Marcin Możdżonek: Heynen z pewnością nie jest szalony. Mamy najszerszą kadrę na świecie

- W przypadku reprezentacji Polski już nie można mówić "co wywalczymy, to nasze". Uważam, że mamy najszerszą, najbardziej wyrównaną kadrę na świecie - mówi Marcin Możdżonek. Były kapitan kadry, mistrz świata, mistrz Europy i zwycięzca Ligi Światowej, jest przekonany, że mimo braku wielu gwiazd, drużynę prowadzoną przez Vitala Heynena stać na walkę o medal Ligi Narodów.
Zobacz wideo

W środę z Brazylią (godzina 23:30 czasu polskiego) w czwartek z Iranem (0:00) - tak wygląda plan gier naszych siatkarzy w Chicago. Trener Heynen zdecydował, że w Final Six Polska wystąpi w następującym składzie:

  • Atakujący: Bartłomiej Bołądź, Łukasz Kaczmarek, Maciej Muzaj
  • Rozgrywający: Marcin Janusz, Marcin Komenda
  • Środkowi: Norbert Huber, Karol Kłos, Andrzej Wrona
  • Przyjmujący: Bartosz Bednorz, Tomasz Fornal, Piotr Łukasik, Bartosz Kwolek
  • Libero: Jędrzej Gruszczyński, Jakub Popiwczak

Łukasz Jachimiak: Patrzysz na skład Polski na Final Six i co myślisz?

Marcin Możdżonek: To jest ciekawy skład. Gramy tymi, którzy wywalczyli awans. I dobrze. Niech chłopcy udowodnią dojrzałość. Będą mieli okazję pokazać, że awans nie był wywalczony przypadkowo. Teraz zaczyna się prawdziwe granie pod presją wyniku.

A nie jest tak, że jednak bez presji? Że w takim składzie czego by nasza kadra nie ugrała, będzie jej policzone na plus, ale jeśli przegra oba mecze i odpadnie, to nic się nie stanie?

- W przypadku reprezentacji Polski już nie można mówić "co wywalczymy, to nasze". Nasza siatkówka jest tak silna, że musimy wymagać. Proszę zobaczyć, jacy zawodnicy nie pojechali na Final Six. I jakich zawodników nie było na większości turniejów Ligi Narodów, gdy trwała walka o awans do Final Six. Która reprezentacja poza naszą mogłaby sobie pozwolić na aż tak wielką rotację? Brazylia nie ma tak szerokiej kadry, Rosja słynie z tego, że ma zaplecze, ale chyba nie aż tak szerokie jak my. Uważam, że mamy najszerszą, najbardziej wyrównaną kadrę na świecie.

Trudno się nie zgodzić, pamiętając, że Heynen skorzystał z 26 zawodników, a pewnie gdyby wziął jeszcze kilku z kadry na Uniwersjadę, to i oni by się odnaleźli, skoro nadają się Łukasik i Gruszczyński.

- Na pewno jeszcze paru chłopaków z tamtej drużyny też by dobrze zagrało w pierwszej reprezentacji. Mamy dobry system szkolenia, rozwijają się nam kolejne pokolenia siatkarzy, dlatego tak dobrze to wszystko wygląda. Teraz trener ma naprawdę twardy orzech do zgryzienia, żeby wybrać najlepszych na najważniejsze turnieje. Wskazać 14 ludzi na kwalifikacje olimpijskie za chwilę będzie bardzo trudno. Decydować będą szczegóły, detale może już nawet nie techniczne, tylko psychiczne - kto się bardziej nadaje do drużyny pod względem mentalnym, kto bardziej pasuje do grupy, kto jak wytrzymuje presję w meczach. Vital Heynen ma klęskę urodzaju. Może to śmiesznie brzmi, ale tak jest. On sobie musi z tym poradzić i sobie poradzi, bo już nie raz pokazał, że potrafi.

Twoim zdaniem w "14" wybranej na Chicago jest ktoś, kto ma wyraźnie bliżej niż reszta do "14" na turniej o igrzyska?

- Trudno jest mi kogoś takiego wskazać. Jedno możemy przyjąć za pewnik - w meczach o igrzyska będą grali najlepsi i najbardziej doświadczeni, bo w grze o taką stawkę to będzie w cenie. Kadrze wysłanej na Final Six brakuje doświadczenia. Tak naprawdę to jest jej jedyny minus. W innych zespołach większość zawodników gra ze sobą parę ładnych lat, oni wiedzą jak w trudnych momentach się porozumiewać i to im będzie dawało przewagę. U nas zgrania brakuje.

Najbardziej doświadczony jest kapitan Karol Kłos. Myślisz, że Mateusz Bieniek, Piotr Nowakowski i Jakub Kochanowski zabetonowali sobie miejsca na środku kadry, czy uważasz, że gdyby Heynen brał tylko trzech środkowych, to Kłos ma szansę być w trójce?

- Karol jak jest zdrowy, to jest świetnym środkowym. Przypominam mistrzostwa świata z 2014 roku.

Pamiętam - był drugim najlepszym środkowym turnieju.

- Dla mnie pierwszym, najlepszym.

Też tak oceniałem, ale pamiętam, jak zaraz po dekoracji Karol mnie poprawił, mówiąc, że oficjalnie jest drugim, po Niemcu Markusie Boehme.

- To teraz my możemy poprawić Karola - był pierwszy, był najlepszy, grał dużo lepiej od wszystkich. Teraz dużo zależy od tego, jak Karol się wpasowuje w koncepcję trenera. To bardzo ważne, żeby grać według jego pomysłu, umieć dostosować się do filozofii szkoleniowca, do jego sposobu prowadzenia zespołu, gry.

Heynen jest nieprzewidywalny, ale chyba można zakładać, że raczej nie będzie robił rewolucji przed grą o igrzyska i zaufa bardzo dużej liczbie graczy z którymi rok temu zdobył mistrzostwo świata? Zgodzisz się, że nowych zawodników wpuści do drużyny raczej na mistrzostwa Europy niż na gdański turniej?

- Nie wiem, nie umiem tego przewidzieć, bo trener jest bardzo nieprzewidywalny. Ale z pewnością nie jest szalony. Na pewno on już sobie wszystko ułożył. Trzeba mu zaufać.

Na jaki wynik Polski w Chicago liczysz? Analizujesz, że skoro w podobnym składzie z Iranem na jego terenie przegraliśmy 2:3, to rywal jest w naszym zasięgu i z nim powalczymy o półfinał? Bo z Brazylią będzie chyba trudniej?

- My możemy wygrać z każdym. Mamy skład, który stać na zwycięstwa. Kłopotem może być tylko zachowanie zimnej krwi w kluczowych momentach.

Siedem lat temu byłeś kapitanem Polski, która wygrała Ligę Światową. W Final Six w Sofii graliście w najmocniejszym składzie, mimo że trzy tygodnie później startował turniej olimpijski na igrzyskach w Londynie. Dlaczego wtedy było raczej nie do pomyślenia, żebyśmy wysłali drugi skład, a teraz słyszymy, że poza nami również Francuzi nie wystawią swoich gwiazd?

- Chodzi o kalendarz. Z całą pewnością. Meczów jest za dużo, zawodnicy są zmęczeni, targani po świecie skaczą z kontynentu na kontynent, z lotniska na lotnisko - przez to trzeba przegrupowywać siły. W Lidze Narodów jest większa gratyfikacja finansowa, ale sportowo mniej do wygrania niż w kwalifikacjach do igrzysk i w mistrzostwach Europy, dlatego to na późniejsze turnieje każdy będzie chciał rzucić swoje największe siły.

Ale przecież kilka lat temu też narzekaliście na dużą liczbę meczów i podróży. Było mimo wszystko łatwiej?

- Było inaczej. Siatkówka się zmienia. Pamiętam jak zaczynałem grać w reprezentacji - wtedy wszyscy grali najmocniejszymi składami i koniec. Każdy turniej był traktowany jak walka na śmierć i życie. Za czasów Raula Lozano chcieliśmy wygrywać wszystkie mecze w Lidze Światowej i wszyscy nasi rywale chcieli tego samego. Wygrywać jak najwięcej, zachodzić jak najdalej - tak to wtedy wyglądało. Ale kilka lat wstecz nie było tak szerokich reprezentacji. A teraz mamy coraz więcej zawodników, których warto ogrywać. Skoro można sobie pozwolić na gospodarowanie siłami, to się to robi.

Wygranie Ligi Światowej wspominasz dobrze, umiesz rozdzielić ten triumf od późniejszego niepowodzenia na igrzyskach?

- To były miłe momenty. Zagraliśmy bardzo dobry mecz z Brazylią. Do tej pory się cieszę z tamtego zwycięstwa. I w ogóle ze starć z Brazylią z tamtego roku, bo wtedy laliśmy ją jak chcieliśmy, przegraliśmy z nią tylko jeden z pięciu meczów. Sofia to masa dobrych wspomnień. Z meczu na mecz rośliśmy, to nam dawało radość. Spodziewaliśmy się, że możemy w Final Six dobrze zagrać, ale nikt z nas nie myślał, że wygramy. A jak już mieliśmy w półfinale Bułgarów, to wiedzieliśmy, że ich pokonamy. W meczu o złoto nie sądziliśmy, że możemy wygrać z Amerykanami tak wyraźnie. Poszło, czuliśmy się mocni.

Później na igrzyskach zabrakło siły czy stało się coś innego?

- To złożona kwestia. Można by mówić o tym godzinami, a ja nie chcę do tego wracać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA