Daniel Castellani: siatkarzom jeszcze przybyło muskułów

Jedziemy na najmocniejszy w historii mundial. Nigdy nie było dziesięciu tak groźnych zespołów. Ale my na nikogo nie spojrzymy z niepewnością. Przeciwnie, czujemy się gotowi stawić czoło wszystkim bez wyjątku. Nawet Brazylii - mówi trener siatkarzy Daniel Castellani

Debata Sport.pl: Czy polscy siatkarze jadą na MŚ po złoto?

 

Polacy wylatują do Triestu w czwartek - tam w sobotę rozpoczną mistrzostwa świata. W pierwszej rundzie zagrają z Kanadą, z prowadzonymi przez ich byłego selekcjonera Raula Lozano Niemcami i z Serbią. Cztery lata temu zdobyli srebro, w zeszłym roku zostali mistrzami Europy.

Rafał Stec: Rozpoczyna się sezon reprezentacyjny, który siatkarze kończą mistrzostwami świata. Od czego zaczyna pracę selekcjoner?

Daniel Castellani: Sprawdza, komu trzeba przywrócić pełną sprawność i siłę fizyczną. Najbardziej martwiliśmy się o Wlazłego i Winiarskiego, dwóch graczy szczupłych, niezbudowanych tak jak naturalnie potężni Gruszka czy Kurek. Dla nich przygotowujemy specjalny program, by wzmocnić kolana, plecy, barki.

Diagnozujemy też, co się zmieniło lub może zmienić w światowej siatkówce, czyli u naszych rywali. Dopiero później planujemy, jak będziemy pracować, to zależy również od tego, co dzieje się u konkurencji.

I co się dzieje? Jak ewoluuje siatkówka?

- Szybko. Dlatego trzeba być czujnym, niczego nie przegapić. Zmienia się szybko i w stronę bardzo szybkiej gry. Kolejne mecze potwierdzały nasze obserwacje. Dwa lata temu wszystkich wyprzedzała pod tym względem, nikt nie nadążał za jej ruchami. Ale nasi przeciwnicy chcą ją naśladować. Teraz podobną, superszybką siatkówkę chcą uprawiać Serbowie, Kubańczycy, Niemcy. My też przyspieszyliśmy atak. I zmodyfikowaliśmy system gry blokiem, żeby zaadaptować go do nowych potrzeb, neutralizować nowy sposób ataku rywali.

Udało się zrobić absolutnie wszystko, co pan zaplanował?

- Tak. Ostatnie sparingi - w Brazylii i z Kubą - przekonały nas, że nowe warianty działają, graliśmy już naprawdę dobrze.

Siatkarze są też perfekcyjnie przygotowani fizycznie?

- Przybyło im masy mięśniowej, a ubyło tkanki tłuszczowej. Siatkarze zwyczajnie czują, że są silniejsi, ale nie opieramy się tylko na wrażeniach. To są kwestie wymierne, mierzone w kilogramach.

To ile komu przybyło, a ile ubyło?

- Zależy komu. Każdy miał swoje potrzeby. Mogę powiedzieć, że reprezentacji przyrosło mniej więcej 10 proc. muskułów, a tłuszcz zredukowaliśmy o 6 proc. Średnio na głowę. Bardzo zmienił się fizycznie - na lepsze - Ignaczak, jeszcze spotężniał Kurek, sporo tkanki tłuszczowej stracił Winiarski. Mamy wszystkie dane z początku przygotowań i aktualne. Co poniedziałek siatkarze stawali na wadze, co trzy tygodnie robiliśmy dokładniejsze pomiary - analizujemy strukturę tkanek. I wiem, że zawodnicy pracowali wspaniale.

Tylko na siłowni czy również przy śniadaniu, obiedzie i kolacji?

- Lekarz rozmawiał z każdym, dostali dietę, nawet kiedy wyjeżdżali na krótkie urlopy, wiedzieli, co jeść. Np. Marcin Możdżonek stracił kilka kilo. Co nie znaczy, że znacząco zmieniła się waga wszystkich. Jeśli ktoś waży 110 kg i na początku, i na końcu, ale sporo z 18 proc. tłuszczu zamienia w mięśnie, to czuje się lżejszy, bardziej dynamiczny, szybszy.

Czyli w tym sezonie zdołaliście wykonać pracę bardziej kompletną niż w zeszłym?

- Pracowaliśmy zupełnie inaczej dlatego, że mieliśmy cztery tygodnie więcej czasu, i dlatego, że mistrzostwa świata trwają dłużej, są bardziej wymagające niż mistrzostwa Europy. Np. teraz mieliśmy cztery ciężkie treningi w siłowni tygodniowo, a w poprzednim były tylko trzy...

...co wyjaśnia chybotliwą formę w meczach towarzyskich?

- Musiało to wpłynąć na wyniki. Kiedy ludzie pytają, dlaczego w zeszłym roku sparingi wygrywaliśmy, a teraz jest różnie, mogę tylko odpowiedzieć, że każdy sezon jest inny. Dziś siatkarze czują się już szybcy i świeży. A czuć się w szczytowej formie mają podczas MŚ.

Jeśli wszystko przebiegało tak perfekcyjnie, to możemy ogłosić, że Polska jedzie po złoto?

- Ja mogę powiedzieć tylko to, że jestem szczęśliwy z powodu tego, co widziałem na zgrupowaniach. Moi gracze zrobili wszystko, o co prosiłem. Od pracy fizycznej po pracę nad taktyką na sesjach wideo. A najważniejsze, że robili to wszystko świadomie. Nie dlatego, że ktoś im kazał, ale z pełnym przekonaniem, dlatego, że rozumieli sens wszystkiego, czego się od nich wymaga. To dla mnie różnica kluczowa, rzutująca na jakość pracy. I pozwala potem walczyć na boisku bez męczących wątpliwości, czy zrobiło się wszystko. Moi siatkarze to siatkarze świadomi.

Próbuję sprowokować pana do złożenia jasnej, mocnej deklaracji, bo polski trener wszech czasów Hubert Wagner zasłynął powtarzaną do znudzenia frazą "Interesuje mnie tylko złoto". Mówił tak 36 lat temu, kiedy nie prowadził - jak pan dziś - wicemistrzów świata i mistrzów Europy, lecz graczy bez sukcesów, niezbyt doświadczonych. A dziś wielu kibiców wierzy w siłę polskiej siatkówki tak mocno, że ewentualny brąz może być rozczarowujący. Sam pan się do tego przyczynił, prowadząc w 2009 r. do złota ME kadrę okaleczoną, bez kilku gwiazd.

- Mogę powiedzieć, że mamy środki, żeby walczyć z każdym. Żałuję, że nie udało się doprowadzić do pełnej formy Plińskiego i Świderskiego, ale nie wątpię, że nie brakuje mi graczy zdolnych wygrywać ze wszystkimi na świecie...

...zgodzi się pan, że żadna reprezentacja, może poza Brazylią, nie jest w stanie wysłać na boisko wyraźnie więcej talentu niż Polska? Porównywalną ilość tak, ale nie wyraźnie większą?

- Mogę się zgodzić, ale zarazem zdaję sobie sprawę, że w czołówce zrobił się niesamowity ścisk, że czołówka się rozszerzyła, a różnice między najlepszymi są ledwie zauważalne. Kiedyś na świecie liczyły się trzy drużyny, reszta odstawała. A teraz jedziemy na mundial najmocniej obsadzony w historii. Obserwuję te turnieje od 1978 r. i wiem, że nigdy nie było dziesięciu tak groźnych zespołów, dziesięciu kandydatów do medali. Mamy gospodarzy Włochów, na górze utrzymuje się Brazylia, z nią są Kuba i Rosja, o włos niżej plasuje się Polska, Serbia, Bułgaria, USA, Niemcy... Ci ostatni są traktowani jak outsiderzy, ale umieją już pokonać towarzysko Brazylię!

Czujecie się od kogokolwiek słabsi?

- W żadnym razie. Na nikogo nie spojrzymy z kompleksem albo niepewnością. Przeciwnie, czujemy się gotowi stawić czoło wszystkim bez wyjątku. Nawet Brazylii. Z drugiej strony wiem, jak nieprzewidywalne są wielkie turnieje. Na koszykarskich MŚ moja Argentyna grała dobrze, aż w ćwierćfinale natrafiła na Litwinów. Ci grali jak opętani, mieli długimi okresami 60-procentową skuteczność w rzutach za trzy. Manu Ginobili, nasz najlepszy koszykarz, mówił, że w NBA, w której gra, to się nie zdarza. I że nikt z NBA by Litwinów tego dnia nie pokonał. Oni rozegrali najlepszy mecz turnieju i nas już nie było w turnieju...

Kto u nas może eksplodować fantastyczną formą? Za najlepszego gracza ME został uznany Gruszka, o Kurku każdego dnia fachowcy mówili, że to gigant przyszłości. Tę przyszłość ujrzymy już zaraz, we Włoszech?

- Na razie przekonuję się, że Kurek jest wielkim mistrzem pod względem mentalnym. Kibice nie widzą, z jaką determinacją pracuje, jaki ma charakter, jak bez przerwy szuka rzeczy, które może poprawić. Ale bohater turnieju może objawić się w wielu graczach, takie niespodzianki to też urocza cecha imprez mistrzowskich. Dlaczego znowu nie Gruszka?

Ostatecznie wygrał rywalizację z Wlazłym? To była pana ostatnia wątpliwość w pierwszej szóstce.

- Lepiej od słowa "rywalizacja" sytuację opisuje słowo "kooperacja". To jak z bombą atomową i rakietą - używasz jednej albo drugiej broni w zależności od potrzeb. Żadna nie jest lepsza, służą do różnych celów. My możemy uzależniać decyzję, kto wchodzi na boisko, od tego, jak blokują rywale. Jest jeszcze lepsze słowo, które opisuje mój kłopot - będący zarazem atutem - w ataku. To "synergia".

W pierwszej połowie turnieju może pan eksperymentować do woli, bo nawet ewentualne porażki nie będą miały bolesnych konsekwencji. Co pan sądzi o systemie, który m.in. daje awans do drugiej rundy trzem z czterech drużyn i zarazem kasuje ich dorobek z rundy pierwszej?

- Formuła mistrzostw ze sportowego punktu widzenia jest zła. Bardzo zła. Nie premiuje zwycięstw, czasem opłaca się przegrywać, by za chwilę trafić na teoretycznie łatwiejszych przeciwników. To się nikomu nie podoba, to nienormalne.

W siatkówce coraz mniej nienormalne, w tej dyscyplinie roi się od kuriozalnych turniejów i regulaminów. Wy, trenerzy, nie protestujecie?

- Nasz przedstawiciel w FIVB, francuski selekcjoner Philippe Blain, próbuje protestować. Działacze słuchają, ale potem robią swoje. Byle zarobić jak najwięcej. Mnożą rozgrywki, teraz trzeba było przecież jakoś zagospodarować dziesięć włoskich miast, które organizują mundial. A wie pan, ile meczów rocznie rozgrywają czołowi zawodnicy? Około stu. Skaczą co trzy i pół dnia i nie mają przerwy. Koszykarze odpoczywają przez kilka miesięcy, piłkarze przez kilka tygodni. Siatkarze wakacji niemal nie mają.

Może pan sobie wyobrazić, że ktoś na MŚ przegra z premedytacją?

- Mogę. Albo inaczej - żebym się nie zagalopował - każdy trener będzie kombinował, by oszczędzać siły swoich ludzi, może trochę poeksperymentuje, przy najmniejszych dolegliwościach w zespole nie wystawi możliwie najmocniejszego składu. To i mnie dotyczy. Nie mówiąc o siatkarzach, którzy zawsze czują, jak ważny mecz rozgrywają. Nikt się przed pewnymi odruchami nie obroni. Nie tak powinien wyglądać mundial. A w końcówce turnieju wystarczy pojedyncza wpadka, by nie zdobyć medalu... Ten dziwny system może przynieść wiele niespodzianek. Tym trudniej przepowiadać z pewnością w głosie, co się we Włoszech będzie działo.

Więcej o: