Siatkówka. Polak selekcjonerem? Czy warto, kiedy drugie imię kadry to "ryzyko"?

Piotr Gruszka, Sebastian Pawlik, Jakub Bednaruk, a może Andrzej Kowal? Pytanie o to, kto po Ferdinando De Giorgim przejmie stery w reprezentacji mężczyzn ciągle pozostaje bez odpowiedzi. Prezes PZPS Jacek Kasprzyk otwarcie optuje za Polakiem. Czy jest to jednak najlepsza i jedyna opcja?

Zagraniczna ofensywa w PlusLidze

Od dawna w polskiej siatkówce pokutowało twierdzenie o wyższości zagranicznej (szczególnie włoskiej) myśli szkoleniowej nad rodzimą. Doszło do absurdów pokroju obecności Sinana Tanika w poprzednim sezonie ówczesnego Effectora Kielce, który do klubu trafił… nie mając żadnego doświadczenia w samodzielnym prowadzeniu zespołu. Władze drużyny wolały jednak jego niż Dariusza Daszkiewicza, który od sezonu 2012/2013 bez przerwy prowadził zespół.

Jak widać, trend ten niepokojąco zataczał coraz szersze kręgi aż w PlusLidze doszło do tego, że obecnie na 16 prowadzonych ekip tylko 5 z nich postawiło na rodzimego szkoleniowca. W tym gronie znaleźli się Piotr Gruszka (GKS Katowice), Jakub Bednaruk (Łuczniczka Bydgoszcz), Wojciech Serafin (Dafi Społem Kielce), Michał Mieszko Gogol (Espadon Szczecin) oraz Robert Prygiel (Cerrad Czarni Radom). Nieliczna grupa śmiałków dźwiga na sobie ciężar najbardziej widocznego obszaru działania „polskiej myśli szkoleniowej” i jak na razie nie widać chętnych, którzy by do nich dołączyli.

Cudze chwalili, swego nie znali

Czy dziwił odwrót od polskiej myśli szkoleniowej? Na przykładzie polskiej kadry można powiedzieć, że nie. Od 1948 roku do 2004 sukcesów nie było wiele (poza erą Wagnera rzecz jasna), a reprezentacja prowadzona była wyłącznie przez speców z rodzimego podwórka (ostatnim polskim trenerem kadry męskiej był Stanisław Gościniak). Powód kryzysu się znalazł, więc tym bardziej nie dziwiło określanie trenera późniejszych wicemistrzów świata, Raula Lozano, mianem cudotwórcy.

Kto cierpiał na takim odwrocie sytuacji? Polscy trenerzy. Przez kilka ostatnich lat w czołówce polskiej siatkówki klubowej jedynym Polakiem był Andrzej Kowal. Po trudnym sezonie 2016/2017 postanowił zrezygnować z funkcji trenera Asseco Resovii Rzeszów i od kolejnych rozgrywek jest dyrektorem sportowym klubu. Zapisał on jednak bardzo dobrą kartę w jego dziejach – mistrzostwa Polski, srebro Ligi Mistrzów, czy finał Pucharu CEV. Co więcej, był również szkoleniowcem siatkarskiej kadry B, z którą sięgnął po brąz Ligi Europejskiej i 4. miejsce igrzysk europejskich w 2015 roku. Mimo to z niewiadomych względów jego nazwisko nie jest stawiane w gronie murowanych kandydatów do objęcia posady selekcjonera podstawowej kadry.

Polacy, którzy zniknęli z radarów w kraju, również wydają się mieć mniejsze szanse w rywalizacji o stanowisko niż sławni byli kadrowicze – Paweł Zagumny (mimo braku trenerskiego doświadczenia ma jedne z najwyższych not w opiniach niektórych przedstawicieli mediów i środowiska siatkarskiego) czy Piotr Gruszka. O Mariuszu Sordylu (pracuje poza granicami kraju od 2011 roku) czy Grzegorzu Rysiu (obecnie prowadzi kadrę Izraela) wspomina się zdecydowanie rzadziej.

Warto dodać, że przedstawiciele PZPS-u podkreślali, że raczej nie mają zamiaru przesuwać Jacka Nawrockiego z kadry pań do reprezentacji mężczyzn.

A kto jeśli nie Polak?

Polskie pochodzenie nowego szkoleniowca ma swoje zalety, jednak nie niwelują one powstających jednocześnie znaków zapytania.

Uczmy się z przeszłości. Nowy szkoleniowiec kadry musi być odporny na trudne i niestabilne warunki pracy. Daniel Castellani czy Ferdinando De Giorgi przekonali się o tym najboleśniej, gdyż w krótkim czasie po porażce zostali zwolnieni (choć ten pierwszy w pewnym momencie podał się do dymisji).

O tym, ile znaczy presja grania mistrzowskiego turnieju w Polsce Fefe również się przekonał, choć w podobnej sytuacji był także Stephane Antiga. Sukces w 2014 roku pozwolił Francuzowi utrzymać stanowisko przez dwa kolejne lata mimo późniejszego 5. miejsca w mistrzostwach Europy czy bardzo długiej drogi do awansu na igrzyska olimpijskie w Rio. Dopiero wynik na najważniejszej imprezie czterolecia zadecydował o tym, że Francuzowi podziękowano za współpracę. – Trener De Giorgi wiedział, że mistrzostwa Europy odbywają się w Polsce. Nie uciekał od deklaracji, że chce walczyć o medal – stwierdził w rozmowie ze Sport.pl prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Jacek Kasprzyk.

Istotę doświadczenia w prowadzeniu kadry również potwierdził sam prezes. – [Fefe] W pierwszym roku swojej pracy boleśnie przekonał się, że nie wszystkie jego metody okazały się skutecznymi, w nowych okolicznościach, w nowym otoczeniu. Wydaje mi się, że mimo dwóch lat spędzonych w Kędzierzynie-Koźlu nie poznał mentalności Polaków. Na pewno nie jest złym trenerem, ale może potrzebuje więcej czasu na refleksję, spokoju, by dokonywać korekt – dodał. Należy więc zapytać, który z polskich szkoleniowców ma na tyle rozwinięte doświadczenie w samodzielnym prowadzeniu kadry, by wzorem Ferdinando De Giorgiego nie musiał w pierwszym roku pracy „boleśnie przekonywać się, że nie wszystkie jego metody okażą się skuteczne”?

Mając polskiego trenera kadra zyskuje dwutorowo. Odpada czynnik bariery komunikacyjnej – już nikt nikogo tłumaczyć nie musi, a to na pewno zaleta. Poza tym siatkarze zyskują kogoś, kto doskonale zna krajowe środowisko, wymagania i układy. O ile pierwszy czynnik być może pozwoli szkoleniowcowi być lepszym psychologiem (choć niekoniecznie musi tak być), to drugi pomoże się trenerowi utrzymać. Pytanie, czy właśnie to od niego powinno być wymagane.

Potrzeba więc doświadczenia, odporności psychicznej na pracę pod presją wyniku i czasu czy też umiejętności tłumaczenia się ze swoich decyzji (znów przypadek trenera De Giorgiego). Czy to zyskuje się dzięki polskiej narodowości w paszporcie? Nie.
Drugą kwestią jest to, czy stać nas na polskiego trenera. Jak pokazuje przeszłość, stanowisko selekcjonera zawsze będzie obciążone ryzykiem słonej zapłaty za brak wyników. W polskiej lidze zostało nam 5 szkoleniowców, z których żaden nie ma samodzielnego doświadczenia na podobnym stanowisku. Czym może poskutkować takie rzucenie na głęboką wodę? Komu przyniesie więcej pożytku niż szkody?

Jeśli opcja zagraniczna wchodziłaby w grę, to poza marzeniami o Bernardo Rezende spojrzeć można trochę realniej. Jedną z możliwości jest Andrea Giani. W mediach podawano, że przy poprzednich wyborach nie był on poważnie brany pod uwagę w kontekście pracy w polskiej kadrze, a teraz każdy musi przyznać, że to, co zrobił z Niemcami na mistrzostwach Europy było godne pochwały. Jest jeszcze Vital Heynen, który zna polskie środowisko, ponieważ pracował w PlusLidze z Transferem Bydgoszcz. Przejmował klub w kryzysie, z małym budżetem i w ciągu 1,5 sezonu doprowadził go do 5. miejsca w rozgrywkach. Kiedy wziął się za Niemców, trzy lata temu sensacyjnie wygrał brąz mistrzostw świata. W tym roku z wcześniej nieliczącą się kadrą Belgii grał o 3. miejsce turnieju, co jest bardzo dużym sukcesem.

Są jeszcze Radostin Stojczew czy Marcelo Mendez, którzy byli wymieniani w gronie kandydatów do posady jeszcze przed zatrudnieniem trenera De Giorgiego. Pytanie tylko, czy nadal jednym z wymogów w stosunku do kandydatów będzie zakaz łączenia pracy w kadrze i klubie.

Niezależnie od narodowości chyba warto postawić na jakość i doświadczenie. Kolejny trener będzie miał takie same oczekiwania i coraz mniej czasu do imprezy-klucza czterolecia, czyli igrzysk. Jeśli znów komuś powinie się noga, to może go to sporo kosztować – szczególnie jeżeli pracuje w PlusLidze. A na takie ryzyko mniejszości polskich trenerów w krajowych rozgrywkach już chyba nie stać.



Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.