Liga Narodów 2019. Polska - USA 3:2. Pięć rzeczy po pięciu setach: Kubiak bił w podłogę, Heynen w sędziów i swoich asystentów. Nerwy przez dziecinne błędy

Polscy siatkarze wygrali z USA 3:2 (17:25, 34:32, 26:28, 25:23, 15:9) w swoim drugim meczu tegorocznej Ligi Narodów. Rywale grali w mocno rezerwowym składzie, ale urwali nam punkt, bo bardzo długo nie potrafiliśmy wygrać sami ze sobą. W niedzielę na zakończenie katowickiego turnieju o godzinie 17 zmierzymy się z Brazylią.

1. Michał Kubiak bił w podłogę, Vital Heynen nie wpadł w trwogę

Soczyste uderzenie w podłogę - to była najlepsza akcja Michała Kubiaka w pierwszym secie. Kapitan polskiej kadry skończył w nim tylko jeden z siedmiu ataków. Był sfrustrowany niepowodzeniami, na parkiecie wyładował się po tym, jak Amerykanie zatrzymali go po raz kolejny.

Zobacz wideo

Nie ma potrzeby robić dogłębnych analiz, zastanawiać się czy na Kubiaka wpływa afera, jaką wywołał swoimi słowami o Iranie, czy po prostu nie jest teraz w najwyższej dyspozycji fizycznej. Ważne, że spokój zachowują ci, którzy powinni. Trener Vital Heynen nie przejął się złą serią swojego najważniejszego zawodnika (tak o nim mówi) i pozwolił mu grać dalej. Moment sezonu inny, sytuacja nie do porównania jeden do jednego, ale mógł się tu przypomnieć ubiegłoroczny mecz z Belgią. Wówczas, tuż przed rozpoczęciem mistrzostw świata, Bartosz Kurek w pierwszym secie skończył tylko jeden z 11 ataków, a grał dalej. Wtedy trenera krytykowano, a czas pokazał, że Heynen słusznie robił, upewniając Kurka o swojej wierze w niego.

Kubiak z biegiem meczu zaczął grać lepiej. W drugim secie skończył już cztery z dziewięciu ataków, dorzucił asa serwisowego i kilka takich zagrywek, po których piłka wracała na naszą stronę, pozwalając nam wyprowadzać kontry. W nerwowej końcówce drugiego seta właśnie dwa takie serwisy kapitana dały nam zwycięstwo. Najpierw przy stanie 32:32 Amerykanie przyjęli na naszą stronę, a kapitan skontrował z drugiej linii, po chwili piłkę, która wróciłana polską stronę parkietu Kubiak rozegrał przez plecy do Śliwki, a ten skontrował na miarę wyrównania stanu meczu. Już wtedy było jasne, że z Kubiaka nie wolno łatwo rezygnać. Zresztą, tak naprawdę to wiadomo i bez meczu z USA.

2. Czy trener dobrze policzył lizaki?

Rok temu chciał stawiać piwo wszystkim pełnoletnim kibicom obecnym w hali w Łodzi. Nie stawiał, bo warunkiem było zebranie przez Polskę kompletu trzech zwycięstw (i to każde za trzy punkty, czyli 3:0 albo 3:1) w drugim turnieju tamtej edycji Ligi Narodów, a na koniec przyszła porażka z Niemcami. Teraz bezwarunkowo uczcił Dzień Dziecka.

Belgijski trener kupił dużo lizaków i rozdawał je dzieciakom długo. Ale być może torba słodkości powinna była trafić też do szatni naszej drużyny. Błędy, jakie siatkarze Heynena popełniali w pierwszym secie były szkolne, dziecinne. Dlatego z grającym rezerwami zespołem USA przegraliśmy gładko, do 17.

Gdy w drugą partię weszliśmy mocno, od prowadzenia 5:0, wydawało się, że sytuacja została opanowana. Ale za chwilę było 5:5. Kiedy już teoretycznie nic nam nie groziło, bo prowadziliśmy 24:21, nagle zrobiło się 24:25 i set z takiego, który powinien być pod naszą kontrolą zmienił się w taki, który dał mnóstwo emocji. Niepotrzebnych. Na szczęście finalnie dobrych, po 48 minutach walki na noże wygraliśmy 34:32. Co z tego, skoro w kolejnej partii znów szarpaliśmy się z USA na przewagi, tym razem przegrywając? My naprawdę powinniśmy grać bardziej dojrzałą siatkówkę i po prostu spokojnie pokazywać swoją wyższość nad zespołem, który przyjechał do Katowic po naukę. Nawet jeśli tak naprawdę teraz gramy jeszcze o nic.

3. Stara zasada: zagrywasz, wygrywasz

Dlaczego w meczu z USA straciliśmy punkt (zwycięstwo 3:2 daje dwa punkty, trzy są za wygrane 3:0 i 3:1)? Przede wszystkim dlatego, że serwowaliśmy wyraźnie gorzej od rywali. W asach przegraliśmy ten mecz aż 5:12. Już po spotkaniu z Australią nasi siatkarze mówili, że zagrywka nie wychodziła im tak, jak powinna. To pewnie efekt zmęczenia ciężkimi treningami. Ale równa,

dobra dyspozycja w polu serwisowym musi przyjść jak najszybciej, bo bez niej trudno o pewność w innych elementach.

Bartosza Kurka jeszcze nie ma, Wilfredo Leona też nie, ale błędem byłoby liczyć, że ci dwaj giganci ofensywy przyjdą w sierpniu i sami załawią wszystko.

4. Trwa akcja rotacja

Michał Kubiak, Aleksander Śliwka, Bartłomiej Bołądź, Mateusz Bieniek, Jakub Kochanowski, Grzegorz Łomacz i Damiana Wojtaszek - takim składem Polska wyszła na sobotni mecz. W ten sposób już po pierwszych akcjach Vital Heynen mógł sobie odhaczyć danie szansy każdemu z 14-osobowego zespołu powołanego na katowicki turniej. A przecież przed nami jeszcze trzeci mecz, z Brazylią.

Belgijski trener trzyma się swojej filozofii, w myśl której grają wszyscy, którzy zostali zabrani na turniej. Czy to dobrze? Dzisiaj - inaczej niż przed rokiem - nie słuchać, by ktokolwiek ubolewał, że trener nie wyłania i nie zgrywa pierwszej "szóstki". Heynen wygrał w ubiegłym sezonie nie tylko mistrzostwo świata, ale też ogromny spokój i kredyt zaufania do swoich metod. To oczywiste.

5. Heynen jaki jest, każdy widzi

W piątkowym meczu z Australią dostał żółtą kartkę, ale generalnie był potulny jak baranek. Zdenerwował się tylko w drugim secie, przegranym. - W drugiej partii spotkania poddaliśmy się, a wiem, że jeśli zagralibyśmy lepiej, to wygralibyśmy 3:0. Popełniliśmy chyba z 15 błędów i nie sądzę, że taki jest mój pomysł na siatkówkę. Musimy rozmawiać i stawać się lepszymi. Wy dziennikarze z kolei nie możecie oczekiwać, że będę siedział podczas meczu cicho - mówił później

W sobotę denerwował się już dużo częściej. Najbardziej rozzłościł się w sytyuacji pozornie nieważnej, w pierwszej fazie trzeciego seta. Wtedy sędziowie dali punkt rywalom i zrobiło się 8:7, a powinno być już 9:6 dla nas. Belg widział, że piłka wyszła w aut po żebrach Garretta Maugututii i tak żarliwie domagał się wideoweryfikacji, że zarobił kartonik. Kiedy powtórka wideo pokazała, że trener Polski miał rację, Spodek zgotował mu owację, a on odebrał burzę braw podnosząc rękę i kłaniając się na wszystkie strony. Później sytuacja powtórzyła się przy punkcie ostatecznie zweryfikowanym jako ten, który dał nam prowadzenie 5:4 w tie-breaku.

Heynen żyje meczami, o co by one nie były. Gdy jego zawodnicy popełniają błędy, krzyczy. Nawet na swoich asystentów. Może to dobrze, bo choć wiemy już, że "suszarka" w jego wykonaniu przynosi efekty, to wiadomo też, że czasem lepiej odwrócić się plecami do boiska.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.