Artur Szalpuk: Zostałem na ziemi po mistrzostwie świata. Nie musiałem nigdzie wracać

- W Mediolanie trenujemy w "balonie" w wielkim upale, ponieważ główna hala została nam udostępniona tylko na 2 godziny w czwartek o 09:30 - mówi w Sport.pl przyjmujący polskiej kadry, Artur Szalpuk.

Polska reprezentacja ma za sobą już trzy turnieje Siatkarskiej Ligi Narodów - w Polsce, Chinach i Iranie. Wygrała 5 meczów i przegrała 4. Przed kadrą zmagania we Włoszech. W Mediolanie zespół pod opieką Vitala Heynena przygotowuje się do starć z Argentyną, Serbią i Włochami.

W rozmowie ze Sport.pl przyjmujący i mistrz świata Artur Szalpuk opowiada o swoim urazie z sezonu klubowego, który wykluczył go na długi czas gry, zamieszaniu z udziałem kibiców w Iranie i o tym, jak trenuje się w Mediolanie.

Zobacz wideo

Pana koledzy, którzy debiutują w kadrze, pełni są ekscytacji i emocji odnośnie do meczów w kadrze. Jak pan, jako 24-letni mistrz świata, odnosi się do kolejnego sezonu i powrotu do gry w reprezentacji?

Artur Szalpuk: - W kadrze gram już kilka lat, ale po poprzednim sezonie rozgrywki reprezentacyjne stały się dla mnie najważniejsze. Na te mecze najbardziej czekam i te rozgrywki sprawiają mi największą frajdę.

Złoto zdobył pan jako zawodnik szóstkowy. Czy mimo kontuzji z sezonu reprezentacyjnego może nadal się pan czuć jako gracz podstawowy?

- Czuję się częścią drużyny. Czy można czuć się podstawą kadry? Obecnie w to wątpię, ponieważ składy na Ligę Narodów wyglądają tak, a nie inaczej. Jest sporo rywalizacji, ale przyznaję, że w grupie czuję się bardzo dobrze.

Jak odczuwa pan uraz? Przerwa, którą pan miał, spowodowała, że patrzy się na niego, jak na jeden z poważniejszych w pana karierze.

- Nie rozmawiam na forum publicznym o mojej dyspozycji fizycznej. Na pewno odczuwałem kontuzję będąc w Bełchatowie. Nie był to najpoważniejszy uraz w mojej karierze - kiedyś naderwałem mięśnie brzucha i musiałem długo pauzować. Teraz dorobiłem się wielu mniejszych kontuzji, które w sezonie się na siebie nawarstwiły. Gdy dolega na raz kilka rzeczy, a nie wszystkie z nich są przeciążeniowe, to trudno jest wrócić "do siebie" i to zwalczyć.

Takie urazy sprowadzają na ziemię po sukcesie, jakim jest zdobycie mistrzostwa świata?

- Nie, czemu? Ja zostałem na ziemi po mistrzostwie świata, więc nie musiałem nigdzie wracać, haha.

Rozmawiałam o panu z Vitalem Heynenem. Pytałam o to, dlaczego zmienia pana Bartosz Kwolek, jak to miało miejsce w ostatnim meczu (9/14 udanych ataków Artura). Powiedział, że tak się umówiliście i jest to zachowanie prewencyjne w kontekście zdrowia. To sytuacja dla pana irytująca?

- Zawsze dużo lepiej jest zagrać pięć setów na pełnym zmęczeniu niż dwa. Jestem w kadrze już wiele lat i za każdym razem dawano mi różne role. Nauczyłem się nie roztrząsać i nie zastanawiać nad tym tematem. Jest jak jest, a ja postaram się to akceptować i robić, co do mnie należy.

Co najbardziej pan zapamięta z tegorocznego wyjazdu do Iranu?

- Powrót autokarem do hotelu po meczu z Persami i wspaniałą atmosferę. Grało się tam bardzo fajnie, bo mimo że było głośno, to klimat był niesamowity.

Vital mówił, że w czasie wspomnianej sytuacji w autokarze, kiedy kibice nie chcieli pozwolić wam przejechać i pokonanie 3,5 km do hotelu zajęło wam 2 godziny, wy byliście spokojni, a on pełen strachu, ponieważ czuł się za was odpowiedzialny.

- Vital to dobrze zobrazował. Wydaje mi się, że dopiero, kiedy wróciliśmy do hotelu, zdaliśmy sobie sprawę z powagi tego, co miało miejsce. Przecież wystarczyłaby jedna iskra, by doszło do czegoś, do czego dojść nie powinno. Na miejscu ponoć była policja, ale tak naprawdę niewiele mogła zrobić. Kibice uderzali dłońmi w autobus, by zwrócić na siebie naszą uwagę. Dosłownie dwa kamienie poleciały w stronę naszego autokaru.

Możliwe, że Vitala to przejście kosztowało dużo więcej, ponieważ on czuje się za nas odpowiedzialny. Bał się o swoje i nasze zdrowie. Całe szczęście nic się nie stało. 90 procent osób w Iranie było do nas nastawionych życzliwie, a pozostała część uderzała w autokar, pokazywała różne gesty...

W tych okolicznościach cieszy pan się, że nie wygraliście tego meczu?

- Nie, zawsze chcę wygrywać. Cieszę się natomiast, że taki powrót czekał nas po przegranym meczu i wolałbym wygrać, ale nie zobaczyć, co by się działo wtedy w tłumie.

Wasza irytacja chyba urosła najbardziej, kiedy zobaczyliście, że Irańczycy wyjechali do hotelu po was, a jak dotarliście, to byli już po kolacji.

- Oj, tak. Osobiście uważam, że to było jeszcze gorsze. Sama sytuacja z autokarem była trudna, ale fakt, że dało się jej uniknąć, jest jeszcze bardziej irytujący. Irańczycy specjalnie wysłali nas tą trasą, co było największym absurdem organizacyjnym. Wcześniej mogliśmy trenować na głównej hali, czego nie mamy we Włoszech, wszyscy byli dla nas mili, a nagle umyślnie wpakowali nas w tłum. Sami przyjechali krótszą drogą.

Z drugiej strony może polska kadra nie lubi spokoju? W Polsce graliście w katowickim "ulu", w Chinach z grypą żołądkową, a w Iranie z szalonymi kibicami uderzającymi w autobus. Włochy muszą być dla was strasznie nudne.

- Miła odmiana! W końcu można grać normalniej, haha. Jest jeden problem - w Mediolanie trenujemy w "balonie" w wielkim upale, ponieważ główna hala została nam udostępniona tylko na 2 godziny w czwartek o 09:30. Wszystko to jest ponoć spowodowane tym, że meczowy obiekt nie jest jeszcze gotowy i go sprawdzają.

To będzie specyficzny turniej i chyba sportowo najtrudniejszy. Na mistrzostwach przegraliście z Argentyną 2:3, Serbowie dwa razy wam się podłożyli, jak wielu mówiło, a Włosi pokonali was w tie-breaku.

- Nie zgodziłbym się, że to będzie najtrudniejszy turniej, bo taki był ten w Iranie. Granie z Argentyną będzie fajnie. Super byłoby z nimi wygrać choćby ze względu na gesty, które pokazywali po meczu mistrzostw świata. Nie uważam, że Serbia dwa razy nam się podłożyła na mistrzostwach, bo przecież wszyscy nam się tam podkładali do końca i dlatego wygraliśmy tytuł mistrzów świata, haha. Skoro Serbowie się podłożyli, to teraz na pewno będą chcieli pokazać, że są drużyną lepszą, więc mecz będzie ciekawy. Włosi są gospodarzami i mają coś do udowodnienia. Turniej w Mediolanie będzie więc wyjątkowy.

Obawia się pan 24 lipca?

- A co się wtedy stanie?

Wilfredo Leon będzie mógł zagrać w polskiej kadrze.

- Nie, nie boję się takich rzeczy.

Co powiedziałby pan tym, którzy twierdzą, że nie zobaczy pan parkietu, kiedy Leon wejdzie na polskie przyjęcie?

- Nie rozmawiam z takimi ludźmi, haha. Nie wiem, jaki Vital ma plan na to wszystko. Robię swoje, pracuję, wykonuję kawał roboty na treningach. Co będzie, to będzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.