Siatkówka. Oskar Kaczmarczyk: Ludzie, którzy twierdzą, że drużyna jest w rozpadzie, przed wyborem sztabu mówili, że wszystko w kadrze trzeba zbudować od zera

- Ci sami ludzie, którzy dziś twierdzą, że drużyna jest w rozpadzie, jeszcze przed wyborem sztabu mówili, że wszystko w polskiej kadrze trzeba zbudować od zera. Nie mówię, że tworzymy ją z niczego, ponieważ zespół już ma swój charakter, ale na pewno chcemy budować po swojemu, a to wymaga czasu - powiedział w rozmowie ze Sport.pl asystent trenera Ferdinando De Giorgiego w polskiej kadrze, Oskar Kaczmarczyk.

Polska reprezentacja zakończyła zmagania w Lidze Światowej bez awansu do Final Six, które na początku lipca odbędzie się w Brazylii. Po porażkach z Iranem, Brazylią, Bułgarią, Stanami Zjednoczonymi i Sborną biało-czerwoni zajęli 8. miejsce w tabeli, ustępując młodym zespołom z USA, Rosji czy Kanady. Był to pierwszy test kadry prowadzonej przez Ferdinando De Giorgiego.

Trudno jest się odnaleźć w rzeczywistości pierwszego niespełnionego celu kadry, czyli awansu do Final Six?

Oskar Kaczmarczyk: - Jeszcze w niedzielę do godziny 20.00 mieliśmy nadzieję na awans. To, co się wydarzyło, to świeża sprawa i wieczór po porażce z USA nie był miły, byliśmy bardzo niezadowoleni z osiągniętego rezultatu. Wynik w Lidze Światowej nie zburzył nam natomiast ani koncepcji budowania drużyny i tego, jak patrzymy na siebie nawzajem, ani kierunku, w którym chcemy iść. Jest to porażka, jednak nie będzie ona rzutować na dalszą pracę. Jeśli pani o to pyta, to spałem po niej dobrze.

O wiele trudniejsze niż brak awansu jest dla mnie zaakceptowanie czysto siatkarskich momentów, w których nie dawaliśmy sobie rady. To, że tegoroczna Liga Światowa jest dziwna, widać po rezultatach – wszystko było wymieszane i nie do końca było wiadomo, kto zagra w Finał Six. Dla sztabu ważniejszy był jednak poziom,  a nie sam wynik.

Który mecz zabolał bardziej – ten z Rosją czy z USA?

- Chyba spotkanie z Iranem w Pesaro, dlatego, że sytuacja, która się później wydarzyła, była jego pokłosiem. Po dwóch pierwszych meczach, w których pokonaliśmy mistrzów i wicemistrzów olimpijskich, ludzie spoza zespołu uwierzyli, że trzeci pojedynek będzie formalnością. Tak nie było i wydaje mi się, że bardzo mocno wpłynęło to na nasz styl gry.

Co do Rosji i Stanów Zjednoczonych, to każda porażka ma swoją cenę i oddźwięk w drużynie. Wydaje mi się, że one we dwie mogą nas wiele nauczyć, co będzie kluczowe dla naszej przyszłości. Nie możemy jednak postrzegać tych przegranych w kategoriach bólu czy rany na sercu, a jedynie skupić się na szukaniu rozwiązań.

Wielu wskazywało, że porażka mentalna obnażyła zmęczenie fizyczne. Zgodziłby się pan z tym?

- To są brednie i chyba nie należy do nich wracać. Jeśli mielibyśmy rozmawiać na temat aspektu fizycznego, to wydaje mi się, że warto powiedzieć, że dwa najlepsze spotkania w tegorocznej Lidze Światowej to dla nas pierwsze pojedynki po okresie ciężkiej pracy w Spale. Wszystko, co działo się później nie było kwestią złego przygotowania fizycznego, ale braku możliwości kontynuacji treningów.

Siatkówka jest sportem, w którym trzeba zbudować zespół, a robi się to przez duże liczby powtórzeń i schematy ćwiczone wielokrotnie. Czasu na to mieliśmy dość mało, więc w mojej opinii nie forma, a brak odpowiednich narzędzi do reakcji na parkiecie spowodował to, co się stało. Nie przegrywaliśmy meczów w aspekcie fizycznym, ale zwyczajnie przez to, że nie radziliśmy sobie z trudnymi momentami. Dobrze zobrazował to mecz z Rosją, kiedy w pierwszym secie przy stanie 16:16 straciliśmy pięć punktów z rzędu. W trzecim natomiast prowadziliśmy 16:14, a następnie przegraliśmy ich siedem!

Drużyny, które chcą liczyć się na najwyższym poziomie, nie mogą sobie na to pozwolić. Rzecz jasna w czasie danego spotkania jeden set może się wymknąć, lecz nam zdarzało się to zdecydowanie za często. To był nasz największy błąd, a zarazem klucz do tego, że straciliśmy pewność siebie.

Trzy tygodnie pracy przed Ligą Światową to za mało, by cokolwiek zbudować?

- Zdecydowanie.

To ile czasu potrzeba, by z grupy zawodników zrobić drużynę?

- Sezon, dwa, trzy…  Nie chcemy jednak szukać usprawiedliwienia w tym, że mieliśmy mało czasu, by przygotować się do Ligi Światowej. Nie ma co się oszukiwać, że kadra złożona jest z nieznanych siatkarzy, bo tak nie jest, ale jeśli ktoś racjonalnie podchodzi do tematu, to wie, że polska reprezentacja jest nowym zespołem. Pokazali się debiutanci, zjawili się zawodnicy, który dostali reprezentacyjne „drugie życie”, a niektórzy gracze mieli spore kłopoty w klubach. To wszystko dostaliśmy z nimi w pakiecie.

Trzy tygodnie w Spale to była chwila na wypracowanie pierwszych systemów gry i wlanie trochę ducha w ten zespół. Chcieliśmy rozpocząć pracę nad charakterem i aspektami fizycznymi, bo musieliśmy się przygotować na granie nie tylko fazy grupowej, ale również turnieju w Brazylii. Skończyło się na tym, że przed rozpoczęciem Ligi Światowej mieliśmy piętnaście treningów. W naszym sporcie to naprawdę mało.

Już w sezonie klubowym nazwisko Bartosza Kurka było najbardziej elektryzującym, a sam siatkarz w opinii wielu to lider drużyny. Miał on jednak za sobą chaotyczne i przestane w kwadracie tygodnie w Skrze, czego nie da się rzucić w niepamięć. W kadrze wypadł z szóstki. Jak pan widzi to, co się z nim stało?

- Kto oczekiwał po tym, o czym pani wspomniała, że Bartek będzie liderem kadry? Od początku założeniem polskiej reprezentacji był balans gry. Nie może ona opierać się na jednym zawodniku, ponieważ co prawda wygra pojedyncze spotkanie, ale nie będzie wstanie udźwignąć ciężaru turnieju. Wiedzieliśmy, że każdy będzie miał swoje słabsze momenty, a my powinniśmy umieć na nie reagować.

Bartek jest częścią drużyny. Oczekiwania, które po raz kolejny zostały na niego rzucone, pochodzą z zewnątrz. Dla nas przyjmujący jest jednym z wielu zawodników, nad którym pracujemy, by był w jak najlepszej formie.  Na ten moment w niej nie jest. Jakie są tego przyczyny? Jest po zmianie pozycji i po sezonie pełnym przygód. Staramy się go wspierać, ale nie chcemy go stawiać pod ścianą i do niego strzelać, ponieważ nie gra tak, jak wszyscy by tego chcieli.

Z czego jesteście zadowoleni po Lidze Światowej?

- Na  ten moment na pewno mamy więcej problemów do rozwiązania, niż powodów do radości, choć cieszy nas wprowadzenie Bartłomieja Lemańskiego do gry. Możemy być również zadowoleni, że nasza grupa zawodników była bardzo zaangażowana w to, by dać drużynie „maksa”. Nawet w trudnych momentach, porażkach, nie słyszeliśmy żadnych narzekań, a zespół zamiast tego chciał znaleźć rozwiązanie. Jego członkowie wiedzą, że ciężką pracą mogą dojść do wszystkiego, czego tylko chcą.

Nie zmienia to faktu, że Liga Światowa sama w sobie była dla nas bardzo dużą lekcją i wiele powiedziała nam o nas samych. Wiemy, nad czym będziemy pracować w Spale.

Wspomniał pan o problemach, a właściwie o poszukiwaniu rozwiązań. Które trzeba znaleźć najpilniej i czy mogą w tym pomóc zmiany w składzie?

- Na pewno będą nowe powołania. Czy będzie ich wiele? Daliśmy sobie margines dwóch, trzech dni, by nabrać dystansu i dopiero wtedy podjąć decyzję. Trzeba odpowiedzieć na pytanie, na kogo miałyby być te zmiany.

Nie ma bloku – szansa dla Marcina Możdżonka, nie ma ataku na lewym skrzydle – Wojciech Włodarczyk?

- Na pewno będziemy brać to pod uwagę, jednak nie można oczekiwać, że roszady obejmą 50 procent składu, ponieważ w Polsce tylu zawodników nie ma. Damy szansę innym, ale jak na razie jest troszeczkę za wcześnie, by o tym mówić. Lepiej poczekać aż ochłoną głowy i będzie można spojrzeć na sytuację trochę trzeźwiej.

Jak będą wyglądały kolejne tygodnie polskiej kadry?

- Na ten moment mamy dość długą przerwę na odpoczynek po prawie dwóch miesiącach intensywnego życia na walizkach. Następnie wrócimy do Spały, gdzie czeka na nas siedem tygodni czystej pracy. Na początku skupimy się na budowie formy fizycznej, lecz w trzecim tygodniu spojrzymy nieco intensywniej na ćwiczenie zagrań i aspekty techniczne. Postaramy się zagrać dwa, trzy mecze sparingowe. Później Memoriał Huberta Jerzego Wagnera i mistrzostwa Europy.

Mówiono, że Liga Światowa to cel sam w sobie, jednak też chwila na testowanie i dopasowywanie różnych formacji zespołu. Kiedy skończy moment mniejszych i większych prób, a zacznie docelowe kształtowanie zespołu na mistrzostwa Europy?

- W naszym kraju niemożliwe jest, by Liga Światowa w rozumieniu ludzi kiedykolwiek była etapem przygotowywania i kształtowania czegokolwiek.  Zawsze chcemy zwycięstw i medali, więc będziemy ich szukać niezależnie od tego, czy wprowadzone w kadrze zmiany będą duże czy nie.

Poświęcenie tego turnieju było możliwe w Stanach Zjednoczonych, gdzie poprzez nazwiska w składzie było widać, że ktoś odpuszcza walkę o najwyższy cel. Podobnie i Rosja dawała na wstrzymanie przed igrzyskami olimpijskimi. Nie powiem jednak, że wszystko w tym roku było w polskiej kadrze po staremu, ponieważ daliśmy szanse sporej grupie młodych zawodników.

Kiedy skład się ustabilizuje i nastąpi finalna faza przygotowań? Mamy nadzieję, że jak najszybciej. Do Spały zaprosimy więcej niż czternastu zawodników, choć zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważna dla tego teamu będzie stabilizacja. Liczę na to, że w okolicach Memoriału Huberta Jerzego Wagnera będziemy wiedzieli więcej niż mniej, bo będzie to już ostatnia prosta i szlifowanie formy przed mistrzostwami Europy.

Czyli nie posypujecie głów popiołem, nie kajacie się, jakby wielu oczekiwało i nadal wierzycie w drogę budowy drużyny, którą obraliście na początku przygotowań?

- Jestem w tej reprezentacji już wiele lat i przeżywałem mnóstwo zarówno pięknych chwil i zabawy na ulicach, jak i takie momenty, kiedy należało chować głowę w piasek, ponieważ otoczenie nie akceptowało naszych wyników. Dzięki temu nauczyłem się, że w tym sporcie trzeba być bardzo cierpliwym.

Proszę nie zrozumieć mnie źle – moje słowa nie są przejawem minimalizmu. Ja również chciałbym jechać do Brazylii, lecz na ten moment nasze możliwości i forma były takie, a nie inne. Nie jest to też forma kajania, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy dopiero po jednej małej części pracy.

Ci sami ludzie, którzy dziś twierdzą, że drużyna jest w rozpadzie, jeszcze przed wyborem sztabu mówili, że wszystko w polskiej kadrze trzeba zbudować od zera. Nie mówię, że tworzymy ją z niczego, ponieważ zespół już ma swój charakter, ale na pewno chcemy budować po swojemu, a to wymaga czasu.

Trzy tygodnie w Spale to za mało, szczególnie, jeśli kolejne weekendy mijały pod znakiem trzech spotkań i braku czasu na następne fazy treningu. Udało się nieco zamieść pod dywan, lecz nie kształtować i naprawiać. Będziemy więc świadomie iść drogą, którą sobie wytyczyliśmy.

Nie wchodzę w dyskusję, czy mamy posypać głowę popiołem, czy nie. Realnie stąpamy po ziemi, wiemy, w którym miejscu jest reprezentacja i znamy oczekiwania ludzi. Czy są one odpowiednie –  sami ich twórcy muszą sobie na to odpowiedzieć.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.