MŚ siatkarzy. Vital Heynen: Na mistrzostwa świata nie przyjechaliśmy tylko po to, by grać łatwe mecze

- Może i Fabian od 2014 roku nie przeżył ewolucji, której wszyscy by od niego wymagali, ale zauważmy, że na pozycji rozgrywającego ona dokonuje się znacznie wolniej niż w odniesieniu do graczy z pozostałych sektorów boiska - mówi o rozgrywającym kadry w Sport.pl selekcjoner polskiej kadry siatkarzy, Vital Heynen.

Polscy siatkarze awansowali do drugiej rundy mistrzostw świata. Z kompletem zwycięstw odniesionych z Kubą, Portoryko, Finlandią, Iranem i Bułgarią zameldowali się w grupie H, w której zmierzą się z Argentyną, Francją i Serbią.

Są w komfortowej sytuacji – na swoim koncie mają 15 punktów i ani jednej porażki, co udało się osiągnąć poza nimi tylko reprezentacji Włoch. Już w piątek o 19.40 pierwszym rywalem biało-czerwonych będą Albicelestes.

Z trenerem Polaków, Vitalem Heynenem, rozmawiamy o tym, jak poukładał zespół oraz jak silni są jego rywale w grupie H.

Wie pan, że w polsatowskiej „Prawdzie Siatki” oceniani są nie tylko polscy zawodnicy, ale również selekcjoner? Myśli pan, że jest ulubieńcem ekspertów?

Vital Heynen: - Nie wydaje mi się...

Dlaczego?

- Ponieważ zawsze mija trochę czasu zanim ludzie mnie zrozumieją. Polska jest dość konserwatywnym krajem, dlatego nowe metody działania w pewnych sprawach zawsze spotykają się z dużą krytyką. Występuje tu duży szacunek do reguł, których przestrzegano od lat, dlatego trudno jest coś zmienić. Czasami jednak warto sprawdzić nowe pomysły i skorygować zasady, by zobaczyć, za czym tak naprawdę warto pójść. To zabiera trochę czasu, ale taki moment nadejdzie.

Co jest najbardziej kontrowersyjną rzeczą, którą wykonał pan na swoim zespole?

- Nie robię nic kontrowersyjnego.

Ale przecież tyle się mówi o tym, że pan krzyczy.

- Po prostu działam tak, by moja drużyna grała lepiej. Jeśli Paweł Zatorski i ja mieliśmy konflikt w czasie meczu, co uwieczniły kamery, to nasza rozmowa przyczyniła się do tego, że dwa tygodnie później libero gra lepiej niż kiedykolwiek. Wiem, że odnieśliśmy z tego korzyść i to mi pokazuje, że jeśli chce się poprawić pewnie rzeczy, to trzeba o to walczyć.

Największym błędem, który popełniają ludzie jest to, że pragnąc zmiany chcą to zrobić minimalnymi krokami i zachowują stare przyzwyczajenia. Czasem roszada przychodzi wraz z wielkimi krokami.

Kiedyś liczyłem liczbę moich „kłótni”. Dysponując 14 graczami wyszło mi, że na każdego krzyczę raz na 46 meczów, czyli średnio raz na dwa lata. To chyba nie za dużo? Czasami występują sytuacje, które wymagają gwałtownych działań, jak wynik 4:8 w jednym z setów meczu z Kubą. Wtedy nie ma miejsca na: „Jak się masz? Wszystko ok?” i klepanie po plecach. Należy znaleźć inną metodę działania. Ostateczna wygrana z Kubańczykami za trzy punkty pokazała, że było warto.

Albo są sytuacje, jak w czwartym secie meczu z Bułgarami, kiedy przegrywaliście 22:23, przerwał pan grę, a chwilę później z uśmiechem na twarzy tłumaczył pan taktykę zespołowi. Normalnym tonem.

- Moją rolą jest to, by rozróżnić, kiedy potrzebna jest dana metoda. Gdy widzi się, że zespół się stara i mu zwyczajnie nie wychodzi, to trzeba go uspokoić. Jeśli drużyna olewa i nie stara się tak, jak powinna – wtedy należy krzyknąć. W przytoczonym przykładzie nie wychodziła zagrywka, nie szło nam przyjęcie, ale drużyna chciała zrobić wszystko dobrze. Powiedziałem wtedy zawodnikom, żeby przestali to analizować i na spokojnie wykonywali rzeczy, które ćwiczyliśmy wcześniej w czasie treningu. Zabroniłem im patrzeć na tablicę wyników. Wróciliśmy do gry.

Dzięki temu wykształciłem graczy, którzy potrafią poradzić sobie z presją. Już trzy razy udało im się wrócić do gry – w meczu z Kubą, w trzecim secie spotkania z Iranem i w czwartym starcia z Bułgarami. Przechodząc przez bardzo trudne sytuacje znaleźliśmy nasz balans i wróciliśmy do meczu.

Porozmawiajmy o poszczególnych graczach. Spodziewał się pan, że Jakub Kochanowski będzie wykazywał tak wielką dojrzałość w meczach mistrzostw świata seniorów?

- Wierzę w całą czternastkę zawodników i jeśli uważałbym, że któryś nie da sobie rady, to nie byłoby go na liście. Mamy dwóch młodych siatkarzy – Bartosza Kwolka i wspomnianego Jakuba Kochanowskiego – są to znakomici gracze.

Żartobliwie pytając, jak pan to robi, że za każdym razem w końcówkach setów zagrywa Jakub Kochanowski?

- Dobra, dobra, nie ma tu matematyki. Tak się po prostu parę razy zdarzyło. Wydaje mi się nawet, że w meczu z Kubą Michał Kubiak serwował kilka razy z rzędu! Nie zmienia to faktu, że Kochan ma bardzo stabilną zagrywkę i w pełni realizuje to, o czym nagminnie przypominam moim zawodnikom – utrzymuje poziom przez cały mecz. Potrafi serwować tak samo niezależnie od tego, czy na tablicy wyników rezultatem jest 5:5 czy 23:24. Dlatego muszę pochwalić jego, czy nie mającego aż tak dużo doświadczenia Artura Szalpuka. Grają bardzo dobrze.

Co z Bartoszem Kwolkiem? Póki co grzeje ławę.

- Nie ma czegoś takiego, jak mniej lub bardziej istotny mecz. Każdy z nich jest równie ważny. Nie mieliśmy też dotąd sytuacji, w której gralibyśmy trzy spotkania z rzędu, co powoduje, że w następnych kilku dniach jeszcze mocniej będę potrzebował każdego zawodnika ze składu. Wtedy pozwolę sobie na większe rotacje.

Jak dużo satysfakcji dała panu postawa Bartosza Kurka w meczu z Iranem? [atakujący nie popełnił w meczu żadnego błędu, choć jego atak kształtował się na poziomie 38 procent – przyp. red.].

- Grał, nie popełniał błędów i był niezwykle mądry w swoim stylu gry. Bardzo trudno było zrozumieć w Polsce, że w czasie trwania turnieju zawodnicy również mogą zyskiwać na formie. Przykład Bartka najlepiej to pokazuje.

Pana filozofią jest niepopełnianie błędów?

- Nie – balans na granicy możliwości punktowania i popełnienia błędów. Kiedy zawodnik jest w sytuacji, gdy wie, że jego działanie może przynieść punkt, to powinien je wykonać. W innym przypadku musi znaleźć rozwiązanie, które pozwoli mu punktów nie stracić. Czas na decyzję jest ograniczony, dlatego trzeba mieć też refleks. Nie zapominajmy, że Bartosz Kurek nie ma dużego stażu na pozycji atakującego. Potrzebuje czasu, by przestawić się z przyjęcia na bardziej ofensywne granie.

Decyzja o podjęciu tego ryzyka była pana.

- To nie było ryzyko, a wyłącznie decyzja. Powołanie doświadczonego atakującego i młodego zmiennika jest ryzykiem, bo wystarczy, że jeden złapie kontuzję, a drugi nie poradzi sobie z presją. Sytuacja, którą teraz mam jest komfortowa – mam trzech zawodników na ataku. Tak w ogóle, to Dawid Konarski jest najbardziej stabilnie grającym zawodnikiem, którym dysponuję w zespole.

No tak, i właśnie dlatego nie gra.

- Bo wiem, że jest stabilny i chcę zobaczyć, jak na jego pozycji poradzą sobie inni zawodnicy.

Chyba pan mnie wkręca.

- Nie. To trudne dla Dawida. Mniej doświadczeni gracze czasami mogą być lepsi od niego, ale niekiedy również dużo słabsi. Na ten moment ten układ sił działa. Konar musi poczekać aż atakujący nie będą grali na właściwym poziomie. Wtedy dostanie swoją szansę.

Największym zarzutem względem Fabiana Drzyzgi na początku turnieju był fakt, że nie rozgrywa piłki do środkowych. To zmieniło się w meczu z Iranem i Bułgarią. Był to celowy plan zmylenia rywali czy raczej przypadek?

- „Przeanalizowujesz” mój team, haha! Masz więcej czasu, by patrzeć na zagrane już mecze niż ja! Uważam, że Fabian gra bardzo dobrze, ponieważ w każdym meczu utrzymywaliśmy atak w okolicach 55 procent efektywności, a to bardzo wysoko. Grzegorz również gra stabilnie. Mamy komfort na każdej pozycji, bo każdy może każdego zastąpić.

Cztery lata temu na mistrzostwach świata Fabian Drzyzga był wchodzącą gwiazdą rozegrania, która na pozycji miała zastąpić Pawła Zagumnego. Uważa pan, że ma on szansę stać się najlepszą wersją samego siebie podczas trwającego mundialu?

- Fabian gra w tej drużynie od kilku miesięcy, tak jak Grzegorz Łomacz. Dla rozgrywającego to trudne. Jak dla mnie młodszy z rozgrywających naprawdę ma szanse na bycie znakomitym zawodnikiem, ale nad niektórymi rzeczami musimy jeszcze popracować. Może i Fabian od 2014 roku nie przeżył ewolucji, której wszyscy by od niego wymagali, ale zauważmy, że na pozycji rozgrywającego ona dokonuje się znacznie wolniej niż w odniesieniu do graczy z pozostałych sektorów boiska. Zapewniam jednak, że on będzie tylko lepszy, bo najlepszy wiek dla rozgrywającego to 36 lat. Jedyna różnica jest taka, że ciało nie jest już tak giętkie i sprawne, ale umysł i dłonie tylko zyskują.

Chyba Fabian pana lubi. W wywiadzie powiedział, że „ma pan jaja”, i że cieszy go to, że na wie, że z pana strony jego obecność na boisku generowana będzie wyłącznie przez aktualną dyspozycję, a nie czynniki pozasportowe.

- Nie jesteśmy kolegami, bo nie kolegują się z zawodnikami, ale zapewniam, że nasza relacja zawodowa jest znakomita. Bazuje ona wyłącznie na byciu szczerym. Lubimy się, bo on również „ma jaja” i ma odwagę, by przyjść do mnie i powiedzieć, że nie może zgodzić się z jakąś moją decyzją. Siadamy wtedy razem i wspólnie zastanawiamy się, jak rozwiązać dany problem. Tak właśnie powinien działać zespół.

Te mistrzostwa świata pokazują mi, że ja i drużyna w końcu znaleźliśmy płaszczyznę porozumienia. Każde z nas wie, że komunikacja musi być obopólna. Siatkarze przychodzą, mówią o tym, że coś jest dla nich niezrozumiałe i razem pracujemy nad wybraniem drogi, która będzie najlepsza dla teamu. Znamy się trzy miesiące, a to nic w kontekście całego życia. Dlatego właśnie przez jeszcze długi czas będziemy w procesie docierania się.

Jakie ma pan odczucia w kontekście grupy H, w której zagramy z Argentyną, Francją i Serbią?

- To najtrudniejsza z grup drugiej fazy. Serbia pokonała Rosję, na ten moment jest od niej lepsza, więc można powiedzieć, że zmierzymy się z dwoma kandydatami do medalu – Serbami i Francją. Argentyna także pokazała się z dobrej strony w starciu ze Słowenią. Nie zmienia to faktu, że na mistrzostwa świata nie przyjechaliśmy tylko po to, by grać łatwe mecze.

Argentyna przyjechała do Warny bez presji. Wygrała dotąd tylko dwa spotkania i nie ma szans na awans. Gra w całkowitej wolności, „wakacyjnie”, a to jest dla nas wielkie niebezpieczeństwo. W niedzielę Albicelestes nie będą mieli już tyle siły, ale na pierwszy mecz z nami rzucą wszystkie, by pokazać, że tak naprawdę są mocni. Mają Facundo Conte, Luciano De Cecco czy Sebastiana Sole, czyli zawodników, którzy nie są anonimowi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA