Siatkówka. Jakub Jarosz: Nie czuję potrzeby udowadniania czegokolwiek. Jestem w dobrym klubie, a o kadrze nie myślę

- Nie zawracam sobie głowy kadrą, ponieważ jest to ciężar, który niepotrzebnie by we mnie siedział. Nie chcę powiedzieć, że mi to wisi, bo to brzydkie określenie, ale po prostu nie myślę o tym. Dzięki temu chronię się przed przeświadczeniem, że w pewnym momencie mógłbym stracić na coś szansę - mówi w rozmowie ze Sport.pl atakujący Asseco Resovii Rzeszów, Jakub Jarosz.

Po roku gry w katarskim El Jaish atakujący Jakub Jarosz wrócił do PlusLigi. Sezon 2017/2018 spędzi w Asseco Resovii Rzeszów, którą po poprzednim 4. miejscu w rozgrywkach spotkały spore roszady – z ataku odszedł Gavin Schmitt, rozegrania Fabian Drzyzga, a przyjęcia John Gordon Perrin i Marko Ivović. Andrzej Kowal zrezygnował z funkcji trenera i został dyrektorem sportowym klubu. Jego miejsce zajął Roberto Serniotti.

Jakub Jarosz to złoty medalista mistrzostw Europy z 2009 roku i brązowy z 2011. Wygrał również Ligę Światową w 2012, a z Pucharu Świata rok wcześniej przywiózł srebro. W kadrze nie gra jednak od dwóch lat. Powrót do polskiego klubu i świetna dyspozycja może być dla niego szansą na otwarcie kolejnego etapu w reprezentacji.

Jak się wraca do PlusLigi? Tej trudnej, gdzie każdy patrzy na ręce, rozlicza z błędów i rzadko chwali?

Jakub Jarosz: - Ja tego tak nie odbieram. Liga katarska pokazała mi większe trudności pod względem presji niż kiedykolwiek polskie rozgrywki. Będąc za granicą, byłem odpowiedzialny za dwunastu chłopaków, cały zespół, który dostawał po głowie, jeśli ja zawiodłem. W PlusLidze tak nie jest.

Uważam, że w Katarze było o wiele trudniej. Przeszedłem bardzo ciężką szkołę i obecność tam mimo wszystko dała mi możliwość stania się o wiele lepszym zawodnikiem niż byłem jeszcze rok temu. Bardzo cieszę się jednak, że wróciłem. Niektórzy o polskich rozgrywkach i atmosferze w nich panującej mówią „piekiełko”, ale ja je szanuję. To są nasze rodzime zmagania, a nam pozostaje się tylko cieszyć, że zainteresowanie siatkówką nie spada, liga jest silna i dzięki temu można we własnym kraju grać o najwyższe cele.

W Katarze czuł się pan trochę jak na wygnaniu?

- Nie, bo na wygnanie nie trafiłem ze względu na cudzą decyzję, a przez mój świadomy wybór. W ogóle tego nie żałuję! Katar to bardzo ciekawa lekcja i z trudnego okresu kariery starałem się wyciągnąć jak najwięcej.

Co chce pan sobie udowodnić poprzez powrót do PlusLigi?

- Nie wróciłem do Polski, by to robić. W tym momencie swojej kariery gram, by być szczęśliwym siatkarzem. Jestem na tyle zadowolony z tego, co robię i jak się prezentuję, że nie widzę potrzeby udowadniania czegokolwiek – czy to trenerowi w klubie, czy też w reprezentacji. Po prostu chcę jak najwięcej dać swojemu zespołowi, by ten odnosił zwycięstwa, żył ze sobą w dobrej atmosferze i cieszył kibiców. Tylko to obecnie się dla mnie liczy.

Jednak kiedy wybiera się tak mało popularne siatkarsko miejsca, jak Katar chyba trudno jest czuć się całkowicie chcianym w rodzimej lidze. Nie miał pan z tym problemu?

- Przed wyjazdem do Kataru nie miałem problemu z ofertami z PlusLigi – spokojnie mogłem grać w Polsce. Nie wiem, czy występowałbym w Skrze czy Resovii, ale miałem kilka propozycji, dzięki którym swoją sportową karierę mógłbym rozwijać w kraju.

Poza tym drzwi we włoskiej Latinie wciąż są dla mnie otwarte. Od mojego pobytu tam klub ciągle mnie chce, ale wybrałem opcję katarską, ponieważ zależało mi na tym, by spróbować czegoś innego. Nie chodzi mi tu wyłącznie o obyczajowość, ale przede wszystkim o aspekt mentalny. Nie jest łatwo przejmować na siebie odpowiedzialność za 70-80 procent gry zespołu.

Dzięki temu czuje się pan dojrzalszym siatkarzem?

- Tak, jak najbardziej. Jestem dużo pewniejszy siebie i po raz pierwszy w karierze w stu procentach cieszę się z tego, co robię, nie zachowując z tyłu głowy myśli, że wszyscy na mnie patrzą, a ja mogę coś zepsuć. To jest sport – jak się pomylę, to się pomylę, nikt od tego nie umrze. I tak będę robił wszystko, by grać jak najlepiej.

To ostatni gwizdek, by wrócić do wielkiego grania?

- Nie myślę o tym. Przed sobą mam tylko ten sezon. Jestem w Asseco Resovii Rzeszów, klubie z wielkimi tradycjami i znaczącym graczu nie tylko w polskiej, ale i europejskiej siatkówce. Życzyłbym sobie, by wszyscy w klubie byli ze mnie zadowoleni. To jest mój cel. Moje dalsze losy ułożą się automatycznie.

Chyba dobrze wchodzić do takiego klubu teraz – po zmianach spowodowanych odejściem dotychczasowego trenera i wielu roszadach personalnych. Dzięki temu łatwiej wpasować się w team? A może staje się on przez to większą niewiadomą i ryzykiem?

- Nie wahałem się czy podpisać kontrakt, bo każdy sezon jest pewnego rodzaju niewiadomą. Nigdy nie przewidzi się, jak potoczą się rozgrywki, ponieważ mnóstwo czynników może mieć na to wpływ. Wychodzę z założenia, że wiele zależy od własnego nastawienia, a moje jest bardzo pozytywne. Jestem bardzo otwarty na to, co przede mną i wierzę, że każdy kolejny wybór będzie prowadził wyłącznie do dobrych rzeczy. Odpowiednie nastrajanie się do pracy wiele daje, bo przez to traci się obawy, czy dany sezon będzie ostatnim w karierze.

W Polsce można się czuć bliżej kadry?

- W ogóle nie czuję się bliżej kadry. Nie myślę o niej.

Obserwował pan to, co się w niej dzieje?

- Oczywiście! Ciągle grają tam moi koledzy, więc kibicowałem przed telewizorem – tylko tyle mogłem zrobić. Przykro mi, że mistrzostwa Europy słabo wypadły. Czy dziwiły mnie ruchy, które później nastąpiły? Nie, ponieważ media przygotowują opinię publiczną i kibiców na to, co się stanie. Po każdym nieudanym występie błyskawicznie jesteśmy faszerowani informacjami, że na stanowisku trenerskim nastąpią zmiany. W pewnym momencie doszło do mnie, że kolejny szkoleniowiec ma być Polakiem i już sam nie wiem, kto kieruje ciśnieniem za takim wyborem. Czy to media na to postawiły i one wykreowały taką potrzebę, czy to idzie z góry? Ciężko określić mi źródło tej inicjatywy. Wszystko wskazuje jednak, że tak faktycznie się stanie. Kimkolwiek szkoleniowiec by nie był – będę mu kibicować.

Skromnie mówi pan o tym kibicowaniu.

- W kadrze nie ma mnie od dwóch lat. Na tę chwilę jestem w dobrym klubie i chcę adekwatnie grać w siatkówkę.

Skoro nie jest panu obcy dyskurs medialny, to wie pan, że niektórzy wołają o nowość i zmiany choćby za Dawida Konarskiego.

- Ha, ha, ja nie jestem nową zmianą, ale odgrzewanym kotletem!

Ale jest w panu iskra chęci, by wrócić?

- Może ta iskra powróci, kiedy skończy się sezon i będę wiedział na czym stoję. Na tę chwilę kompletnie nie zawracam sobie tym głowy, ponieważ jest to ciężar, który niepotrzebnie by we mnie siedział. Nie chcę powiedzieć, że mi to wisi, bo to brzydkie określenie, ale po prostu nie myślę o tym. Dzięki temu chronię się przed przeświadczeniem, że w pewnym momencie mógłbym stracić na coś szansę.

Sentyment jest?

- Jest do tego, co było – do fajnych chwil, które spędziłem z drużyną narodową. Wywalczyliśmy wyjątkowe sukcesy i często do tego powracam, bo to było coś wspaniałego i nie chciałbym o tym zapomnieć.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA