Siatkówka. Andrea Anastasi: Jesteśmy chyba najdziwniejszym klubem w Polsce

Mimo że Lotos Trefl Gdańsk sprawił niespodziankę i pokonał Asseco Resovię Rzeszów w ćwierćfinale Pucharu Polski, to jego forma wciąż odbiega od przedsezonowych założeń. - Nie byłem w stanie skompletować drużyny tak, jak chciałem - tłumaczy dopiero 7. miejsce swojego zespołu w PlusLidze trener Andrea Anastasi. - Jesteśmy chyba najdziwniejszym klubem w Polsce, bo tak naprawdę składamy się z trzech zespołów, co jest zarówno wspaniałą rzeczą, jak i wielkim problemem.

Siatkarze Lotosu Trefla Gdańsk początku sezonu nie mogą zaliczyć do udanych. Rok temu w tym momencie rozgrywek zajmowali 4. pozycję, obecnie są o trzy niżej, mając na swoim koncie 10 wygranych i 7 przegranych meczów. W minionym tygodniu awansowali jednak do Final Four Pucharu Polski, w którym odpadli w półfinale.

Jak wyobrażał pan sobie przyszłość Lotosu Trefla Gdańsk, kiedy trzy lata temu rozpoczynał pan współpracę z klubem?

Andrea Anastasi: - Naszym bezpośrednim celem nie było stworzenie kolejnego miasta-potentata w siatkówce, ale tak się stało - obecnie nie tylko w Polsce, ale także poza jej granicami każdy zna Lotos Trefl Gdańsk, a to jest bardzo cenne. W tym sezonie mieliśmy niewielkie problemy z budżetem, nie mogliśmy wydać za wiele na nowych zawodników, więc rozsądnie planowaliśmy nasze wybory, stawiając na wychowanie sobie młodszego pokolenia zawodników, którzy w przyszłości będą stanowić o sile tego klubu. Rozpoczęliśmy ważny projekt i bardzo w niego wierzę.

To zadanie sprawia, że czuję się dobrze, a klub także jest zadowolony mimo tego, że początek sezonu 2016/2017 nie był dla nas najlepszy. Taki obrót spraw dał nam jednak poczucie, że siatkarsko zawsze możemy dokonać rzeczy większych, niż nam się wydaje, czego dowodem w ostatnim czasie było pokonanie Resovii i awans do Final Four Pucharu Polski. Choć w tych rozgrywkach nie mieliśmy szczęścia z powodu kłopotów zdrowotnych, z którymi przyjechaliśmy do Wrocławia (urazy leczyli Mateusz Mika oraz Miłosz Hebda, a trener i Piotr Gacek walczyli z silnym przeziębieniem - przyp. red.), to jestem bardzo zadowolony z poziomu sportowego, który udało nam się zaprezentować podczas turnieju, i który towarzyszy nam od około miesiąca.

Jaką przyszłość początkowo namalowali przed panem prezesi klubu?

- Byli nastawieni bardzo pozytywnie i przede wszystkim chcieli, by ich klub wzrastał. Nie zawsze jest to łatwe, szczególnie przy problemach ze sponsorem - my mamy jednego głównego i dopiero zobaczymy, co w jego kwestii przyniesie przyszłość; nie jestem pewny, czy kiedyś będziemy mieli najlepszy budżet w Polsce. Przez te lata władze niezmiennie jednak chciały budować drużynę, która będzie się uczyła i polepszała, co dla mnie było jednym z bardziej istotnych założeń naszej współpracy.

Czy w tym momencie ma pan więc to, co jako trener chciał pan mieć?

- Tak, mam. Jestem w drużynie, która we mnie wierzy, podobnie jak władze klubu, które dają mi komfort działania. Jeśli chce się pracować w takich zespołach, jak PGE Skra Bełchatów czy Asseco Resovia Rzeszów, to trzeba się liczyć z tym, że mogą one zmieniać szkoleniowców, bo najważniejszy dla nich jest wynik. W Gdańsku natomiast wszystko to, co uda nam się wygrać, jest świetnym rezultatem. Ostatnio w Pucharze Polski pokonaliśmy wicemistrzów Polski. Zrobiliśmy to bez naszego Koby'ego Bryanta, czyli Mateusza Miki, więc do dziś to zwycięstwo mnie cieszy.

Czy sukces odniesiony w pierwszym roku, w którym kierował pan Treflem, nie okazuje się teraz nieco przewrotny? Dwa lata temu nie liczyliście na zwycięstwo w Pucharze Polski i wicemistrzostwo Polski. Teraz oczekiwania będą stały na podobnym poziomie, co przy obecnych wynikach może być niewygodne.

- To, co stało się w pierwszym sezonie mojej pracy w Gdańsku było fantastyczne, ale ja na pewno nie jestem trenerem, któremu wystarczą sukcesy przeszłości, i który przestanie wymagać kolejnych zwycięstw. O wiele lepiej jest jednak dochodzić do sukcesu poprzez rozwój drużyny, budowanie jej od najmniejszych detali. Sukces może przyjść łatwo, ale na stworzenie stabilnej marki potrzeba lat. Jedną z postaw do tego jest właściwa organizacja miejsca pracy, a tak właśnie jest w gdańskim klubie, który dba o wszystkie aspekty począwszy od marketingu, na hali skończywszy. W tym kontekście na krok nie ustępujemy w tym ZAKSIE czy Resovii.

Przyzna pan jednak, że gra pan w tej chwili o mniej, niż dwa sezony temu.

- Tak, walczymy o mniej niż dwa sezony temu.

I to nie za mało dla Andrei Anastasiego, który nie raz podkreślał, że składa się z pragnienia sukcesu?

- W kontekście tego, co działo się z moim klubem, to nie. Przed wakacjami musieliśmy zastanowić się nad wieloma kwestiami i przekształcić nieco model działania drużyny. Jesteśmy chyba najdziwniejszym klubem w Polsce, bo tak naprawdę składamy się z trzech zespołów, co jest zarówno wspaniałą rzeczą, jak i wielkim problemem. Nie jest tajemnicą, że Atom Trefl Sopot miał duże kłopoty przed startem rozgrywek, i że część wsparcia od właściciela grupy Trefl S.A. musiała trafić właśnie w ręce żeńskiej drużyny, co poskutkowało tym, że nie byłem w stanie skompletować drużyny tak, jak chciałem. Na początku mnie to smuciło, ale nie jestem z tych, którzy przez takie rzeczy tracą zainteresowanie celami, które sobie wyznaczyli.

Wiem, że na początku sezonu moi podopieczni grali źle, byłem przez to na siebie wściekły, ale uznałem, że moje niespełnione plany są już częścią przeszłości, i że muszę zrobić wszystko, by pomóc zespołowi. Gramy o niższe cele, niż wcześniej, ale mimo tego mieliśmy szansę wygrać puchar Polski. Nie było łatwo zastąpić podstawowych zawodników ich młodszymi kolegami, ale nam się to udało i półfinałowy mecz z bełchatowianami przegraliśmy z godnością.

Podarowanie polskiej siatkówce Szymona Jakubiszaka, Bartosza Pietruczuka i innych jest bardziej wartościowe niż medale, do których zdążył się pan w swojej karierze przyzwyczaić?

- Tak, jest to bardzo istotne i dobrze się z tym czuję. W przypadku Jakubiszaka jestem bardzo dumny - grał w reprezentacjach młodzieżowych, ale w klubie nie, a mimo tego zrobił spory progres. Już jakiś czas temu zacząłem mu się przyglądać i wkrótce potem rozpocząłem z nim indywidualną pracę. To, co zrobił w półfinale Pucharu Polski napawało mnie wielką dumą - jest nastolatkiem, zaprezentował się dobrze, nie czuł na sobie żadnej presji, co było niezwykle. Nie zmienia to faktu, że na tym etapie swojej kariery czuję się dziwnie - jestem bardzo związany z klubem, miastem, projektem, który wprowadzam w życie... Trochę jak nie ja.

Obecnie zdaję sobie sprawę z tego, że kariera nie zawsze musi być nieustannym pasmem trofeów, ale to nie oznacza, że powinno się tracić swój zapał do pracy, postawę i wiarę. Z 7. miejscem w rankingu będzie nam trudno w tym sezonie osiągnąć coś wyjątkowego, ale mimo tego musimy ciężko pracować i działać w przekonaniu, że jesteśmy częścią większego projektu.

Jest pan na finiszu przedłużenia kontraktu z Treflem na dwa kolejne lata. Kiedy więc spodziewa się pan pierwszych, znaczących sukcesów, które będą wynikać z pracy z młodzieżą?

- Już je widzę i jest to dyspozycja mojego zespołu na przestrzeni ostatniego miesiąca.

Jaką nadrzędną cechę zyskał Lotos Trefl Gdańsk od czasu, kiedy zajął pan miejsce pierwszego szkoleniowca?

- Nieustanny głód poprawy. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby zachować go na kolejne lata.

Zobacz wideo

W czym na Australian Open? Stroje Radwańskiej, Kerber... [WTA PRZEDSTAWIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.