M¦ siatkarzy 2018. Wojciech Drzyzga: Polacy lubi± czarować. Vital Heynen kupił ten zespół

Polscy siatkarze zaczynaj± drug± fazę mistrzostw ¶wiata. - Fabian często mi powtarzał: "Tato, na treningach Kurka nikt nie dotyka. Idzie i zdobywa punkty gór±, skosem, bokiem, a zagrywk± zabija. Wychodzi na mecz, zaczyna od pięciu plasów na rozgrzewce i jest po nim" - mówi w Sport.pl były siatkarz, a obecnie komentator Polsatu Sport, Wojciech Drzyzga.

Polacy zaczynają drugą rundę mistrzostw świata. Biało-czerwoni awansowali do tego etapu rozgrywek z kompletem punktów i zwycięstw, co stanowi dla nich sporą zaliczkę w stosunku do rywali z grupy H (w której zmierzą się z Argentyną – 3 porażki, Francją – 2 porażki i Serbią – 1 przegrany mecz w I rundzie).

W rozmowie ze Sport.pl ekspert siatkarski i były członek sztabu szkoleniowego polskiej kadry, Wojciech Drzyzga, ocenia grę Polaków i to, jak reprezentację prowadzi Vital Heynen.

Czy lubi pan Vitala Heynena jako trenera reprezentacji Polski?

Wojciech Drzyzga: - Nie wiem, czy lubienie i nielubienie ma jakieś znaczenie. Wierzę bardziej w szacunek i zaufanie w jego umiejętności oraz doświadczenie. Nowego trenera reprezentacji Polski ciągle się uczymy. Ja pamiętam go jeszcze z czasów, kiedy z zawodnika Noliko Maaseik stawał się trenerem belgijskiego klubu. Było widać po nim, jak w przypadku większości rozgrywających, którzy stają się szkoleniowcami, że jest „ogarnięty”, i że wcześniej niż zawodnicy z innych pozycji zajął się analizą gry. Nie była to gwarancja stania się dobrym trenerem, ale dobry punkt odniesienia do dalszej kariery.

Lubić pan nie musi, ale czy kupuje go pan jako trenera polskiej kadry?

- Wydaje mi się, że by odpowiedzieć na to pytanie, potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Na pewno on kupił chłopaków, a dla mnie jest to bardzo dobry znak. Nie zmienia to faktu, że przeważnie w pierwszym roku współpracy z nowym szkoleniowcem drużyna jest zaangażowana, nawet jeśli trener robi coś dziwnego i innego. Tak, Vital Heynen robi trochę dziwnych rzeczy.

Na przykład?

- Nie obserwuję treningów siatkarzy, ale wiem z opowieści Fabiana czy kolegów z Polsatu Sport, że gier i zabaw jest sporo. Selekcjoner daje poza tym dużą wolność w tym, co robi się po zajęciach i nie interesuje go, gdzie dany zawodnik chodzi. Raul Lozano za brak skarpetki, która była przez niego wyznaczona, głowę by urwał. Ferdinando De Giorgi dostawał dreszczy, kiedy nie wiedział, gdzie są jego gracze. Vital mówi, że siatkarze mają być gotowi mentalnie i fizycznie na każdy trening, i że nie ma dla niego znaczenia czy wystąpią w danej koszulce, czy nie albo czy jedzą razem posiłek, czy też nie.

I tu kryje się przewaga trenera Heynena na przykład nad Fefe. Belg wie, że kiedy spędza się ze sobą  kilkanaście tygodni „ciągiem”, to trzeba dać przestrzeń dla siebie. W klubie to działa zupełnie inaczej. W nim De Giorgi nie tylko trenował zespół, ale drużyna miała też jeść razem posiłki. Mój syn Tomek przekazywał mi, że była to nowość dla chłopaków, i że drażniło ich to, że muszą dwie godziny jeść razem kolację czy obiad zamiast spędzić czas z rodziną. Zaakceptowali to, ale mieli ten komfort, że po pracy wracali do domu. W kadrze tego nie ma. Jest za to cały czas ten sam kolega, z którym wracasz do domu i pytania trenera, co, gdzie i kiedy będzie przez graczy robione. Wyobraź sobie, że jesteś dorosłym facetem i tłumaczysz się trenerowi drużyny narodowej, że idziesz do sklepu kupić szampon. To chyba jest trochę śmieszne.

Na razie nie ma co mówić o tym, że „kupuję” Vitala Heynena. Warsztat pracy ma taki, jaki jest ogólnie przyjęty – ileś razy siatkarze muszą wykonać daną rzecz, by poprawić pewne aspekty. Tym, co go wyróżnia, to „ozdobniki” dookoła. Ponoć nie zwraca specjalnej uwagi na siłownię, choć w wywiadach mówi co innego. Fabian dodaje, że na siłowni spędzają mniej czasu, a część jednostek treningowych jest „wolna”. Możesz pójść na zajęcia, jeśli czujesz, że masz taką potrzebę. Kilka dni temu był jeden z takich dni. Vital zdziwił się, że cała czternastka chciała trenować. To pokazuje, że Belg wie, że zawodnik musi odpocząć, nie zawsze myśli o siatkówce, i że wierzy w swoich graczy. Ufa im w tym, że nie olewają treningów i sami są w stanie regulować w wyznaczonych granicach swój cykl pracy. Wierzy, że starsza grupa zawodników jest na tyle doświadczona, że nie pozwoli sobie na chałturę

Vital Heynen jest chyba mistrzem odciągania uwagi od graczy. Nietypowe metody treningowe, „przeszkadzanie” zawodnikom w wywiadach, ciekawe wypowiedzi, które koncentrują na nim kibiców...

- Jeśli on jest aż tak dobrym psychologiem, że potrafi odciągać uwagę od zawodników i skupić ją na sobie, to gratuluję, to jest jego świat. Nie wiem, czy to nie wynika z faktu, że on po prostu coś musi robić i wszędzie jest go pełno. Jest otwarty, ale jest zmienny. Odniosło się to nawet do współpracy z nami. Na początku mieliśmy nie rozmawiać z zawodnikami w dniu meczowym, później dodał, że może wysłać na rozmowę nawet dwóch, a przed meczem z Iranem zezwolił wyłącznie na kilka słów do kamery, kiedy gracze przechodzili przez mix zone. To pokazuje, że chyba też nie jest taki nieprzemakalny i konsekwentny, za jakiego jest uważany.

 Pamiętajmy o tym, w jakim momencie Vital przeją kadrę. Jest ona trochę popękana i musi odbudować swoją wiarygodność i przede wszystkim wiarę w siebie. Przegrała przecież igrzyska, choć wynik nie był tragiczny, a 2017 rok był pasmem porażek.

Wyniki na razie go bronią, bo jest awans z kompletem punktów, czy pojawiły się już pęknięcia – widoczne w przegranych setach z Kubą, Iranem i Bułgarią?

- Siatkówka ma to do siebie, że czasem wszystko jest pięknie i się przegrywa, a innym razem gra wygląda źle i się wygrywa. Choć na razie prezentujemy się nierówno, to przed oceną powinniśmy zadać sobie pytanie czy startujemy z pozycji obrońcy tytułu mistrzowskiego czy z zespołu, którym byliśmy w 2017 roku. Jakby nas oceniła praca włoska czy rosyjska? Na pewno powiedziałaby, że wykonaliśmy nasz plan i wygraliśmy pięć meczów. Tyle. Gramy nie na sety, a na mecz.

W mojej ocenie mamy fragmenty ciekawej gry, ale każdy z zawodników ma jeszcze coś do poprawy. Chodzi mi tu przede wszystkim o Bartosza Kurka. On stoi przed wyborem – albo przeskoczy pewien poziom i zacznie grać jak za dawnych lat, albo się skurczy.

Nie chciałam poruszać tego tematu po raz kolejny, ale nazwisko padło. To jest ostatni moment, w którym Bartosz Kurek, lat 30, może się odbudować? I to jest właśnie impreza, na której ma to zrobić po tym, jak wypadł z kadry cztery lata wcześniej?

- Wiek nie skreśla – jest świetnym zawodnikiem, więc i za 4 lata może dobrze grać. Jeśli jednak te mistrzostwa by mu nie wyszły i sezon kadrowy byłby zły, to wydaje mi się, że byłby bardzo poturbowany. Nie wiem, czy by się odnalazł. Z tym chłopakiem pracowałem, kiedy miał 18 lat. Nie dość, że pochodzi ze sportowej rodziny, to jeszcze jest tytanem pracy. Lata pokazały jednak, że w ogromnym ciele jest delikatny chłopak.

Co się z nim stało?

- Nie umiem ci powiedzieć. To jest dla mnie jedna z największych zagadek siatkówki. Jeśli diagnoza stawiana przez ludzi dookoła niego jest prawidłowa, to ma spory problem od strony mentalnej. Fabian często mi powtarzał: „Tato, na treningach Kurka nikt nie dotyka. Idzie i zdobywa punkty górą, skosem, bokiem, a zagrywką zabija. Wychodzi na mecz, zaczyna od pięciu plasów na rozgrzewce i jest po nim”.

Znamienny był też wywiad po meczu z Iranem, kiedy przyznał, że zagrał bardzo dobrze. Pierwszy raz w życiu słyszałem, żeby tak o sobie powiedział.

Wie pan, że po tym wywiadzie ze strony innego dziennikarza padło pytanie - skoro ma 4/14 w ataku po dwóch setach, to co się dzieje z jego grą?

- No tak... A on wtedy dołożył punkty blokiem i zagrywką, a po jego wybronionych atakach 8 z 13 piłek wróciło na naszą stronę i zrobiliśmy z nich punkt. To oznacza, że on w swojej rubryczce efektywności dostał minus, ale z jego zagraniem mimo wszystko rywale sobie nie poradzili, oddając nam piłkę. Trafił do szarości siatkówki. Nie zrobił błędu, a w tej dyscyplinie jest to strasznie ważne. W kolejnym spotkaniu już się mylił, choć skuteczność ataku wynosiła ponad 50 procent, kiedy w przypadku pierwszego meczu było to 38.  Bartek czuł, że zagrał dobry mecz i nie sądził, że jest winny.

Mając takie statystyki, jakimi dysponują dziennikarze, nietrudno źle ocenić. Może dlatego właśnie Bartosz zakończył wywiad po wspomnianym pytaniu.

- Może tak. Są tacy zawodnicy, którzy non-stop grają poprawnie. Jednym z nich jest Dawid Konarski. Atakuje na 50 procentach skuteczności, czasem zablokuje lub dobrze wprowadzi piłkę do gry, ale na przykład nie kończy najważniejszych piłek.

Vital Heynen powiedział mi wczoraj, że jest to najstabilniej grający zawodnik w kadrze. Pozostali atakujący niekoniecznie grają tak równo, ale czasem mają momenty wybitne, na które trener czeka.

- Słuszna diagnoza. Kiedy coś się dzieje, to zawsze można zawołać Konarskiego. On może nie zaważy na wyniku, ale wesprze, coś poprawi... Nikt jednak nie liczy na to, że Dawid na 10 ataków 7 wbije w trzeci metr.

Z drugiej strony zawodnik zawsze wie, kiedy jest rzetelnie oceniany. Występuje jeszcze problem z tym, co jest oceną, a co krytyką, bo niejednokrotnie jedno jest mylone z drugim. Wystarczy jedno słowo, a gracz czuje, że jest krytykowany. Dobrym przykładem jest Piotr Nowakowski, odpowiadający angielskim humorem: „Pozdrawiam, panie Wojtku”.

 To może być turniej życia dla Fabiana? Jego gra ewoluuje – w pierwszym meczu grał mało środkiem, a w spotkaniach z Iranem czy Bułgarią zaprezentował cały wachlarz zagrań.

- Turniej życia zagrał cztery lata temu. To był Everest emocji, które dostarczył. W Warnie jego gra ewoluuje, ponieważ gra całego zespołu się zmienia. Zyskaliśmy tym, że mamy regularne przyjęcie i bardzo dobry blok. Poza tym niesamowicie otworzył nam się lewy atak, ponieważ dołączył do niego Artur Szalpuk.

Fabian lubi grać długo i szeroko. Czasami pytam go o to, czy nie mógłby grać więcej środkiem, ale nie pamiętam po którym meczu odpowiedział mi, że przeciwnicy na środku byli wysocy, więc lepiej było rozgrywać jak najdalej od nich. Na pewno chce wciągnąć Bartka do gry, choć czasami musiał go na chwilę odstawiać, stąd chwilowe przeniesienie ciężaru ataku na lewe skrzydło. Środkowi kończą nam wszystko, lecz raz musiał się przyznać, że Nowakowskiego trochę przymroził.

Warto zauważyć, jak pewnie czuje się w tej chwili nie tylko Fabian, ale i cała kadra. Wchodzą na poziom, w którym pozwalają sobie na odrobinę „brazylijskiej siatkówki” - lubią czarować. Krótka z przodu, krótka z tyłu... Takie zagrania rodzą się w drużynach, które dojrzewają. Zespół odżył i w końcu złapał trochę luzu.

Przyjęcie mamy fajne, środek też. Nie martwi pana Paweł Zatorski?

- Jemu bardzo wysoko ustawiamy poprzeczkę, a on nigdy nie był efekciarski, a zawsze efektywny. Oczekujemy chyba, żeby obronił piłkę siedem metrów od boiska i w zęby złapał atak z trzeciego metra. Paweł przede wszystkim chroni Artura Szalpuka. Wzięcie na siebie 4 metrów do obrony, a nie działanie 3 na 3 jest niesamowite. Warto zauważyć moment, w którym przeciwnik podrzuca piłkę, a libero robi krok w kierunku odsuwającego się o metr przyjmującego. Czasami Zatorski jest też ofiarą takiej pracy. Jeśli się do czegoś przyczepić, to do tego, że zawsze miał problem z dograniem piłki sytuacyjnej górą, ponieważ ma delikatne palce, ale nie jest z tym źle.

Poza tym do twarzy ma przyczepiony swój uśmieszek, który może przeciwnika doprowadzić do szału. Gdyby naprzeciwko mnie ktoś tak suszył zęby, to mnie by szlag trafił!

Dobrze trafiliśmy w kolejnej grupie? Francja musi pokonać każdego, by awansować, Serbia to pogromca Rosji, a Argentyna nie ma już szans na awans.

- Sami sobie wypracowaliśmy taką grupę. Wiadomo było, że część zespołów przez rozstawienie w pierwszej fazie się „poszatkuje”. Sportowo jest to potworna grupa, bo Francja i Serbia to ostatnie 5-6 lat topu światowej siatkówki. Na szczęście mamy 15 punktów i jeśli dalej będzie nam się szczęściło, i wygramy spotkanie z Argentyną za trzy punkty, to mecz z Francuzami przegranymi po spotkaniu z Serbią będzie dużo łatwiejszy. Mamy dużą szansę, ale pamiętajmy o tym, że te dwie drużyny mogą pomóc nam ją stracić.

Jest pan spokojny o wynik meczu z Argentyną?

- Nie, bo w sporcie nigdy nie można być spokojnym. Argentyńczycy lubią grać przeciwko nam, ponieważ wiedzą, że w Polsce jest praca dla trenerów i zawodników. Wiedzą, że jesteśmy „volleylandem” i nikt z nich nie położy się, by dać się nam pobić.

To ja już sama nie wiem. Jesteśmy „volleylandem” czy „Kenią siatkówki” [nawiązanie do ostatniego wywiadu Wojciecha Drzyzgi w Sport.pl – przyp. red.], bo ponoć z Argentyną mogliśmy zagrać ostatni, a nie pierwszy mecz w grupie i polski działacz mógł maczać w tym palce.

- Daję sobie rękę uciąć, że polski działacz w tym kierunku nic nie zrobił, haha! Ale w końcu regulamin rozgrywek wygląda tak, jak powinien – jakby nikt nie maczał w nim palców.

Daniel Pliński dla Sport.pl #5: Wolałbym prowadzić Argentynę niż Bułgarię. Trzeba na nich wskoczyć. Kubiak powinien zagrać

MŚ Siatkówka 2018. Polska - Argentyna. Z nimi nie przegraliśmy w meczach oficjalnych od 2002 roku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.