Siatkówka. Jacek Nawrocki: Na razie układów z Panem Bogiem nie mam, więc zalecam cierpliwość w grze ze średniakami i słabymi drużynami

- Mamy tylko dwie drogi - albo wykażemy cierpliwość grając ze średniakami i słabymi drużynami, albo zwrócimy się do Boga z prośbą o mannę z nieba w postaci trzech dwumetrowych skrzydłowych z bardzo dobrą motoryką, wyczuciem piłki i świetnym przyjęciem. Na razie takich układów z nim nie mam, więc zalecam tę pierwszą opcję - mówi o swoim sposobie na kadrę trener reprezentacji Polski w siatkówce, Jacek Nawrocki.

Ostatni czas nie jest najłatwiejszy dla reprezentacji Polski kobiet w siatkówce. Kadrowiczki straciły szanse na awans do mistrzostw świata w turnieju rozgrywanym w Warszawie, co sprowokowało kolejne komentarze o pogłębiającym się kryzysie dyscypliny w naszym kraju. Trener drużyny narodowej, Jacek Nawrocki, przez ostatnie lata stara się odnaleźć złoty środek, który pomoże poprawić poziom zespołu, jednak na razie biało-czerwone muszą walczyć o prawa do startu w większości znaczących imprez międzynarodowych.

Sara Kalisz: - Po odpadnięciu z rywalizacji o awans do mistrzostw świata zaczęto mówić o tym, że czas wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów. Czuł się pan jak trener „do rozliczenia”?

Jacek Nawrocki: - Nie czytam i nie interesuję się podobnymi komentarzami. Artykuły napisane przez kogoś, kto patrzy przez pryzmat jednego lub kilku meczów czy to reprezentacyjnych, czy ligowych, uważam za opinie nie do końca sprawdzone. Bardzo szanuję zdanie każdego, jednak ktoś musiałby dokonać naprawdę rzeczowej analizy odnośnie do miejsca, w którym znajduje się obecnie żeńska siatkówka, a do tego potrzeba jasności w tym, jak trenują zawodniczki w kadrze i klubie, i jaka jest chemia w drużynie.

Jedyną rzeczą, na której się koncentruję, jest przyczynianie się do rozwoju. W zeszłym sezonie rozpoczęliśmy gruntowną pracę nad reprezentacją. Zainwestowaliśmy w kilka siatkarek, lecz skłamałbym, gdybym powiedział, że to kontynuujemy. Jest tego prosta przyczyna – kilku z nich zabrakło w składzie z powodów zdrowotnych. Możliwe, że część wróci do kadry po dojściu do pełnej sprawności, ale nie wybiegam daleko w przód. Uważam, że te, które zostały powołane, to najlepsze, na co nas w tej chwili stać.

- Jak tłumaczyłby pan wynik eliminacji? Można to odczytać jako stan polskiej siatkówki na ten moment? Czas, by głośno powiedzieć, że na razie możemy rywalizować tylko w Europie, a nie na świecie?

- Jeśli ktoś w jednym rzędzie ustawia mecz z Serbkami i z Czeszkami, to według mnie nie orientuje się w sile, którą dysponują oba zespoły. W tej chwili Serbia to jedna z trzech najlepszych reprezentacji na świecie obok Stanów Zjednoczonych i Chin. Wygrywają one zarówno predyspozycjami fizycznymi, jak i potencjałem.

W zeszłym sezonie wygraliśmy z Czeszkami, mając w składzie Kamilę Ganszczyk, Annę Grejman, Emilię Muchę czy Agatę Sawicką. Dwa lata temu również graliśmy międzypaństwowe pojedynki z Czechami, a jeszcze wtedy w naszym zespole występowały Anna Werblińska, Katarzyna Skowrońska-Dolata, Agnieszka Bednarek-Kasza czy Paulina Maj.

Jedna z naszych najlepszych przyjmujących w kraju rywalizowała o miejsce w klubowej szóstce z czeską siatkarką, która w kadrze występowała jako czwarta i na boisku pojawiała się incydentalnie. W momencie, kiedy do zespołu narodowego wróci Helena Havelkowa, to ta przyjmująca z niej zniknie, a nasza zawodniczka nadal będzie uważana za solidne ogniwo biało-czerwonych.

Dlatego właśnie mówię, że jeśli ktokolwiek chce badać to, co działo się w czasie turnieju kwalifikacyjnego, to musi takiej analizy dokonywać rzetelnie. Inna sprawa jest taka, że w meczu z Czeszkami mieliśmy niebagatelną okazję do tego, żeby wygrać spotkanie. Po prostu daliśmy ciała – brakło nam pewności siebie, siły mentalnej...

- Co ma do tego poziom polskich rozgrywek?

- Niestety, żeby mieć mocną reprezentację należy scentralizować szkolenie albo mieć dobrą ligę lub zawodniczki, które w takiej grają. Jeszcze trzy lata temu, kiedy rozpoczynałem współpracę z Budowlanymi Łódź, patrzyłem na Orlen Ligę i widziałem kilka mocnych zespołów. Był Chemik Police, Atom Trefl Sopot, Impel Wrocław, Bank BPS Muszynianka Muszyna czy MKS Dąbrowa Górnicza. Zawodniczki rywalizowały między sobą i stawiały sobie wyzwania.

Dziewczyny, które pojawiły się w kadrze dwa lata wstecz w lidze miały nieco łatwiejsze zadania do wykonania. Ostatni rok ograniczył dobry poziom prawie wyłącznie do klubu z Polic. Pozostałe grają już inną siatkówkę niż w pozostałych sezonach. Problemy, z którymi zawodniczki w tej chwili zmagają się w klubach są chyba nieco łatwiejsze do rozwiązania niż wcześniej.

- Wierzył pan, że uda się awansować na mistrzostwa świata?

- Bardzo tego chciałem. Stąpam jednak twardo po ziemi i nie opowiadam bajek. Liczyłem na awans do baraży, ponieważ byłby to dla nas kolejny ważny turniej, podczas którego dziewczyny miałby bardzo wysoko postawioną poprzeczkę. Musielibyśmy w nim wygrać z takimi reprezentacjami, jak Belgia czy Holandia i zająć pierwsze miejsce, by móc wystartować w siatkarskim mundialu. Udział w barażach oznaczałby więc dla nas rozwój.

Nie chcę, by to wszystko zabrzmiało źle w kontekście naszych reprezentantek. To są dziewczyny, którym jestem bardzo wdzięczny za to, że podejmują trud gry w tej kadrze. Łatwo występuje się w zespole, który jest pewny zwycięstwa, a w takim, który musi się przedzierać do wyższych miejsc jest o wiele trudniej.

- Wiele mówi się o tym, że nie ma w Polsce młodszych, utalentowanych zawodniczek, które mogłyby wyrosnąć na nowe Glinki, Skowrońskie czy Jagieło. Prawda czy fałsz?

- Zawodniczki, które mamy obecnie w reprezentacji, to nie są siatkarki młode, ale takie, które już od kilku lat grają w zespołach klubowych. Myślę, że potencjał niektórych z nich jest wysoki, ale by go rozwinąć, muszą być cały czas poddawane reżimowi grania i stawiania przed nimi trudnych zadań. Zwróćmy uwagę na to, że kadrowiczki czasami nie odgrywają kluczowych ról w swoich drużynach ligowych.

W Chemiku Police system oparty był głównie o Anię Werblińską, Kasię Zaroślińską i Olę Jagieło, a nie ma ich w reprezentacji. Jeżeli spojrzymy na Budowlanych Łódź, to Martyna Grajber świetnie zabezpiecza stronę defensywną, lecz za ofensywę odpowiedzialne były Heike Beier i Kaja Grobelna. We Wrocławiu wiele dobrego robiły Katarzyna Konieczna czy Joanna Kaczor, ale duży swój udział w wynikach miały także zagraniczne zawodniczki. Wniosek - w polskich drużynach trudno odnaleźć siatkarki, które odgrywałyby kluczową rolę, jeśli chodzi o ofensywę, a tej nam najbardziej brakowało w ostatnich turniejach.

- Czyja więc to wina? Nie wychowaliśmy sobie zawodniczek, których celem jest szczere stawanie się lepszym na każdym kroku, czy w naszej lidze po prostu panuje pewien trend, którego trudno się pozbyć?

- Powierzenie najważniejszych ról młodym zawodniczkom jest kluczowe. Składy Chemika, wcześniej Trefla czy nawet w tym sezonie Developresu potwierdzają, że system daje Polkom mało miejsca, co na pewno nie wpływa pozytywnie na rozwój dziewczyn. Krajowa żeńska siatkówka przeżywa właśnie taki moment dziejowy, a my musimy go przetrwać. Myślę, że najważniejsze jest to, by cały czas pracować i próbować wygrywać. Mamy tylko dwie drogi – albo wykażemy cierpliwość grając ze średniakami i słabymi drużynami, albo zwrócimy się do Boga z prośbą o mannę z nieba w postaci trzech dwumetrowych skrzydłowych z bardzo dobrą motoryką, wyczuciem piłki i świetnym przyjęciem. Na razie takich układów z nim nie mam, więc zalecam tę pierwszą opcję.

Dużo mówiło się o brakach w podstawowym wyszkoleniu w żeńskiej kadrze. To wyolbrzymione słowa czy trzeba wracać do siatkarskiego elementarza?

- To normalna rzecz, że w kadrze musimy pracować nad podstawową techniką. Nie ukrywam, że poświęcamy na to dużo czasu.

- Po próbach ze Złotkami i młodszymi zawodniczkami, ile ma pan jeszcze formuł na polską kadrę kobiet?

- Po pierwszej próbie powołań najlepszych i zarazem najbardziej doświadczonych zawodniczek, które chciały uzyskać kwalifikację do igrzysk olimpijskich, zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Same siatkarki mówiły mi, że mogą grać, ale są już zmęczone tym, że po drugiej stronie siatki dochodzi do trzeciej zmiany pokoleniowej, a u nas wciąż staramy się bazować na Złotkach. W zeszłym sezonie powołaliśmy grupę zawodniczek nieco młodszych, które wcześniej nie miały swoich szans i tego będziemy się trzymać. Kilku z nich teraz zabrakło, ale to wynika wyłącznie z problemów zdrowotnych.

- Czym jest więc dla was turniej Montreaux Volley Masters?

- Dla nas jest to nauka i zbieranie potrzebnego doświadczenia. Wydaje mi się, że właśnie w taki sposób należy podchodzić do kwestii polskiej reprezentacji.

- Czy polska żeńska kadra ma jeszcze coś do stracenia?

- Jest to trudny moment dla polskiej, żeńskiej siatkówki i jeszcze raz podkreślę, że jest to również ciężka chwila dla dziewczyn, które ją dźwigają. Granie w reprezentacji mimo wszystko nadal traktują jako zaszczyt i muszą sobie radzić z tym, że część ludzi żyje mrzonkami o stanie tej dyscypliny w naszym kraju.

Nie patrzę na to, czy mamy coś do stracenia, czy do wygrania. Po prostu chciałbym pracować tak, by każda z moich zawodniczek się rozwijała, a wraz z nią cała kadra.

Zbigniew Boniek w "Wilkowicz Sam na sam": Bardziej to wyglądało jak obóz koncentracyjny, a nie mecz piłkarski. Wypchnięto nas na ten finał. Ja nie chciałem grać. I nie wziąłem grosza premii za to zwycięstwo

Więcej o:
Copyright © Agora SA