- Podobnie, jak etap wcześniej, w półfinale musieliśmy poświęcić dużo energii, by awansować dalej. W spotkaniu z Serbami przegrywaliśmy już 0:2, ale w dziesięciominutowej przerwie trener znalazł właściwe słowa. Powiedział do nas, że to półfinał i nikt nie obiecywał nam, że będzie w nim łatwo, ale jednocześnie nikt nie twierdził, że niemożliwy jest powrót do meczu, kiedy przegrywa się tak wysoko. Tchnął w nas nadzieję, a my mu uwierzyliśmy – mówi po meczu z Serbią rozgrywający reprezentacji Niemiec, Lukas Kampa.
Sytuacja jego zespołu do dłuższej przerwy była bardzo trudna. Drużyna Andrei Gianiego przegrywała 0:2, będąc od rywali zdecydowanie słabszą w obronie. Świetne spotkanie do tego momentu rozgrywał Uros Kovacević, który kończył piłki sytuacyjne i popisywał się niesamowitymi atakami na siatce. Nie wydawało się możliwe, żeby zatrzymać tak dobrze grającego przyjmującego. Niemcom udało się jednak nawiązać walkę i doprowadzić do tie-breaka, który wygrali w wojnie nerwów.
- Już w trakcie trwania samego meczu nauczyliśmy się bardzo dużo. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że jeśli zachowujemy dyscyplinę jako drużyna i trzymamy się założonej taktyki, to poradzimy sobie ze wszystkim – dodaje Kampa.
Wysiłek się opłacił. Niemiecka drużyna w niedzielę zagra o złoty medal mistrzostw Europy. Na jej drodze stanie jednak zespół, który w tych rozgrywkach nie przegrał meczu ani nie stracił seta, czyli Rosja. W sobotę Sborna zdeklasowała Belgię, która nie zagroziła jej w żadnej z partii. - Wydaje mi się, że nie jesteśmy faworytami. Wynik finału jest jednak dla mnie sprawą otwartą i uważam, że nasze szanse wynoszą 50 na 50 – ocenia rozgrywający zespołu Andrei Ginaiego.