MŚ siatkarzy 2018. Kuba - Polska 1:3. Cztery rzeczy po czterech setach: Mistrzowie się pobawili, ale szkoda, że za długo. Trener przygotował kolejną niespodziankę

Vital Heynen cmokał zachwycony, gdy jego siatkarze bawili się, pewnie punktując rywala w swoim pierwszym meczu bułgarsko-włoskich mistrzostw świata. Ale gdy stracili koncentrację, Belg ryczał ze złości, a i to nie pomogło. Dobrze, że ceną była utrata tylko seta. W środę w Warnie Polska wygrała z Kubą 3:1 (25:18, 25:19, 21:25, 25:14). W czwartek nasz zespół zagra z Portoryko. Relacja na żywo w Sport.pl o godz. 16

 1. Było cmokanie, nie było kropki nad i

8:3, 16:8, 25:18 – tak wyglądają zapisy setów bez historii. Taka była pierwsza partia środowego meczu. Dobrze serwowaliśmy, łatwo blokowaliśmy, pewnie atakowaliśmy. Narzuciliśmy warunki gry i zbieraliśmy owoce. Obojętnie czy zagrywaliśmy mocno, z wyskoku (przede wszystkim wyróżniał się pod tym względem Michał Kubiak), czy flotem (tu brylował Piotr Nowakowski), Kubańczycy mieli wielki problem z przyjęciem. My, korzystając z ich kłopotów, raz po raz stawialiśmy bloki. Po którymś z kolei – na 18:9 – trener Vital Heynen rozłożył ręce w kierunku swoich graczy i zaczął się śmiać, a gdy mający w punkcie największy udział Artur Szalpuk spojrzał na szkoleniowca, ten przyłożył palce do ust i cmoknął z zachwytem.

To był taki mecz, który skończyć się bardzo szybko. Czuliśmy się dobrze, a młody zespół kubański był stłamszony. Zrobić trzeba było tylko jedno – cały czas utrzymywać koncentrację. Długo wykonywaliśmy to zadanie wzorowo. W drugiej partii szliśmy od prowadzenia 8:4 i 16:12 do pewnej wygranej 25:19. W trzeciej trzeba było „tylko” postawić kropnę nad i. I wrócić do hotelu z dźwięczącym w uszach spikerem na przemian krzyczącym po naszych udanych akcjach „super spike” i „monster block”.

2. Pobudka efektowna, ale nerwów szkoda

Niestety, ledwo zaczęła się partia numer trzy, a ryknąć musiał trener Heynen. Kuba wyszła na prowadzenie 3:0 po tym jak w nasze boisko wpadła piłka lecąca wolno jak balon. Belg aż zakręcił się dookoła własnej osi na pięcie i wykrzyczał swoją złość w kierunku ospale reagującego w obronie Kurka. Wydawało się, że bura podziałała, bo po sześciu punktach z rzędu nasz zespół prowadził 6:3. Ale Kubańczycy najwyraźniej wyczuli swoją szansę i się nie poddali. Opłaciło się im ryzyko na zagrywce, bo choć 17-letni Yang Herrera potrafił „strzelić” w bandy reklamowe, to chwilę po nim Jaime Herrera asem i prawie asem (piłka wróciła na stronę Kuby, dając jej kontrę) doprowadził do stanu 24:20 dla swojej drużyny. Tej partii nie uratowaliśmy, na własne życzenie graliśmy dłużej niż to było konieczne. I zafundowaliśmy sobie trochę nerwów, bo i w czwartym secie Kubańczycy do pewnego momentu wyglądali zupełnie inaczej niż w dwóch pierwszych. Tu Heynen wziął czas przy stanie 4:7, po chwili było nawet 4:8. Latynosi imponowali potężnymi atakami i luzem. Grali i skutecznie, i pięknie. Na szczęście Polacy przypomnieli sobie, że też to potrafią. Powrót do normalności zarządził kapitan Kubiak, a że koledzy szybko poszli za nim, to zrobiło się 8:8 i zaraz 16:10. Znów działały nam: serwis, blok, atak. Znów krzyczał spiker, wespół z naszymi przebudzonymi siatkarzami podrywając do okrzyków polską publiczność.

3. Graliśmy u siebie

Mogącą pomieścić pięć tysięcy widzów salę w Pałacu Kultury i Sportu fani reprezentacji Polski wypełnili w połowie. Przyjemnie zrobiło się już dobre pół godziny przed meczem, gdy przybijać z nimi „piątki” przyszedł trener Heynen. A później – od rozgrzewki do ostatniej piłki spotkania – wciąż jeszcze aktualni mistrzowie świata napędzani byli niewątpliwie nie tylko chęcią pogrania i wygrania, ale też naprawdę fajnym, żywym dopingiem rodaków.

4. Vital „Niespodzianka” Heynen

Piotr Nowakowski, Bartosz Kurek, Artur Szalpuk, Fabian Drzyzga, Michał Kubiak, Jakub Kochanowski i na libero Paweł Zatorski – wyjściowy skład Polski nie był zaskakujący. Ale trener Heynen nie byłby sobą, gdyby nie przygotował niespodzianki.

Drużynie szło jak trzeba, a i tak już w pierwszym secie mieliśmy na boisku równocześnie i Zatorskiego, i drugiego libero, Damiana Wojtaszka. On wystąpił jako przyjmujący. Trener postanowił go przekwalifikować, w razie kłopotów z przyjęciem serwisów Kubańczyków. I tak drugim libero został nominalny przyjmujący, Bartosz Kwolek. On przed turniejem usłyszał, że na swojej pozycji jest numerem cztery. A teraz dostał potwierdzenie, że w hierarchii Heynena znajduje się najniżej. Oczywiście w nietypowej roli nie wystąpił. Zapewne wiedział, że tak będzie, po prostu tym razem został poświęcony w imię dobra drużyny, jakim było zapewnienie jej awaryjnego planu. Tyle było więc Kwolka, ile sobie pograł na rozgrzewce. A dzięki zaskakującym roszadom Heynen na niej zobaczyliśmy tak niecodzienny widok jak serwującego libero.

Swoją drogą, mistrzostwa dopiero się zaczęły i strach pomyśleć, co jeszcze wymyśli nasz trener.

Więcej o:
Copyright © Agora SA