Przedpełski wygrał wybory na prezesa PZPS z Waldemarem Bartelikiem dziewięcioma głosami. Jak bodaj przy każdej wyborczej okazji działacze mieli do innych pretensje, szantażowali się, grozili sobie oraz poszukiwali kruczków prawnych, aby wyeliminować konkurencję. A do tego wszyscy wiedzieli, że swój raport szykuje CBA, które od kilku miesięcy szuka dowodów na niegospodarność w związku.
Walka toczyła się o zarządzanie największym budżetem (około 60 mln zł) ze wszystkich związków sportowych w Polsce, bogatych sponsorów (Polkomtel, Orlen), organizację najważniejszych imprez z mudialem w 2014 r. włącznie, sportowców, którzy gwarantują w regularne sukcesy, o miliony kibiców, którzy są znakomitym polem do popisu dla licznych w PZPS marketingowców.
Przedpełski wygrał trzeci raz z rzędu, ale na wyborach stracił on i jego sport. Dzięki walce wyborczej w ostatnich tygodniach kibice dowiedzieli się o kulisach PZPS więcej niż przez osiem ostatnich lat, kiedy po obaleniu Janusza Biesiady 53-letni wówczas Przedpełski wkraczał do związku. Przychodził jako mało znany, ale oddany siatkówce pasjonat, człowiek sukcesu w biznesie, który obiecywał transparentność i sukcesy sportowe.
Właśnie przez brak pełnej transparentności, niejasne, narażające związek na straty umowy ujawnione przez "Politykę" i "Rzeczpospolitą" (np. zlecenia wykonania prac dla zaufanych sobie ludzi z zarządu czy powierzenie jeden z firm opiekę nad medialnym wizerunkiem za 70 tys. zł miesięcznie) oraz umowy z miastami-gospodarzami mistrzostw świata, z powodu których CBA wszczęła kontrole, zaczęły się kłopoty Przedpełskiego. Na donosy opozycji prezes odpowiadał, że "tak się zarządza nowoczesnym związkiem", przeciwników nazywał "kąsającymi psami" i wyciągnął argument o kontaktach towarzyskich byłego sekretarza generalnego (stanął po stronie Bartelika) ze zwolnioną główną księgową.
Kłótnia w działaczowskiej rodzinie wydarzyła się w najmniej oczekiwanym przez Przedpełskiego momencie - kiedy siatkówka osiągała największe sukcesy od czasów legendarnej ekipy Huberta Wagnera. Za triumfami reprezentacji na niemal każdej imprezie szły tłumy zakochanych bez pamięci fanów.
Według rywali Przedpełskiego sukcesy sportowe wbiły go w przekonanie o nieomylności i bezkarności. - Marzy mi, żeby zrobić z siatkówki cacuszko - mawiał w towarzyskich rozmowach Przedpełski, chwaląc się rosnącą pozycją w światowej federacji i najlepszym spośród wszystkich związków sportowych zarządzaniem.
Szef związku uważał i wciąż uważa, że rywale chcieli zrobić skok na kasę. Być może chcieli, ale mieli też argumenty, że obecne władze sprzeniewierzają wielki potencjał i pieniądze federacji.
Mało kto myślał o samym sporcie, ale na szczęście wojna ta toczy się daleko od boiska. Siatkarki i siatkarze to wciąż dla kibiców herosi, wypadający o niebo lepiej niż przedstawiciele innych dyscyplin. Problemem może być nadszarpnięte zaufanie do działaczy i większa ostrożność potencjalnych sponsorów, którym siatkówka jawiła się dotąd jako oaza gospodarności i uczciwości w sporcie. Zwłaszcza jeśli CBA potwierdzi zarzuty rywali prezesa.
Przed siatkówką najtrudniejsze lata; Przedpełski i jego ludzie mają za zadanie utrzymać poziom sportowy całej siatkówki, nie tylko reprezentacji, zorganizować największą po piłkarskim Euro imprezę w Polsce, ale przede wszystkim oczyścić się z podejrzeń, że siatkówka potrzebna jest im tylko do geszeftów.