Inne oblicze złotej polskiej siatkówki. Co się dzieje, gdy klub nie płaci? "To nie jest życie, to egzystowanie"

Jesteśmy mistrzami świata. PlusLiga to liga mistrzów świata. Ale polska siatkówka ma też inny kolor niż złoty. - Trenowałem chłopaków, którzy rozważali, czy nie zatrudnić się w wolnych chwilach jako barmani czy kelnerzy na weselach - mówi jeden z polskich szkoleniowców.
Zobacz wideo

Miasto jak wiele innych w Polsce. Trochę zabytków, atrakcji i klub siatkarski, który niemalże co tydzień przyciąga fanów PlusLigi. Niedaleko od hali znajduje się mieszkanie. Żyje w nim kilka osób związanych z drużyną. Któregoś zimowego dnia usłyszały pukanie do drzwi - to właściciel mieszkania. Przyszedł, by złożyć zawiadomienie o eksmisji.

- Dług wobec właściciela wynosił kilkadziesiąt tysięcy złotych - mówi pracownik klubu. - Przekazaliśmy dokument władzom drużyny, które zobowiązane były utrzymać lokum. Nie spłacono zaległości. W połowie kolejnego miesiąca zapukał do nas ponownie, prosząc o oddanie kluczy - dodaje. Dopiero wtedy klub wywiązał się z obowiązku zapisanego w kontrakcie.

- Jeżeli straciłbym to mieszkanie, domagałbym się nowego lokum. W innym przypadku po prostu bym się spakował i wrócił do rodzinnego domu, rezygnując z pracy - kończy.

"To nie jest życie, to egzystencja"

Oddalony o nieco ponad 300 km inny polski klub. Nie ma wielkiego budżetu, nie ma wielkich aspiracji. Od kilku sezonów wiadomo, że skazany jest na walkę o przetrwanie. Przechodzi z rąk do rąk, z planami, ale bez inwestora. I tu zmagania sportowe często schodzą na dalszy plan. Ważniejsza jest codzienna walka o byt.

- Zawodnicy zarabiali po dwa tysiące złotych i nie dostawali pieniędzy. W zespole trenowałem chłopaków, którzy rozmawiali ze mną o tym, że chcą zatrudnić się w wolnych chwilach jako barmani czy kelnerzy na weselach. Inny mój podopieczny musiał sprzedać swój samochód, by móc nadal grać. Było też tak, że siatkarz przez dwa lata nie otrzymywał wypłaty z klubu i przez ten czas był na utrzymaniu rodziców. I wcale nie mówię tu o klubie z trzeciej czy czwartej ligi, a o przedstawicielu ligi, która nazywa się profesjonalną. Inni dostali trzy-cztery wypłaty. Sprawą zajął się komornik - mówi nam jeden z trenerów.

Nie ukrywa, że polską siatkówkę bardzo często się chwali, ale zapomina o podstawach - rzetelności, uczciwości i przede wszystkim wypłacalności. - Cały czas poklepujemy się po plecach i nazywamy profesjonalistami. Mniej jest chętnych do odpowiedzi na pytanie, jak zawodnik bez pensji ma płacić choćby za mieszkanie. Przecież on nadal jest sportowcem, wymaga się od niego dbania o ciało, a on nie ma na odżywki czy zdrowe jedzenie! To nie jest życie, to egzystowanie - kończy nasz rozmówca.

To wstyd tak grać? "Wstydem jest dzwonienie do rodziny z prośbą o pieniądze”

Taki stan rzeczy to nie kwestia jednego, dwóch sezonów. Niektóre kluby nie spłaciły jeszcze długów sprzed lat. Innym kilka sezonów zajęło uregulowanie zaległości finansowych nawet sprzed dekady. 

- To wstyd tak grać - usłyszał jeden z zawodników od osoby związanej z klubem, w którym nie płacili, ale oczekiwania nadal były duże. - Wstydem to jest dzwonienie do rodziny z prośbą o pieniądze na życie - odpowiedział siatkarz. W jego drużynie siatkarze na miesiąc przed końcem rozgrywek zmuszeni byli zrezygnować z osobnych mieszkań i przenosili się do jednego, by mieć na tyle pieniędzy, by opłacić czynsz. 

"Czy utrzymywałem zawodniczkę? Oczywiście, że tak"

Ratunkiem bywa zapożyczanie się u menadżerów. - Sytuacja w klubach męskich nie jest jeszcze taka zła. Żeńskie to natomiast patologia. Czy utrzymywałem kiedyś zawodniczkę, bo władze drużyny jej nie płaciły? Oczywiście, że tak. Były to kwoty rzędu od kilku do nawet kilkuset tysięcy złotych, które kluby mi przez to zalegają. Bo to my jako agencja managerska opłacaliśmy podstawowe potrzeby zawodniczek. Później staraliśmy się wyegzekwować te pieniądze od klubów. Finał tego był różny - zaznacza jeden z menedżerów. - Kluby pożyczają, by opłacić zagranicznych zawodników i sprawić, że po świecie nie pójdzie negatywna fama o nierentowności zespołu, czy po prostu, by podtrzymać działanie drużyny - tłumaczy. 

- Część z klubów ma nad sobą komorników sądowych. Sprawy zaległości z tego sezonu czy z wielu lat wstecz (nawet siedmiu) dotyczą około 70 procent drużyn żeńskich. Na palcach jednej ręki można policzyć te, które nie mają długów. Przed sezonem zgłosiłem wezwania do zablokowania kont 15 klubów w Polsce. Większość z nich podpisała ugody ratalne, by otrzymać zgodę komisji na udzielenie licencji - dodaje menedżer.  

"Musiał wziąć pożyczkę, a później trzy kolejne”

Jak prowadzi się zespół, w którym nie ma pieniędzy? Jest to spore wyzwanie. Zawodnicy podpisują kontrakty na sezon, czasem kilka. Niekiedy zdarza się, że pieniędzy nie widzą przez większość tego czasu. - Trudno pracować z ludźmi, którzy nie dostają pieniędzy. Przy porażkach temat wraca ze zdwojoną siłą. Z każdym tygodniem niepłacenia jest coraz trudnej. To ciągłe życie na obietnicach. W efekcie nikt nie jest skoncentrowany, bo ma niespłacony kredyt z tylu głowy - mówi jeden z zapytanych przez nas trenerów.

Czasami dochodzi również do prób szantażu czy wymuszeń. - Zawsze był w nas lęk, co będzie, jeśli pracodawca nie wypłaci żadnej pensji. Miałem sytuację, w której klub mnie szantażował. Słyszałem, że jeśli odejdę, to nie zobaczę zaległych pieniędzy. Kara za moje wyimaginowane przewinienia, a w praktyce za chęć odejścia, wynosiła zaległe trzy pensje - opowiada jeden z siatkarzy.

I dodaje: - Jeden z zawodników miał kredyt do spłacenia. Przez to, że pracodawca mu nie płacił, musiał wziąć pożyczkę, a później trzy kolejne, by spłacać wcześniej zaciągnięte zobowiązania. Wpadał w paranoję. Nie był jednak wyjątkiem. Wielu zawodników pożyczyło pieniądze, a to od znajomych, a to od rodziny. W końcu doszło do tego, że chłopakom wynajmującym mieszkania grożono eksmisją - kończy.

Liga mistrzów świata i mistrzowska klapa

W tym sezonie głośnym echem w polskim sporcie odbiła się kwestia upadku Stoczni Szczecin. Klub zatrudnił gwiazdy siatkówki (m.in. Bartosza Kurka czy Łukasza Żygadło), jednak nie płacił im za wykonywaną pracę. Na pożegnanie zawodnicy usłyszeli od władz zespołu, że ktoś ich wszystkich oszukał. Tłumaczono, że otrzymano  zapewnienia polityczne, że jedna z dużych spółek skarbu państwa będzie sponsorem, a jak nie jedna, to druga. Wkrótce padło hasło, że wycofano się ze wszystkich obietnic i drużyna nie jest w stanie funkcjonować. Przeprosin nie było.

Wymienione w artykule sprawy to tylko kilka przykładów. O długach klubów w ostatnich latach mówiło się w kontekście AZS-u Częstochowa (zaległości finansowe zmusiły klub do restrukturyzacji), drużyny z Kielc (która wydała oświadczenie informujące o rozpoczęciu procedury likwidacyjnej) czy w tym sezonie o zespole m.in. z Bydgoszczy (sprawa uregulowana).

Nieuregulowane zostają kwestie prawne, które powinny mocą ligowych przepisów chronić siatkarzy przed konsekwencjami niesłowności ich pracodawców. Jak widać, nadal jest tak, że kiedy nie płaci klub, to w dużej mierze płaci za to zawodnik.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.