Siatkówka. Piotr Gacek: Polska myśl szkoleniowa już nie opiera się na bieganiu po lesie i skakaniu przez płotki

- Dlaczego dano szansę Adamowi Nawałce? Wcześniej nie trenował przecież zagranicznych klubów, a dostał swoje 5 minut w kadrze i doprowadził ją do ćwierćfinału mistrzostw Europy i wywalczył awans do mistrzostw świata - mówi w rozmowie ze Sport.pl były reprezentant Polski siatkarzy, wicemistrz świata z 2006 roku, Piotr Gacek.

Temat wyboru szkoleniowca dla polskiej kadry siatkarzy nadal jest jednym z tych, które wzbudzają największe emocje. Odsetek osób popierających polskie kandydatury na selekcjonera jest spory, choć jest również sporo głosów mówiących, że rodzimi trenerzy nie są jeszcze na to gotowi.

Kandydatów do objęcia posady jest kilku: Piotr Gruszka, Jakub Bednaruk, Robert Prygiel czy tez Vital Heynen, który oficjalnie nie potwierdził jeszcze chęci współpracy z biało-czerwonymi.

O ewolucji kadry pod okiem zagranicznych trenerów i przyszłości siatkówki rozmawiamy z wicemistrzem świata z 2006 roku oraz mistrzem Europy trzy lata później Piotrem Gackiem.

Sara Kalisz: Kiedy Raul Lozano w 2005 roku trafił do polskiej siatkówki, przyniósł ze sobą rewolucję. Jak inna była to szkoła trenerska dla pana, jako siatkarza, który wcześniej grał głównie pod okiem Polaków?

Piotr Gacek: - Pamiętam ten czas – byłem wtedy pod niesamowitą euforią, wynikającą z tego, że po raz pierwszy trafiłem do reprezentacji. Kiedy pojawiłem się na zgrupowaniu, to każda rada była czymś nowym, a mecze dawały mi nowe spojrzenie na siatkówkę.

Raul zwracał uwagę na detale, które na co dzień nie wydawały się aż tak bardzo istotne. Doprowadzenie ich do perfekcji powodowało, że dany zawodnik się rozwijał i mógł być nazwany kompletnym. Praktycznie każdy prowadzony przez niego trening zaczynaliśmy od wystawy piłki sytuacyjnej na skrzydło do atakującego. Teraz zauważam, że nawet doświadczeni gracze mają z tym problem. Wyszkolenie takiego detalu spowodowało, że dziś, gdy nie uprawiam zawodowej siatkówki od pół roku, nadal wydaje mi się, że jestem w stanie pójść do hali i wykonać poprawnie podobne zadanie.

Wcześniej u innych trenerów nie dostrzegałem takiego spojrzenia  na sport, jak za czasów Raula. Doprowadzanie szczegółów do perfekcji było jego wyjątkowo mocną stroną. To dzięki niemu staliśmy się zawodnikami.

To nie była tylko metoda trenerska, ale również zabezpieczenie zaplecza technicznego, bazy szkoleniowej, statystyki...

- Myślę, że Raul zrobił bardzo duży krok jakościowy nie tylko w kwestii naszego nastawienia mentalnego, ale również Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Pokazał, jak powinno wyglądać zaplecze przygotowań zespołu, czego owocem jest między innymi siłownia w Spale, z której nasza kadra korzysta do dziś. To w późniejszym czasie przełożyło się na zdobywanie medali.

Co zmienił Daniel Castellani?

- Dobór trenerów i czas, w jakim zajmowali się kadrą był idealny. Raul przyszedł, z buta otworzył drzwi i nas poukładał. Nie było z nim dyskusji – wiedział, co należy zrobić, walił pięścią w stół i działo się tak, jak chciał. Musieliśmy mu zaufać. Zbudował nam drogę do profesjonalizmu, z której skorzystaliśmy i myślę, że tego nie żałujemy.

Gdyby nastąpiła zmiana i Daniel pojawiłby się w 2005, a Raul w 2009 roku, to historia polskiej kadry zapewne potoczyłaby się inaczej. Trener Castellani jest bardzo ufny, poukładany i ma niesamowity potencjał, jeśli chodzi o przygotowanie psychiczne drużyny. Nie wiem, czy przyniosłoby to podobny efekt w tamtym czasie. Raul wprowadził „rygor” i dyscyplinę, a w 2005 roku polska drużyna tego potrzebowała. Ja i Krzysztof Ignaczak doskonale wiedzieliśmy, że nie możemy sobie u niego pozwolić choćby na jeden błąd, ponieważ rywalizowaliśmy o pojedyncze miejsce w zespole.

Daniel jest inny. Jest spokojny, bardzo ufa zawodnikom, nie pozwala sobie na negatywne komentarze na forum. Zdarzały się momenty, w których się denerwował, ale nie za często. Jego treningi były fantastyczne!

Czyli to była ewolucja – najpierw potrzebowaliście mocnej ręki, a później, kiedy nieco dojrzeliście, spokojnego prowadzenia. Jak w tym wszystkim ocenić rolę Andrei Anastasiego?

- W indywidualności każdego z trenerów, Andrea miał zarówno cechy Raula, jak i Daniela. Jest niesamowicie charyzmatyczny, energiczny, ale potrafi również być nerwowy. Rozmawia o konkretach i jest wyjątkowo szczery.  Jeśli coś mu nie pasowało, to po prostu o tym mówił.

Kiedy Andrea skończył przygodę z Polską kadrą, to po roku przeniósł się do Gdańska, gdzie sprowadził i mnie mimo że nie byłem jego pierwszym wyborem w reprezentacji. Potrafi być bardzo łagodny, uśmiechnięty i spokojny w rozmowach ze swoimi zawodnikami.

Uważam go za swojego najważniejszego trenera, który niestety trafił mi się pod koniec kariery. Dopiero w ciągu trzech lat pracy z nim przekonałem się, ile mogę zrobić oraz jak wartościowym jestem zawodnikiem. Całe życie cieszyłem się grą w siatkówkę, ale w Gdańsku podobała mi się ona wyjątkowo.

Znam siatkarzy, którzy przez całą karierę uważali, że są dobrzy i mogą przenosić góry. Ja do tego grona nie należałem, bo odkryłem to dopiero po wielu latach pracy, a pomógł mi w tym Andrea.

Dzięki świetnej postawie w Treflu ponownie trafił pan do kadry – tym razem pod skrzydła Stephane'a Antigi i Philippe'a Blain. Francuska myśl szkoleniowa w reprezentacji była nowością.

- Oceniam ją bardzo dobrze, ponieważ złoty medal mistrzostw świata jest jej najlepszą reklamą. Stephane miał w ręku wiele kart, a jedną z nich było to, że potrafił zebrać dookoła siebie świetną grupę zawodników. Część graczy wiedziała, że może to być ich ostatnia okazja do zdobycia krążka na tego typu imprezie. To był dobry ruch i za to powinniśmy być wdzięczni Francuzowi, bo nie wiem, czy gdyby trener był inny, to w zespole znaleźliby się Paweł Zagumny, Mariusz Wlazły czy Michał Winiarski.

Podwalinami tego sukcesu były lata mozolnej pracy Raula, Daniela i Andrei. Stephane tego nie zepsuł, a wręcz dobrze poprowadził. Należą mu się za to wielkie wyrazy uznania.

Francuska myśl szkoleniowa również była inna, ponieważ gra w wykonaniu zespołów z tego kraju jest oparta w dużej mierze na technice, a w mniejszej na sile. Często stawiają na indywidualność. Elementy tego stylu również można było zobaczyć w naszej kadrze.

Po latach, o których rozmawialiśmy, coraz głośniej mówi się o polskiej myśli szkoleniowej w kadrze. Czy pan się jej obawia?

- Absolutnie nie. Jeśli miałby się ona pojawić w kadrze, to wiem, że będzie to myśli szkoleniowa, która ewoluowała ze stylem argentyńskim, włoskim i francuskim.

Czyli pana faworytem jest Piotr Gruszka.

- Tak. W tym momencie mamy kilku fajnych polskich trenerów – na przykład Jakub Bednaruk czy Wojciech Serafin, który zrobił niesamowity postęp przy Andrei Anastasim, ale także jako trener młodszych grup – ale to Piotr Gruszka jest moim faworytem.

Przypomnę, że polska myśl szkoleniowa już nie opiera się na bieganiu po lesie i skakaniu przez płotki na zgrupowaniach. Ona się zmieniła.

Nie tylko tradycja, ale także wpływy zagraniczne.

- Nie możemy zapomnieć, że w czasach Skorka czy Boska polska myśl szkoleniowa, czyli Hubert Wagner, zdobywała mistrzostwo olimpijskie i wszyscy się uczyli od nas. Nie chcę nikogo obrażać, ale później nie byliśmy na tyle rozwojowi. Uczono się od nas, ale Włosi, Francuzi czy Argentyńczycy poszli do przodu, a my nieco przespaliśmy. Teraz się to zmieniło, czego potwierdzeniem są mistrzostwa świata i Europy, które zdobywane są przez zespoły juniorskie ze Spały.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego kadra Włoch, Francji czy Argentyny nie zatrudnia polskiego trenera do prowadzenia swojej drużyny? Mamy Grzegorza Rysia w Izraelu. To nie jest jednak światowy potentat.

- Zadajmy te pytania inaczej. Dlaczego dano szansę Adamowi Nawałce? Wcześniej nie trenował przecież zagranicznych klubów, a dostał swoje 5 minut w kadrze i doprowadził ją do ćwierćfinału mistrzostw Europy i wywalczył awans do mistrzostw świata.

Dlaczego uważamy, że doświadczenie zebrane w Argentynie, Brazylii czy Włoszech jest cenniejsze niż w Polsce? Nasze kluby są profesjonalne, podobnie jak zawodnicy i bazy treningowe – powinniśmy to w końcu zacząć doceniać.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.