Łukasz Jachimiak: W sierpniu 2014 roku Polska grała z Serbią na Stadionie Narodowym na inaugurację mistrzostw świata, a Pan - jako gość - przeżywał swoje oficjalne pożegnanie z kadrą. Chyba nikt by wtedy nie wymyślił, że w sierpniu 2017 roku na tym samym Narodowym reprezentacja zagra z Serbią na otwarcie mistrzostw Europy, a Pan wystąpi w roli asystenta trenera Ferdinando De Giorgiego?
Piotr Gruszka: Sam na pewno o czymś takim wtedy nie myślałem. Nie jestem człowiekiem, który wszystko planuje bardzo do przodu. Oczywiście mam duże ambicje, ale staram się być realistą, dlatego nawet jeśli mam wielki cel, to gdzieś daleko, a koncentruję się na ważnych rzeczach, które są blisko.
Kiedy przed przywołanymi MŚ naszą kadrę obejmował Stephane Antiga, byli tacy, którzy twierdzili, że równie dobrze to Pan mógłby ją dostać. Z Francuzem zaczynaliście kariery trenerskie w tym samym czasie, on ruszył mocniej, ale Pan chyba też nie ma na co narzekać?
- Do swojej pracy podchodzę z dużą pokorą. Bardzo spokojnie chcę rozwijać swoje umiejętności, poszerzać swoją wiedzę. Do współpracy z trenerem De Giorgim podchodzę w ten sposób, że chcę dać całe swoje zaangażowanie.
Za co konkretnie będzie Pan odpowiadał w trenerskim tercecie z De Giorgim i Oskarem Kaczmarczykiem?
- W szczegółach wszystko dopiero ustalimy. Na razie powiedzieliśmy sobie tyle, że nasza drużyna musi mieć charakter, musi walczyć.
Nie wierzę, że wzięliście się do roboty, nie wiedząc konkretnie co kto ma robić.
- Pierwsze dni zgrupowania mieliśmy tak szalone, że dłuższe spotkanie zaplanowaliśmy sobie dopiero na środę. Wiadomo tyle, że i ja, i Oskar będziemy mieli bardzo dużo pracy i że on będzie bardziej odpowiadał za stronę analityczną, bo ma w tym doświadczenie [przez lata był statystykiem reprezentacji], a ja za stronę stricte sportową, treningową. A w szczegółach dopiero wszystko ustalimy.
O tym, że może Pan być asystentem De Giorgiego mówiło się już zimą, dużo czasu minęło zanim podpisał Pan umowę. Problemem było ustalenie szczegółów finansowych?
- Mówi się, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi pieniądze, ale w tym przypadku prawda była inna. Do omówienia było wiele różnych tematów, na różnych polach trzeba było dojść do konsensusu. To się udało, dlatego jestem w reprezentacji, z czego się bardzo cieszę.
W reprezentacji Polski prowadziło Pana aż dziewięciu szkoleniowców, a Pan często mówi, że od każdego trenera nauczył się czegoś, co teraz wykorzystuje. Na którymś z byłych selekcjonerów kadry wzoruje się Pan szczególnie?
- Aż dziewięciu ich było? Możliwe, w klubach też pracowałem z wieloma. Ale naśladować nie chcę żadnego. Nie chcę być drugim X czy Y, chcę być sobą, chcę mieć swoją tożsamość trenera. Z przeszłości chcę tylko wyciągać wnioski, korzystać z tego, co uważam za słuszne w pracy poszczególnych szkoleniowców.
Wielu zawodników z pańskiego pokolenia podkreśla, że przełom nastąpił po tym, jak kadrę przejął Raul Lozano, kiedyś usłyszałem nawet, że on zastał polską siatkówkę drewnianą, a zostawił murowaną. Pan nie wspomina Argentyńczyka w sposób szczególny?
- Nie zgadzam się, że przed przyjazdem Raula nic tutaj nie było, ale to prawda, że on nam pokazał nowy kierunek i przekonał, że warto mu zaufać. My coś wynieśliśmy od trenerów, którzy nas prowadzili już od wieku juniorskiego, a on pokazał nam inną wizję pracy. Miał duże wymagania wobec nas, ale i wobec federacji, którą zmusił, żeby stworzyła nam warunki do ciężkiej pracy. Ta praca była bardzo ciężka i tak naprawdę to wtedy powstał fundament naszej współczesnej reprezentacji. My ciągle bazujemy na tym, co zrobiliśmy w tamtym czasie.
Ze słów zawodników, którzy pracowali z De Giorgim w Zaksie wynika, że teraz praca może być tak ciężka jak wtedy. Planujecie nawet czterogodzinne treningi?
- Takie treningi to nic niezwykłego, choć wiadomo, że nie robi się ich codziennie. Można trenować nawet i ponad cztery godziny, ale najważniejsze, żeby świadomość zawodników była taka, że to jest potrzebne. I że zawsze liczy się zwłaszcza jakość. Niektórzy faktycznie już wiedzą, że lekko nie będzie, a ja się na to wszystko cieszę. U siebie w klubie chłopaków przekonałem, że tylko dzięki ciężkiej pracy można się rozwijać i zwyciężać, w reprezentacji też chcę tak pracować.
Wracamy do kwestii tożsamości trenera Piotra Gruszki – jaka ona jest, jaka ma być?
- Swoją wizję siebie oczywiście mam, ale teraz w kadrze mam do wykonania inną rolę i na niej się koncentruję. To jest poświęcenie, zaangażowanie w pomoc każdemu siatkarzowi.
Widzi Pan siebie w roli następcy De Giorgiego?
- Wiadomo, że gdzieś tam taka myśl się pojawia, to naturalne. Jak człowiek jest młody i gra w siatkówkę, to marzy o reprezentacji, a jak się jest trenerem i chce się rozwijać, to marzy się o tym, żeby nauczyć się jak najwięcej i dojrzeć do bycia tym najważniejszym. Ale u mnie to jest na razie kompletnie daleka myśl, zupełnie się na niej teraz nie skupiam. Pracę w sztabie kadry zaczynam z naprawdę dużą pokorą.
Od ilu lat znacie się z De Giorgim?
- Od bardzo wielu, bo graliśmy przeciwko sobie w reprezentacjach. Pamiętam go jako wyśmienitego zawodnika, rozgrywającego, który kierował słynną ekipą Italii seryjnie wygrywającą choćby mistrzostwa świata. A bliżej poznajemy się teraz. Dużo rozmawiamy, powinno nam się dobrze współpracować.
Za Panem dobry sezon w GKS-ie Katowice, przed Panem pracowite miesiące z reprezentacją, a później powrót do klubu – rodzina nie narzeka, że znów będzie Pan w domu tak rzadko jak wtedy, kiedy był Pan zawodnikiem?
- To na pewno jest problem, musiałem o wszystkim porozmawiać z żoną. Konsultowałem z nią może nie samą decyzje, bo wiadomo, że jestem dorosłym człowiekiem, który wie co robić, ale razem zastanawialiśmy się czy jesteśmy gotowi na duże zmiany. Długo to nie trwało, bo żona wie, że siatkówka to całe moje życie i jak tylko zaczęliśmy rozmawiać o reprezentacji Polski, to ona od razu czuła, jaką decyzję podejmę. Bardzo jej dziękuję za zrozumienie, za to, że mogę robić to co kocham. I oczywiście mimo wielu obowiązków będę się starał, żeby rodzina trzymała się razem.