprowadził dwie ekipy do czegoś niezwykłego.
- Nie, bo to oznaczałoby dla mnie, że drużyna z Chicago jest mniej ważna. Zespół z Ligi Narodów był teamem, z którego chciałem wziąć zawodników do Zakopanego na kwalifikacje. Jeśli miałem być uczciwy, musiałem pojechać do USA. Nie mogłem powiedzieć im, że mają szansę pojechać do Gdańska, a następnie nie pojechać z nimi choć na chwilę do Stanów. Jeżeli posłałbym z nimi Mieszka, to oznaczałoby, że żaden z chłopaków nie ma szans zagrać w sierpniowym turnieju.
- To proces. Wydaje mi się, że muszę ograniczyć zespół do 25 graczy przed 25 lipca.