Memoriał Wagnera 2018. Polska - Rosja 3:2. Pięć rzeczy po pięciu setach: Momenty były. Asy też!

Aż 13 asów serwisowych Polski przy tylko pięciu Rosji - oto klucz do zwycięstwa naszej reprezentacji nad zespołem mistrzów Europy w meczu kończącym XVI Memoriał Wagnera. W niedzielę w Krakowie podopieczni Vitala Heynena wygrali 3:2 (21:25, 25:22, 24:26, 25:15, 15:10) i skończyli turniej na pierwszym miejscu. Momenty były!

1. Rosja wielka, ale czy za wielka dla Polski?

Są wielcy, mocni i pewni siebie jak nikt inny. W tym roku wygrali już Ligę Narodów, w ubiegłym sezonie zdobyli złoto mistrzostw Europy. – Według mnie Rosja nie ma żadnego groźnego przeciwnika. Powinniśmy wygrać mistrzostwa świata – stwierdził niedawno Władimir Alekno, czyli były trener „Sbornej”, który doprowadził ją m.in. do mistrzostwa olimpijskiego w 2012 roku.

Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem MŚ we Włoszech i w Bułgarii Rosjanie wygrali w XVI Memoriale Wagnera z Francją i Kanadą. Polsce nie dali rady. Oczywiście po naszej stronie siatki nie ma takiej ofensywnej jakości, jaką u rywali gwarantuje Maksym Michajłow, Grzegorzowi Łomaczowi i Fabianowi Drzyzdze sporo brakuje do Siergieja Grankina i Aleksandra Butki, a wyliczać można by dalej, bo generalnie Rosjanie mają większy potencjał i nie bez powodu oni uchodzą za faworyta MŚ, a nie my. Ale polski zespół rosyjskiego rywala się nie boi. Od zawsze ten przeciwnik wyzwala w naszych zawodnikach szczególną motywację. Z najnowszej historii siatkówki wiemy o tym doskonale co najmniej od 2006 roku, gdy w Japonii do strefy medalowej MŚ doszliśmy pokonując Rosję 3:2, mimo że było już 0:2 w setach. A naprawdę polubiliśmy grać z Rosją za kadencji Stephane’a Antigi. W latach 2014-2016 z 10 spotkań z tym rywalem wygraliśmy aż siedem, w tym m.in. o awans do półfinału MŚ 2014.

W niedzielę w Krakowie było widać, że Rosjanie nie są jeszcze w gazie, ale my przecież też nie jesteśmy. Pewnie faworytem kolejnej potyczki z ekipą Siergieja Szlapnikowa nie będziemy, ale trudno też myśleć, że nasi zawodnicy szczególnie baliby się wpaść właśnie na Rosję we wrześniu, w dalszej fazie MŚ 2018.

2. Momenty były

Kiedy na pierwszą przerwę techniczną w meczu zeszliśmy przegrywając 5:8, można było się obawiać, że spotkanie skończy się szybkim 0:3. Do tego momentu sami wywalczyliśmy tylko dwa punkty, a trzy Rosjanie podarowali nam, psując zagrywki. Na szczęście nasz zespół szybko zaczął grać, a sygnał do ataku dał Bartosz Kwolek. Mistrz świata juniorów z ubiegłego roku poszedł na zagrywkę przy stanie 7:9, a wyszedł z pola serwisowego, gdy prowadziliśmy 12:9. Bolało, i to bardzo, że jego pracę zmarnowaliśmy. Kolejny fragment przegraliśmy aż 4:13 i przy wyniku 16:22 stało się jasne, że tego seta nie wygramy. Ale jednocześnie wiedzieliśmy, że stać nas na podjęcie walki w meczu.

Im spotkanie trwało dłużej, tym więcej było momentów naszej dobrej gry. W drugiej partii przy stanie 16:16 błyszczeć zaczął Damian Schulz, który popisał się kontrą, obroną i serią kapitalnych zagrywek, w tym dwoma asami. Dzięki niemu Polska prowadziła 21:16 i tym razem zaliczki już nie roztrwoniła.

Czwarta partia przyniosła nam już nie moment, a bardzo długi okres naprawdę dobrej gry. Od stanu 0:2 zdobyliśmy 11 punktów z rzędu! Gnębiliśmy Rosjan zagrywką (zwłaszcza Piotr Nowakowski i Schulz), a w polu dobijaliśmy rywali, którzy pospuszczali głowy. Po rozbiciu Rosjan do 15 w tie-breaku nie oddaliśmy inicjatywy, choć wydawało się, że zostaliśmy przełamani, gdy z 6:2 dla nas zrobiło się 6:6.

3. Serwujemy! Znaczy żyjemy?

Aż 13 asów serwisowych miała Polska w tym meczu (Rosja tylko pięć). W tym elemencie świetni byli Kwolek, Nowakowski i Schulz, swoje dodali Bieniek, Szalpuk i Konarski. Od zawsze słyszymy, że dyspozycja zawodnika w polu serwisowym pokazuje, jak fizycznie czuje się ten zawodnik. Jeśli tak rzeczywiście jest, to znaczy, że nasi gracze z każdym dniem dochodzą do siebie po obozie treningowym w Zakopanem. A może też, że na mistrzostwach świata zaprocentuje wzmożona praca włożona w wytrenowanie takiej zagrywki, dzięki której nie będziemy odstawali od innych drużyn z czołówki?

4. Czy da się zrozumieć Heynena?

Piotr Nowakowski i Mateusz Bieniek na środku, na ataku Dawid Konarski, na przyjęciu Bartosz Kwolek i Artur Szalpuk, na przyjęciu Fabian Drzyzga oraz na libero Paweł Zatorski – skład wystawiony przez Vitala Heynena na Rosję był niemal całkowicie inny od tych, jakie trener wybrał w piątek i sobotę na mecze z Kanadą i Francją. Czy Belg z najmocniejszym rywalem zagrał najmocniejszym według siebie składem? Chyba nie. Wprowadzenie Schulza, Kubiaka, Łomacza i Śliwki już w pierwszej partii to efekt raczej nie tylko chęci gonienia wyniku, ale też jak największego zamieszania w głowach przeciwników. Nie tylko rosyjskich. Pytanie, czy Heynen nie kręci tak bardzo, że zdezorientowani czują się i jego ludzie. W rozmowach z dziennikarzami nasi siatkarze przekonują, że niekończące się rotacje odbierają pozytywnie. Ale coraz częściej widać, że między nimi a trenerem potrafi zaiskrzyć. Co by nie mówić, niepokojąco wyglądała wymiana zdań Heynena z Zatorskim na początku drugiego seta. Zrugany libero odburknął coś swojemu szefowi i odwrócił się do niego plecami. Zawodnik na boisku został, później unikali się z trenerem. Wygranego w tej sytuacji wskazać trudno.

5. Odbudujmy to, co mieliśmy

13 września: 3:2 z Iranem

14 września: 3:2 z Francją

16 września: 3:2 z Brazylią

18 września: 3:2 z Rosją

Pamiętacie tę serię zwycięstw Polski w drodze do strefy medalowej MŚ 2014? Po złoto tamtego turnieju zespół Stephane’a Antigi szedł w kapitalnym stylu. Przed półfinałowym 3:1 z Niemcami i finałowym 3:1 z Brazylią dającym nam mistrzostwo świata nasi siatkarze zostali mistrzami nerwowych końcówek. Zwycięstw wyszarpanych w Krakowie Francji i Rosji nie ma sensu przeceniać, ale też błędem byłoby niedocenianego tego, że w obu przypadkach potrafiliśmy najpierw doprowadzić do tie-breaków, a potem je wygrać. W trudnych momentach na MŚ w Bułgarii i we Włoszech na pewno dobrze będzie przypomnieć sobie takie chwile, a nie kolejne przegrane końcówki. Do takich kadra przyzwyczajała nas przez poprzednie trzy lata. Wystarczy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.