Andrzej Wrona: Siatkarska Liga Mistrzów w Warszawie to dla mnie kosmos

- Możliwość gry w europejskich pucharach to dla mnie jakiś kosmos! Od kiedy interesuję się siatkówką, a będzie ze dwadzieścia lat, nie pamiętam siatkówki na najwyższym poziomie w Warszawie. Jestem bardzo dumny, że razem z chłopakami piszę taką historię sportu w moim rodzinnym mieście - mówi w Sport.pl środkowy ONICO Warszawa, Andrzej Wrona.
Zobacz wideo

W sobotę ONICO Warszawa przegrało trzeci mecz finału mistrzostw Polski z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle i zdobyło srebrny medal rozgrywek PlusLigi. W ostatnim spotkaniu rywalizacji zespół Stephane’a Antigi miał swoje szanse, jednak fatalna końcówka trzeciego seta nie ułatwiła im ich wykorzystania. Ostatecznie drużyna uplasowała się na 2. stopniu podium co dało jej w przyszłym sezonie możliwość uczestnictwa w Lidze Mistrzów.

Warszawiak szczęśliwy czy warszawiak trochę zły - jakim pan teraz jest? 

Andrzej Wrona: - Jestem warszawiakiem dumnym z naszej drużyny, jednak nie do końca szczęśliwym, ponieważ wydaje mi się, że przebieg finałów nie pozwala naszemu zespołowi cieszyć się w stu procentach z tego, co się wydarzyło. O pierwszym meczu nawet mi się nie chce gadać, więc powiedzmy, że skupię się na tym sobotnim. Mieliśmy w nim swoje szanse, byliśmy w stanie walczyć z ZAKSĄ, a nawet ją pokonać, jednak w trzecim secie pozwoliliśmy kędzierzynianom wrócić do gry i oddaliśmy naszą przewagę, co nie powinno się nam zdarzyć na żadnym etapie rozgrywek. Nasi rywale zachowali zimną krew i wykazali się bardzo dużym doświadczeniem w grze na tym etapie PlusLigi. Nam go zabrakło, bo dopiero je zbieramy. 

Ten sezon to paradoks, bo pewnie przed jego startem każdy z ONICO wziąłby w ciemno wicemistrzostwo Polski. Finał jednak pokazał, że stać was było na więcej. 

- Hipokryzją byłoby, gdybym powiedział przed sezonem, że w maju będziemy grać w finale rozgrywek. Nadzieje we mnie wzrosły, kiedy do drużyny dołączyli Bartosz Kurek i Nikołaj Penczew. Spadły w momencie, gdy doszło do kontuzji Kurka i Bartosza Kwolka. Mogę powiedzieć, że ten sezon to niesamowity emocjonalny rollercoaster i dlatego właśnie jestem z nas dumny. Mimo problemów zdrowotnych, wielkich emocji na najwyższych szczeblach PlusLigi i trudnej sytuacji w półfinale podnieśliśmy się i byliśmy w stanie pokazać charakter oraz to, co powinni pokazywać faceci, czyli jaja. Nieustannie wspierali nas kibice i ci, którzy dopiero się nimi stali po pierwszym meczu finału. Wydaje mi się, że mogą być z nas dumni, bo walczyliśmy do końca. 

Czy przechodząc do warszawskiego klubu w jego średnich finansowo czasach, wierzył pan, że tak szybko zagra w Lidze Mistrzów? [Europejskie puchary czekają ONICO Warszawa już w sezonie 2019/2020 - przyp.red.] 

- Przed chwilą, siedząc pod bandą z Damianem Wojtaszkiem, rozmawialiśmy o tym, że nie spodziewaliśmy się, że będzie nam dane zagrać w Lidze Mistrzów. Dla mnie jest to jeszcze większe zaskoczenie, ponieważ do klubu trafiłem sezon wcześniej niż nasz libero, w czasach, kiedy pieniędzy nie było tak dużo. Nie oczekiwałem, że kiedykolwiek wystąpię w europejskich pucharach czy zagram o mistrzostwo Polski, ale chyba ktoś nade mną czuwa, bo wybory, których dokonywałem w różnych momentach kariery teraz okazują się słuszne. 

Kilka lat temu zaryzykowałem i przyszedłem do AZS-u Politechniki Warszawskiej mimo tego, że wiemy, jak klub wyglądał od strony zadłużenia i o co walczył. Teraz jesteśmy zespołem, który mam nadzieję, że na co najmniej parę lat wskoczy do siatkarskiej elity i dobrze zaprezentuje się w Lidze Mistrzów. Możliwość gry w europejskich pucharach to dla mnie jakiś kosmos! Od kiedy interesuję się siatkówką, a będzie ze dwadzieścia lat, nie pamiętam siatkówki na najwyższym poziomie w Warszawie. Jestem bardzo dumny, że razem z chłopakami piszę taką historię sportu w moim rodzinnym mieście. 

Sezon zakończony medalem kończy się też rozstaniem z trenerem Stephanem Antigą, który wprowadził was do finału. Ironia losu? 

- Dlaczego? My jako zawodnicy często dowiadujemy się w trakcie sezonu, że klub nie przedłuży z nami kontraktu. Takie jest życie siatkarzy i takie samo jest życie trenerów. W mojej opinii wcześniejsze poinformowanie Stephane’a o rozstaniu po sezonie było ze strony klubu bardzo fair. Przynajmniej nikt nie grał w jakąś grę za zamkniętymi drzwiami. Jak czułby się szkoleniowiec, gdyby dziś dowiedział się o tym, że władze ONICO nie widzą go w kolejnym sezonie w drużynie? Skoro decyzja zapadła już wtedy, to wydaje mi się słuszne, że trener dowiedział się o niej pierwszy. Dostał tym samym szansę na wcześniejsze myślenie o przyszłości i planowanie dalszej kariery trenerskiej.  

Francuski szkoleniowiec wykazał się olbrzymim profesjonalizmem, walczył do końca, ciężko pracował, byśmy zdobyli medal. Tak właśnie powinno się postępować w podobnych sytuacjach. Jest to o wiele lepsze zachowanie niż ukrywanie zamiarów i udawanie, że nie zakończy się z kimś współpracy mimo że wszyscy wokoło już o tym nieoficjalnie wiedzą. 

Przedłużył pan kontrakt z ONICO Warszawa, a pana najbliższa przyszłość też jest znana - znalazł się pan na liście powołanych do kadry. Ma pan rocznikowo 31 lat i w drużynie narodowej nie grał już jakiś czas. To było dla pana zaskoczenie? 

- Na pewno czuję, że mam za sobą bardzo dobry sezon i jestem z siebie zadowolony. Mimo tego, że jestem coraz starszy, to fizycznie czuję się coraz lepiej, co jest zasługą wielu osób pracujących w klubie, jak i mojej dziewczyny, która dba o moje zdrowe żywienie. 

Jest w końcu wegetarianką. 

- Ja nie przeszedłem na dietę bezmięsną, ale na pewno prowadzę się jeszcze lepiej niż w przeszłości. Poza tym wydaje mi się, że im jestem starszy, tym bardziej zyskuję jako środkowy, gdyż na tej pozycji potrzeba doświadczenia, a je akurat zbieram. Nawet rozmawiałem z Łukaszem Kadziewiczem i mówiłem mu, że czuje się o wiele lepiej niż wtedy, kiedy zdobywałem złoty medal w PGE Skrze Bełchatów. Potwierdzeniem tego jest fakt, że w tym sezonie przekroczyłem liczbę 80 bloków, co jest moim rekordem. 

Co do kadry, to cieszę się z powołania, ale znam też swoje miejsce. Trener Heynen zadzwonił do mnie i zapytał czy pasuje mi obrana przez niego rola w reprezentacji. Jeśli któryś z zawodników przed kwalifikacjami olimpijskimi zrobi sobie jakąś krzywdę, to wtedy szkoleniowiec będzie chciał skorzystać z moich usług. Nie zjawię się na zgrupowaniu kadry. Dołączę do grupy dopiero w momencie, kiedy pojawi się problem zdrowotny wśród środkowych. Tego oczywiście nikomu nie życzę. Trzymam kciuki za kolegów i mam nadzieję, że szkoleniowiec do mnie w tym sezonie nie zadzwoni.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.