Ma 27 lat, a ostatnie cztery spędził w Asseco Resovii Rzeszów. Od kilku sezonów jest również pierwszoplanową postacią polskiego rozegrania, która kieruje grą reprezentacji. Fabian Drzyzga kolejnego sezonu klubowego nie spędzi jednak w kraju; wybrał dość kontrowersyjny kierunek. W rozgrywkach 2017/2018 grać będzie w greckim Olimpiakosie Pireus.
Fabian Drzyzga: - Przez kryzys, który dopadł cały kraj, liga grecka nie jest szeroko pojętym „rajem”, ale sam Olimpiakos w skali światowej nie jest również „no name’em”. Jest to drużyna, która od wielu lat osiąga sukcesy zarówno u siebie, jak i na arenie międzynarodowej. Zespół budowano w bardzo ciekawy sposób. W głowach jego władz powstał projekt, w efekcie którego chcą odzyskać mistrzostwo Grecji i zaliczyć dobry występ w europejskich pucharach. Głównie ten czynnik złożył się na to, że zdecydowałem się podpisać kontrakt właśnie z tym klubem.
- To prawda – rozmowy trochę trwały. Klub z Monzy przestał jednak się odzywać i tak naprawdę do tej pory nie wiem, dlaczego tak się stało. Doszły mnie słuchy o problemach finansowych zespołu, ale w tym momencie już w to nie wnikam. Takie jest życie – nie zawsze wszystko jest jasne.
- Chyba nie rozpatruję tego w kategoriach kroku w przód czy w tył. Nie rozważam również, czy jest to mniejsza czy większa liga. Jesteśmy profesjonalnymi zawodnikami, którzy podpisują kontrakty w miejscach, z których spływają oferty, a niekoniecznie tam, gdzie pcha ich ambicja. Nasze życie w dużej mierze nie opiera się na marzeniach czy chęciach. Jedni pragną grać w Brazylii, bo jest tam fajna pogoda, inni wybierają miejsca, gdzie jest dobre jedzenie…
- Dokładnie! Z tego, co słyszę od różnych ludzi, to Ateny są świetnym miejscem do życia, Pireus zbiera same pozytywne recenzje, więc jestem pewny, że razem z żoną będzie nam się tam dobrze żyło. Nie boję się o klub, ponieważ mam świadomość, że istnieje on od wielu lat i zdążył wypracować sobie dobrą markę. Jest on wielosekcyjny, więc wydaje mi się, że organizacyjnie nie powinno być z nim żadnych problemów. Nie jest to dla mnie ani krok w tył, ani w przód, ale po prostu nowe doświadczenie i zobaczymy, co ono przyniesie. W siatkówkę wszędzie gra się przecież tak samo.
- Nie patrzę w ten sposób. Każdy ma swoją karierę i obiera własną ścieżkę. Niektórzy całe życie zostają w Polsce i tu osiągają największe sukcesy, a inni tak, jak ja, po dziewięciu latach decydują się coś zmienić. Rozumiem też takich, który od razu decydują się grać za granicą. Jakby to ująć – każdy jest kowalem własnego losu.
- Bardzo chciałem wyjechać. Nie miałem żadnych myśli, które upewniałyby mnie w tym, że mam zostać w Polsce. Przejadło mi się nasze środowisko, które jest dość specyficzne w porównaniu do innych.
- O Polaków nie dba się w taki sposób, w jaki się powinno. Paradoksalnie z każdej strony słyszy się, że w pozostałych krajach jest inaczej. Włoch we Włoszech traktowany jest zdecydowanie lepiej, niż obcokrajowiec – to zagraniczni gracze muszą dwa razy bardziej zapieprzać i grać lepiej niż miejscowi. U nas pieje się nad każdym Amerykaninem, Francuzem czy Włochem, mają wszystko, co chcą, a Polaków traktuje się zdecydowanie gorzej. Myślę, że potwierdzą to wszyscy zawodnicy, który występują za granicą.
- Mówię generalnie o środowisku siatkarskim i wszystkich ludziach, którzy w nim siedzą. Jeśli chodzi o Asseco Resovię Rzeszów, to wydaje mi się, że w wielu aspektach jest wyjątkowa, a w kontekście opieki nad zawodnikiem nie można o niej powiedzieć niczego złego. W klubie byli ludzie, do których można było dzwonić o każdej porze dnia i nocy – wszyscy zawsze byli chętni do pomocy.
Z tego, co zauważyłem, Resovia jako klub nie leży chyba całej Polsce, choć nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. Wiem natomiast, że ten zespół robi wiele dobrego dla polskiej siatkówki.
- Troszkę tak, ponieważ bardzo dobrze żyło mi się w Rzeszowie i świetnie czułem się w klubie, wszystko znałem. Wystarczająco wcześnie wiedziałem o tym, że nie zostanę na Podkarpaciu, więc dostałem czas na zaadaptowanie się do tego, że zmienię zespół i kraj. Granie w innym polskim mieście na ten moment mnie nie interesowało.
- Nie, wydaje mi się, że było to rozdmuchane. Należy sobie uświadomić, że nie jest łatwo prowadzić taki zespół, jakim dysponował Andrzej Kowal. Złożono drużynę z piętnastu zawodników, z których każdy chciał grać. Co więcej, każdy z nich w innych klubach stanowiłby podporę szóstki i nigdy nie zszedłby do kwadratu dla rezerwowych. Szkoleniowiec w takiej sytuacji musiał rotować siatkarzami patrzeć na ich formę lub jej brak, a także zdrowie, co nie było łatwe. Niezależnie od problemów każdy chciał dostać swoją szansę, co cholernie ciężko było pogodzić. Nie wiem, czy jakikolwiek trener byłby w stanie poradzić sobie z takim zjawiskiem idealnie – tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Nie zmienia to faktu, że to, co się działo w mediach było chyba lekką przesadą. Kiedy Resovia przegrała dwa mecze, to nie schodziła z pierwszych stron gazet, a kiedy zdarzało się to innym, to nikt o niczym nie wspominał. To wszystko zmusza mnie do stwierdzenia, że rzeszowski klub nie leży polskim mediom.
- Istnieją różne szkoły, metody zarządza klubem i budowania drużyny. Skoro wcześniej to rozwiązanie przynosiło rezultaty, to jaki argument przemawiałby za tym, żeby ten styl zmieniać? Ciężko mówić, że jest to zły system, choć na pewno jest on bardzo niebezpieczny i trudny do idealnego zrealizowania w stu procentach.
- Atmosfera w drużynie była bardzo dobra, nigdy nie było żadnych zgrzytów miedzy sztabem szkoleniowym a zawodnikami. Były różne metody radzenia sobie z porażkami – lżejsze i mocniejsze treningi, czy to, że zawodnicy między sobą starali się motywować. Mierzyliśmy się z różnymi kontuzjami, które przeszkadzały nam w tym, by wystarczająco dobrze trenować. Pracowaliśmy na to, by wszyscy w jednym momencie byli w dobrej formie, ale czasem trzeba było coś klecić. Tak to w sporcie bywa, że niekiedy ma się pecha.
Kilka spotkań zagraliśmy bardzo fajnie, a część wyjątkowo słabo. Szczególnie mocno bolały porażki z Cucine Lube Civitanova, choć kiedy oglądało się mecze tego zespołu w lidze włoskiej, to widać było, że niektórych łoili jeszcze bardziej i nie mówię tutaj o ogonie stawki, ale o innych bardzo dobrych drużynach. Wszyscy skupili się jednak wyłącznie na nas. Trzeba było to przeżyć, ponieważ media mają prawo robić, co chcą. Nie zawsze jest to jednak obiektywne.
- Tak, ponieważ nie znam osoby, która narzekałaby lub mówiła, że coś jest nie tak.
- Nie wiem, jak dokładnie wygląda liga grecka, ale wydaje mi się, że temperament i żywiołowość to cechy, które mogą sobie cenić zarówno zawodnicy, kluby, jak i kibice. Z tego, co widziałem, fani zespołu są bardzo fanatyczni. Wspierają oni swój team w nieco inny sposób, niż Polacy, więc wydaje mi się, że mogę się w to wpisać.
Niczego z PlusLigi nie będę zabierać – po prostu zabiorę siebie i będę się starał pamiętać o tym, że w Grecji reprezentuję polską siatkówkę. Może kiedyś i inni zawodnicy trafią do tej ligi.
- Tak, chyba był to podobny czas – po dziewięciu latach grania w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. On jechał do Turcji, ja jadę do Grecji. Zobaczymy, jak to będzie. Wiem, że do kraju za szybko później nie wrócił i wydaje mi się, że mnie również może to czekać.
- Wszystko zależy od tego, jak ja i moja żona będziemy się czuli za granicą. Jesteśmy pozytywnie nastawieni i myślimy, że będzie dobrze. Są oczywiście jeszcze inne aspekty takie, jak to, czy klub będzie ze mnie zadowolony. Życie wszystko pokaże. Chcę przekonać się na własnej skórze, jak to wszystko wygląda. Wiem, że inni zawodnicy, którzy wyjechali za granicę jakoś za szybko do Polski nie wrócili i za bardzo za nią nie tęsknili.