Najgorszy sezon Resovii od ponad dekady. Prezes Ignaczak mówi, jakie ma plany

- To nie jest tak, że zgodnie moimi słowami nagle do zespołu przyjdą zawodnicy, którzy powiedzą, że będą z klubem na śmierć i życie - mówi o zmianach w składzie Asseco Resovii Rzeszów jej prezes, mistrz świata z 2014 roku, Krzysztof Ignaczak.

Asseco Resovia Rzeszów słabo rozpoczęła sezon 2018/2019 - siedmioma porażkami z rzędu. Zmienił się w niej trener i prezes. Po rozgrywkach czas na przetasowania w składzie. Tych jest sporo, łącznie z funkcją szkoleniowca - roli tej podjął się Piotr Gruszka.

Zobacz wideo

To na pewno nie był dla pana łatwy start w roli prezesa. Ile przybyło panu siwych włosów przez ostatnie kilka miesięcy?

Krzysztof Ignaczak: - Widzę, że mimo tego, że jestem młody duchem, to ciało stopniowo pokazuje mi, że jest inaczej. Nie wiem, na ile wpłynął na to ostatni stres, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ten sezon był trudny zarówno dla klubu, jak i całego rzeszowskiego środowiska. W naszym mieście jest wiele osób, które kochają siatkówkę, lecz są również wymagające. Potrafią dodać łyżki dziegciu, krytykując klub. Powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, w przypadku Resovii się jednak sprawdziło. Choć miniony sezon można śmiało określić najgorszym od ponad dekady, to nasi kibice nas nie zawiedli. Na wszystkich meczach frekwencja była wysoka mimo tego, że nie byliśmy w tych rozgrywkach pozytywnym zaskoczeniem, jak Aluron Virtu Warta Zawiercie. Fani byli z nami w trudnych momentach, za co jestem im bardzo wdzięczny. Nie dziwię się jednak, że w czasie słabszej gry dawali upust swoim emocjom. Seria porażek z początku sezonu wymusiła pewne działania, stąd też moje pojawienie się w klubie w roli prezesa czy zmiana na stanowisku szkoleniowym. Zespół miał okresy bardzo dobrej gry, jak podczas Klubowych Mistrzostw Świata, które później przeradzały się w te nieco gorsze. Czy można jednym słowem określić jakoś naszą formę, skoro równie dobrze, jak wygrać z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle, potrafiliśmy przegrać z MKS-em Będzin? Ostatecznie zajęliśmy siódme miejsce. Można powiedzieć, że te rozgrywki były dla nas nieudane i uważam, że muszę za nie przeprosić naszych kibiców, bo wiem, że oczekiwania i zapowiedzi były zupełnie inne. Ale takie jest piękno sportu - wygrywa drużyna, a nie pojedyncze osobowości.

Pamiętam, kiedy wchodził pan do klubu w nowej roli. Resovia była po serii porażek, było wiadomo, że znacząco zmalały jej szanse na awans do play-off. W dodatku zmieniony został trener. Praca w takich okolicznościach okazała się dla pana łatwiejsza czy trudniejsza niż pan zakładał?

- Nie ocenię tego, bo nigdy wcześniej nie byłem prezesem. Do klubu wchodziłem ze świeżą głową i nie zakładałem przeprowadzenia wielu zmian. Wierzyłem w to, że w zespole jest potencjał, aby coś osiągnąć. Końcówka rozgrywek pokazała mi jednak, że istniały pewne niedociągnięcia i mankamenty, które na to nie pozwoliły. Zauważyłem, że roszady są konieczne. Drużyna wymagała reakcji i świeżej krwi. Niestety, wśród zawodników, których chcieliśmy zatrzymać nie wszyscy z wyrazili chęć kontynuowania z nami współpracy. Mam na myśli Thibault Rossarda, którego decyzję jak najbardziej szanuję i Davida Smitha, w przypadku którego decydowały limity obcokrajowców. W rozmowie z nowym szkoleniowcem Piotrem Gruszką, doszliśmy do wniosku, że to nie umiejętności sportowe, a względy charakterologiczne decydowały o takich, a nie innych wynikach w poprzednim sezonie. Brakowało wyrazistości, więc mam nadzieję, że osoby, z którymi podpisaliśmy kontakt na nadchodzące rozgrywki, dodadzą jej drużynie.

Waszym sponsorem jest Asseco - firma, która przez wasz klub chce pokazywać się na arenie międzynarodowej. Jak ją przekonaliście, by nie straciła zaufania mimo siódmego miejsca zespołu w poprzednim sezonie?

- Lata działań w klubie pozwoliły wypracować wysoką stabilność współpracy z Adamem Góralem, który sponsoruje dużą część budżetu. Nie jest to człowiek, który podejmuje nagłe decyzje, one zawsze są przemyślane. Przez wyniki osiągnięte w tym sezonie zmieniła się koncepcja prowadzenia drużyny. Widzimy potencjał w Piotrze Gruszce, gdyż udowodnił, że siatkarze pod jego skrzydłami się rozwijają. Nie możemy obiecać kibicom, że zbudujemy skład, który w rok osiągnie złoty medal, ponieważ bylibyśmy szaleńcami. Możemy natomiast przyrzec, że będziemy walczyć, i że wykorzystamy potencjał do tego, by bić się o podium PlusLigi. Wiemy, że nie będzie to łatwe, ponieważ zespół czeka spora transformacja, a dotrzeć się może wyłącznie na boisku. Tym bardziej cieszę się, że mamy zaufanie wśród sponsorów, którzy wspierali nas w trudnych momentach. W przyszłym sezonie chcemy razem odbudować twierdzę Podpromie.

Jak duży wpływ na decydowanie o składzie ma Adam Góral poza oczywistym wkładem finansowym?

- Budżet tworzymy wraz z prezesem Góralem. Ma on decydujący głos co do tego, jak będzie wyglądał. Ja i trener jesteśmy natomiast po to, by stworzyć drużynę, jednak prezes Asseco dopytuje o czynniki, które decydują o tym, że chcemy zatrudnić takiego, a nie innego gracza.

Chciał pan budować zespół na tych, którzy mają serce do Resovii. Łatwo było się pożegnać z Mateuszem Masłowskim, który jeszcze kilka sezonów temu podpisałby kontrakt z klubem na cale życie i chciał być jak pan?

- To była bardzo trudna decyzja, jednak muszę patrzeć na to, jaką jakość zawodnik daje drużynie. Trzymanie dwóch libero o podobnych umiejętnościach nie do końca jest właściwe, ponieważ w konsekwencji doprowadzi do tarcia - jeden będzie zadowolony mniej, drugi bardziej, a takich sytuacji chcieliśmy uniknąć. Postawiliśmy na Luke’a Perry, który mimo młodego wieku ma więcej doświadczenia na arenie międzynarodowej. Wydaje mi się, że dla Mateusza ten moment jest dobry, by pójść i spróbować czegoś innego. Nie zamykamy się jednak na współpracę w przyszłości; zresztą powiedziałem mu, że będziemy go bacznie obserwować i śledzić rozwój jego talentu.

Powiedział pan też: „W mojej głowie jest formuła drużyny, w której zawodnicy będą chcieli zostać na dłużej i nie będą jej traktować jako przystani, w której skasują pieniądze i się wyleczą”. Już z takimi nie pracujecie?

- To nie jest tak, że zgodnie moimi słowami nagle do zespołu przyjdą zawodnicy, którzy powiedzą, że będą z klubem na śmierć i życie. Dziś musimy wypić piwo, które sobie nawarzyliśmy. Pomału próbujemy wiązać ze sobą na dłużej siatkarzy, wokół których będziemy chcieli budować trzon drużyny. Nie uda nam się to jednak w pierwszym roku transferowym.

Z trenerem Cretu rozstaliście się w przyjaźni? W jednym z wywiadów powiedział, że nie wierzy się w klubie w jego pracę.

- Wierzyliśmy w jego pracę, jednak założyliśmy sobie pewne cele, których trener nie osiągnął. Jako profesjonalista podjął się roli szkoleniowca w bardzo trudnym czasie i pracował niezwykle sumiennie nawet kiedy wiedział, że nie przedłużymy z nim kontraktu. Mogę o nim mówić w samych superlatywach. Podkreślę raz jeszcze - w naszym rozstaniu nie chodziło o wiarę w jego pracę, a o inne elementy, o których nie chcę mówić publicznie. Sprowadzenie Piotra Gruszki było moją koncepcją. Może zwyczajnie bliżej mi do Gruchy niż do Gianniego? Nasz sposób wychowania jest dla mnie dowodem na to, że w wielu kwestiach myślimy o siatkówce podobnie. Wiem, że zatrudniając go w jakiś sposób ryzykujemy, ale jednocześnie wierzę w to, że tendencja do współpracy z zagranicznymi fachowcami powinna się odwrócić. Młodzi Polacy do tej pory nie mieli możliwości prowadzenia zespołów o większym budżecie, a przecież na własnej skórze bardzo często przekonywali się o tym, jak wygląda trenerska szkoła włoska czy inne zagraniczne. Całe szczęście wśród prezesów rośnie odwaga do zmiany tego kierunku myślenia o PlusLidze.

Jak wygląda kwestia współpracy z Kawiką Shoji? Chodziły plotki o rozwiązaniu kontraktu i próbie zatrudnienia drugiego polskiego rozgrywającego. Są wyssane z palca?

- Kawika zostaje. Faktycznie rozważaliśmy podpisanie jeszcze jednego rozgrywającego, ale wyłącznie przez to, że może nam zabraknąć zawodnika na tej pozycji podczas przygotowań do sezonu. Po rozmowach m.in. z Amerykaninem doszliśmy jednak do wniosku, że jest to człowiek, któremu bardzo zależy na tym, by u nas grać. Nasz nowy szkoleniowiec również nie może doczekać się współpracy z nim.

Wspomniał pan o tym, że w poprzednim sezonie brakło wam wyrazistości. Tak wyrazistym charakterem obdarzony jest Zbigniew Bartman?

- A dlaczego pani pyta akurat o niego?

Ponieważ trudno jest znaleźć artykuł o rzeszowskich transferach, który nie zawierałby jego nazwiska.

- Na jego temat na razie mi nic nie wiadomo.

Co pan woli - 14 zawodników na podobnym poziomie czy przodującą szóstkę i solidne, aczkolwiek nie tak samo wybitne zaplecze?

- Na teraz mamy tak zbilansowany skład, że jest to 14 wyrównanych graczy, ale w kolejnych latach koncepcja będzie szła w stronię wyłonienia silniej szóstki. Mamy plany, by w niedługim czasie posiłkować się młodzieżą, z którą współpracujemy. Mieliśmy szczęście, że rozglądanie się na rynku transferowym rozpoczęliśmy dość wcześnie, co spowodowało, że mogliśmy pozyskać wzmocnienia na korzystnych warunkach finansowych. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że żadnego polskiego zespołu nie stać w tej chwili na zatrudnienie gwiazdy światowej siatkówki. To są ogromne pieniądze. One rosną również z powodu rekordowego transferu Wilfredo Leona - jak w kuluarach się mówiło sześciu zerach i to w euro - ponieważ inni znani zawodnicy też chcą zarabiać więcej. Managerowie podnieśli stawki - zarówno za Włochów, jak i za gwiazdy, które grały w Serie A. Dlatego właśnie mądrze tworzymy zespół na miarę naszych możliwości i liczymy na to, że zaprezentuje się znacznie lepiej niż w poprzednim sezonie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.