Siatkówka. Łukasz Kadziewicz: Nie warto kopać grobu i wrzucać tam całej siatkówki [ROZMOWA]

Porażka polskiej reprezentacji przed ćwierćfinałami mistrzostw Europy pobudziła do dyskusji całe środowisko siatkarskie. - Czekam aż sztab szkoleniowy powie mi, co było nie tak i zastanowi się nad kolejnymi krokami, które mam nadzieję postawi w przód, a nie w tył - mówi w rozmowie ze Sport.pl były reprezentant Polski i wicemistrz świata z 2006 roku, Łukasz Kadziewicz.

Nadzieje przed rozgrywanymi w Polsce mistrzostwami Europy 2017 były ogromne. Liczono na to, że biało-czerwoni będą w stanie powtórzyć wynik sprzed trzech lat, kiedy w katowickim Spodku sięgnęli po złoty medal siatkarskiego mundialu. Reprezentacja pod wodzą Ferdinando De Giorgiego odpadła jednak w barażach o ćwierćfinał turnieju, pozostawiając po sobie sporo wątpliwości i niekoniecznie pozytywnych emocji, które widoczne były zarówno w słowach samych zawodników, jak i działaczy Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

Najważniejszym pytaniem obecnie jest to, czy Związek zwolni włoskiego selekcjonera ze stanowiska.

Sara Kalisz: Porażka w barażu o ćwierćfinał mistrzostw Europy, nijaka gra na Memoriale Wagnera i odpadnięcie z rywalizacji przed Final Six Ligi Światowej – to dokonania kadry Ferdinando De Giorgiego w tym sezonie reprezentacyjnym. To już kryzys polskiej siatkówki?

Łukasz Kadziewicz: - Na pewno nie gramy na miarę posiadanego przez nas potencjału. Moim zdaniem powinniśmy spojrzeć przede wszystkim na tych, którzy są na górze. Nikt nie wyszedł i nie powiedział: „Mea culpa!”. Ferdinando De Giorgi tego nie zrobił, natomiast Związek powiedział, że skoro trener się nie przyznaje, to władze tym bardziej. Mamy wątpliwości, co do jakości prowadzenia drużyny w momencie gdy Zarząd, który wybierał selekcjonera, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak pracuje Włoch. Jeśli chciał dowiedzieć się więcej, to mógł zasięgnąć opinii Sebastiana Świderskiego, czy zawodników z ZAKSY. Poza tym władze nie powinny rozwiązywać trudnych spraw dotyczących kadry wręczając żółte kartki podczas mistrzostw Europy.

Jeśli mielibyśmy skategoryzować ostatni czas, to na pewno jest on rozczarowujący. Przed sezonem ligowym i pompowaniem balonika nie sądziłem, że tak będzie. Myślałem, że polska drużyna mnie zaskoczy, a nie odpaliła na tyle, na ile liczyło całe siatkarskie środowisko.

W ostatnich dziesięciu latach najdłuższy okres bez medalu w polskiej kadrze wynosił trzy lata. Teraz po raz pierwszy będzie to co najmniej o rok więcej. Jak gwałtownie może to wpłynąć na zainteresowanie siatkówką w Polsce?

- Na samo zainteresowanie kibiców raczej nie, ale trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że spółki państwowe nie są aż tak chętne do wspierania polskiej siatkówki - ostatnio światło dzienne ujrzały problemy w Lotosie. Mimo to cały czas potrafimy zapełnić hale, co udowadnia, że ten sport jest dobrym produktem do pokazywania nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie.

Siatkówka na pewno nie jest perpetuum mobile, jednak zniszczyć ją można bardzo łatwo. Za długo pracowaliśmy na jakość dyscypliny, by to teraz zaprzepaścić. Według mnie wszyscy powinni uderzyć się w piersi i zacząć zmiany od siebie. Nikt chyba nie wątpi, że są one nam potrzebne.

Wspomniał pan o Lotosie i to chyba słusznie. Ponoć istnieje groźba rozwiązania klubu, który zbudowany został na pretendenta do medalu w przyszłym sezonie. Pojawiały się również głosy, że jego miejsce mógłby zająć najgłośniejszy spadkowicz ostatnich miesięcy, czyli AZS Częstochowa. Jak znaleźć pozytywy, kiedy spółka Skarbu Państwa, czyli teoretycznie największa stała, odwraca się od siatkówki?

- Należy lobbować i w tym miejscu po raz kolejny kłaniam się w stronę Zarządu. Czas działaczy się skończył – teraz wszędzie zatrudnia się managerów, którzy są przygotowani do takich sytuacji. Naszą ekonomią targają różnego rodzaju lepsze i gorsze momenty, więc nie jest łatwo znaleźć pieniądze na sport, ale on sam w sobie jest tego wart. Promowanie aktywności fizycznej, drogi do sukcesu niezależnego od tego, gdzie człowiek się urodzi i pokazywanie, że siatkówka może być trampoliną do lepszego życia jest ważne.

Poza tym omawiana przez nas dyscyplina jest piękna, bo potrafi bawić tysiące ludzi w jednym momencie, czego najlepszym przykładem był mecz otwarcia mistrzostw Europy na Stadionie Narodowym w Warszawie.

Mimo tego, że wyniki nam w tym momencie nie pomagają, to władze Związku powinny wykorzystać pozytywne oblicze siatkówki do promowania dyscypliny w Polsce i na świecie. Pamiętajmy, że wychodziliśmy już z większych kryzysów.

Liga to nie tylko władze, ale przede wszystkim gracze. Lisinac, Toniutti w średniej formie i Deroo – trudno szukać większych nazwisk w kraju. Część zawodników, czyli Ivović, Konarski, Kurek, Tillie i Perrin odeszła. Czy jest coś, czym polska liga może przyciągnąć siatkarzy?

- Jakością, ponieważ jest wiele osób, które chciałby w niej grać i właśnie w niej rozpocząć międzynarodową karierę.

Rozpocząć, ale czy kontynuować?

- Nie, ponieważ jeśli nadal występować będzie dysproporcja pomiędzy ligą włoską, turecką i całą Azją a nami, to niewiele się zmieni. Musimy znać swoje miejsce w szeregu i być punktem na mapie, który daje dobry start. Powinno cieszyć to, że na swój pierwszy zagraniczny kontrakt przyjechał do nas Francuz Thibault Rossard i właśnie w Polsce chce się uczyć siatkówki. Wie, że ma od kogo.

Spokojnie. Może dziś nie będziemy bili się z Cucine Lube Civitanova czy Zenitem Kazań, bo dysproporcja w budżetach jest niesamowita, ale mamy w sobie wiele jakości, a obcokrajowcy, którzy u nas grają, nie są przypadkowi. Nigdy nie mieliśmy Dante, Balla i najlepszych Rosjan, bo zwyczajnie nas na ich nie było stać. Bądźmy w drugim lub trzecim rzędzie, ale trzymajmy jakość.

Wracając do kadry, trudno przechodzi panu przez gardło, że staliśmy się europejskim średniakiem?

- Trudno przechodzi przez gardło. Każdy – dziennikarze, zawodnicy, środowisko siatkarskie – powinien pracować na to, żeby było lepiej. Szukajmy dobrych rzeczy i nie koncentrujmy się na negatywnych. Pion i Wydział Szkolenia musi popracować, by stworzyć fajny model, dzięki któremu reprezentacja wróci na odpowiednie tory.

Do tej pory o przespanym sukcesie mówiono jedynie w kontekście polskiej kadry kobiet. Dotknęło to też reprezentację mężczyzn?

- Kiedy wygrywa się mistrzostwo świata w 2014 roku, to każdy myśli, że będzie już tylko z górki. Bardzo trudno jest powtarzać sukcesy, a o medale na najważniejszych imprezach zawsze było ciężko. W samej Europie jest 6, a może 8 zespołów, które mają szansę na naprawdę dobre granie. Tym razem nam się nie udało, trzeba będzie troszeczkę poczekać, ale w przyszłym roku mamy kolejne mistrzostwa świata, na których będziemy bronili tytułu. Pojedzie tam zupełnie inna drużyna niż ta, która go wywalczyła.

Za mocnym jest dla mnie stwierdzenie, że przespaliśmy sukcesy, które do tej pory osiągnęliśmy. Jesteśmy na dobrej drodze, ale potrzeba nam jeszcze większego zaangażowania i dania z siebie wszystkiego. Nie chciałbym oglądać kolejnej dużej imprezy bez udziału Polaków od fazy ćwierćfinałowej.

Jakby ktoś zlecił panu podjęcie decyzji o przyszłości Ferdinando De Gioriego, to dałby mu pan szansę?

- Tak oczywiście. Fefe jest naprawdę bardzo dobrym szkoleniowcem, co słychać wśród ludzi, którzy z nim pracują, ale nie wyszedł mu jeden sezon. Jeśli złoży raport, w którym wskaże, gdzie popełnione zostały błędy, personalnie wyciągnie wnioski i zobaczy, czy kogoś w kadrze było za dużo lub za mało, to druga szansa będzie mu się należeć.

Jeżeli przed Zarządem PZPS wyjaśni tę sytuację i stworzy plan naprawczy z ludźmi, którzy dużo mogą w siatkówce, to będziemy mogli jechać z tym dalej.

Czym warto go bronić? Wiadomo, z czego rozlicza się trenera.

- Tak, wiem, z wyników.

Na nim najbardziej zaważyły błędy personalne? W kadrze nie było choćby najlepszych blokujących PlusLigi, a Bartłomiej Lemański odpalił na środku raz w czasie Memoriału Wagnera.

- Łatwo jest krytykować Fefe, ale szkoda, że nikt nie zrobił tego podczas wyborów. To był jego autorski program na kadrę, którym na pewno nie był w stanie uszczęśliwić 37 milionów Polaków. Związek wybrał trenera, zaakceptował nazwiska powołanych do kadry i Ferdinando De Giorgi dostał sto procent zaufania od PZPS-u. Niestety, nie wyszło.

Przypominam, że pierwsze miejsce jest jedno, podobnie jak drugie i trzecie – nie ma medali innych kruszców. Nie odbijamy od sztampy sezonu, w którym odnieśliśmy sukces – to, że przepracowalibyśmy go tak samo nie oznacza, że przyniósłby on takie same owoce.

W tym roku nie cieszymy się z rezultatu, ale są ludzie, którzy na co dzień mają kontakt z Fefe i myślę, że razem będą chcieli budować polską reprezentację, a nie ją niszczyć. Daję szkoleniowcowi trochę czasu i liczę na to, że przygotuje się do odpowiedzi na najtrudniejsze pytania.

Będzie trudno, bo po mistrzostwach Europy  Bartosz Kurek i Michał Kubiak zastanawiają się nad przerwą od gry w kadrze.

- To jest ich personalna decyzja. Nikogo nigdy na siłę nie zachęcało się do reprezentowania barw narodowych. Fefe może mieć pomysł na zagospodarowanie naszych złotych juniorów, którzy są fantastycznym pokoleniem. Jest to materiał ludzki, nad którym warto pracować. Może to będzie nowa droga polskiej siatkówki?

Prezes Kasprzyk interweniuje w Spale na prośbę zawodnika, a inny gracz ma problem z wysokością dniówki i chce mieć ją wyższą – co może bardziej podzielić zespół?

- Kiedy kilkanaście osób jest zamkniętych na całe tygodnie w Spale, to nie zawsze jest kolorowo. Każdy zawodnik może inaczej wyceniać swoją wartość i każdy powinien załatwiać takie sprawy indywidualnie, czyli tak, jak bywa to na linii pracownik-pracodawca. Nigdy nie rozmawiam o nie swoich pieniądzach, ale jeśli wszyscy, których powołał Fefe, grali w reprezentacji, to zgodzili się na zasady wyznaczone przez Związek oraz przez trenera.

Jak to się stało, ze z eksperta wytykającego błędy stał się pan największym rzecznikiem spokoju, z którym rozmawiałam w ostatnim czasie?

- OK, Mateusz Bieniek nie blokuje, liczyliśmy na o wiele więcej od Dawida Konarskiego, spodziewaliśmy się większej jakości od Fabiana Drzyzgi – wszyscy to mogą powiedzieć, bo to sprawa jasna. Żaden z nich nie zagrał na tyle, na ile go stać i żaden z nich nie prezentował się tak dobrze, jak pokazywał, że potrafi. Przecież wszyscy wiemy, że skoro nie było wyniku, to grali słabo.

Nie warto teraz kopać grobu, wrzucać tam całej siatkówki i go zasypywać, ale krytykować konstruktywnie.

Czekam aż sztab szkoleniowy powie mi, co było nie tak i zastanowi się nad kolejnymi krokami, które mam nadzieję postawi w przód, a nie w tył.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.