Siatkówka. Marcin Możdżonek: Na brak powołania nie zareaguję histerycznie, jak małe dziecko, któremu zabrano cukierka

- Na brak powołania nie zareaguję histerycznie, jak małe dziecko, któremu zabrano cukierka. Jestem profesjonalistą i wiem, z czym je się zawodowy sport. Czasami trzeba przetrawić przysłowiową łyżkę dziegciu - mówi Sport.pl mistrz świata i Europy oraz siatkarz Asseco Resovii Rzeszów, Marcin Mozdżonek.

Nie pojechał na igrzyska w Rio de Janeiro, nie pojedzie i na rozgrywane w Polsce mistrzostwa Europy. Marcin Możdżonek ostatniego czasu w kontekście kadry narodowej nie może zaliczyć do udanych. Mimo to podwójny medalista mistrzostw Starego Kontynentu i mistrz świata z 2014 roku nie załamuje rąk i zapowiada, że postara się powalczyć o powrót do reprezentacji.

 W szerokim składzie na mistrzostwa Europy siatkarzy na pozycji środkowego znaleźli się za to Mateusz Bieniek, Bartłomiej Lemański, Jakub Kochanowski, Karol Kłos oraz Łukasz Wiśniewski. Wśród faworytów do dołączenia do drużyny był wspomniany Możdżonek, ale również Andrzej Wrona, który w tym sezonie dostał nawet powołanie na Ligę Światową. Nie mógł z niego skorzystać z powodu kontuzji.

Nie znalazł się pan w szerokim składzie kadry na mistrzostwa Europy. Trener De Giorgi zastrzegł jednak, że nie wyklucza wprowadzenia zmian. Liczy pan na powrót czy pogodził się z tym, że na tej imprezie pan nie zagra?

Marcin Możdżonek: - Pogodziłem się z tym, że moje nazwisko nie znalazło się na tej liście, i że nie będę brał udziału nie tylko w przygotowaniach, ale i również w samych mistrzostwach Europy. Trener podjął taką, a nie inną decyzję, a mnie pozostaje ją zaakceptować.

Miał pan o to żal? Jak bardzo liczył pan na zmianę składu po Lidze Światowej?

- Może i liczyłem na powołanie, ale takie sytuacje to nieodłączna część życia sportowca. Bycie siatkarzem ma swoje mocne strony, ale przeważnie jest to wyłącznie ciężka praca, nieustanny stres oraz niepowodzenia. Właśnie teraz jestem w tym gorszym momencie mojej kariery, ale byłem na to gotowy – nie przydarza mi się on pierwszy raz. Na brak powołania nie zareaguję histerycznie, jak małe dziecko, któremu zabrano cukierka. Jestem profesjonalistą i wiem, z czym je się zawodowy sport. Czasami trzeba przetrawić przysłowiową łyżkę dziegciu.

Jest pan dojrzałym sportowcem. Jak z takiej perspektywy przyjmuje się to, że w reprezentacji dochodzi do zmiany pokoleniowej? Coraz młodsi siatkarze zabierają miejsce  doświadczonym. Łatwo się pogodzić z tym, że samemu pozostaje się w roli doradcy?

- To jest normalna kolej rzeczy – to wszystko przyszło naturalnie. Z wiekiem i zbieranym doświadczeniem widzę coraz więcej i coraz więcej wiem, więc uwagi staram się przekazać młodszym. Godzę się z tym, jak teraz wygląda sytuacja i zachowuję się tak, jak kiedyś starsi wobec mnie. Dostawałem od nich bardzo cenne uwagi dotyczące siatkówki, jak i życia w drużynie, więc staram się robić to samo. Chcę pomóc młodszym kolegom.

Widziałby pan wśród juniorów zawodnika, który od razu i na dłużej powinien trafić do seniorskiej kadry?

- Z całą pewnością na uwagę zasługuje Jakub Kochanowski, który podczas mistrzostw świata juniorów rozegrał świetne zawody. Nie można jednak zapomnieć, że siatkówka juniorska od seniorskiej sporo się różni – sam się o tym przekonałem, ponieważ zdobyłem mistrzostwo świata juniorów (2003 rok w Iranie – przyp. red.), a mimo to przeskok pomiędzy młodszą, a seniorską kadrą był dla mnie spory. Na pewno będę obserwował i kibicował Kochanowskiemu, ponieważ to bardzo inteligentny siatkarz, co widać po jego grze i sposobie bycia na boisku.

Drugą osobą godną uwagi, która na pewno będzie bardzo mocnym punktem reprezentacji w przyszłości, jest Mateusz Masłowski. Co prawda jeszcze nie dostał powołania do seniorów, ale myślę, że w kolejnym sezonie ligowym ten chłopak pokaże wszystkim, na co go stać.

Brak powołania przy grze w jednym z najlepszych ligowych klubów w Polsce oznacza chyba, że nie składa pan broni, jeśli chodzi o występy w kadrze w kolejnych sezonach?

- To, że nie dostałem powołania nie poskutkuje tym, że się obrażę i będę siedział w kącie, zaklinając, że już nigdy do niej nie pójdę. Dopóki zdrowie mi na to pozwoli, a trenerzy będą widzieli moją osobę w reprezentacji, to będę się stawiał na każde zgrupowanie.

Czy w ciągu półtora miesiąca pracy w pana ocenie będzie się dało poprawić bolączki kadry, które widać było w Lidze Światowej – brak bloku czy choćby słabszy lewy atak - czy też to zbyt krótki czas?

- Wydaje mi się, że się da, ale będzie to bardzo trudne. Nie uważam jednak, że jestem w stanie to ocenić i jest to pytanie do trenera Ferdinando De Giorgiego. Nie wiem, co zrobi drużyna wraz ze sztabem szkoleniowym i na czym się skupi.

Zapytam więc inaczej – jak wiele z pana doświadczenia może zmienić półtora miesiąca pracy zespołu? Wszystko czy niewiele?

- Jeśli do tej pory pracowali bardzo ciężko nad tężyzną fizyczną i układem zagrań podczas treningu typowo siatkarskiego, to ten czas może zmienić wiele. Z całą pewnością ten zespół ma dobrze zbudowaną bazę. Wiem, z jakim trenerem przygotowania fizycznego pracują, więc o ten aspekt można być spokojnym.

Moim  zdaniem członkowie drużyny nadal powinni iść obraną wcześniej drogą, dopracowywać szczegóły, a wszystko będzie dobrze.

Czyli występuje pan w roli uspokajającego, a nie tego, który w wyniku Ligi Światowej widzi powody do niepokoju?

- Zdecydowanie bardziej widzę się w roli uspokajającego. Sam wielokrotnie widziałem po drugiej stronie jak to jest przegrywać w Lidze Światowej, żeby później zagrać bardzo dobrze na docelowej imprezie. Daleko nie trzeba szukać – wystarczy spojrzeć na występy kadry w 2009 roku (polska reprezentacja zajęła w turnieju 11. miejsce, a później wygrała mistrzostwo Europy – przyp. red.).

Siatkówka. Piotr Gruszka: Zawodnika już w sobie "zabiłem"

Więcej o:
Copyright © Agora SA