M¦ siatkarzy 2014. Kłos: Niepotrzebnie bali¶my się Stadionu Narodowego

- Kiedy usłyszałem swoje nazwisko, to ciężko mi się stawiało pierwszy krok. Ale jak za nazwiskiem poszła wrzawa, to już pobiegłem. Poszło, włosy mi się zjeżyły pierwszy raz. A póĽniej jeszcze raz i jeszcze mocniej, kiedy wszyscy za¶piewali hymn - opowiada w rozmowie ze Sport.pl Karol Kłos. W sobotę na Stadionie Narodowym ze ¶rodkowym Skry Bełchatów w składzie Polska rozbiła Serbię 3:0 w meczu otwieraj±cym mistrzostwa ¶wiata. Grupowymi rywalami Polaków oprócz Serbów s± siatkarze z Australii (2.09), Wenezueli (4.09), Kamerunu (6.09) i Argentyny (7.09)

Łukasz Jachimiak: Nie taki Narodowy straszny, jak go malowaliście?

Karol Kłos: To, że na nim zagraliśmy, było naszą ogromną przewagą. Było widać, że przy 62 tysiącach ludzi świetnie nam się grało. W Lidze Światowej wystąpiliśmy w tym sezonie Na Foro Italico i po tamtym meczu trochę się baliśmy, że na Narodowym może być podobnie. Na szczęście nie było. W sumie to niepotrzebne były te nasze obawy, przecież Włosi nad swoim kortem nie mają sufitu, dlatego tam mocno wiało. Na Narodowym zagraliśmy pod dachem, tu wiatr dokuczał tylko trochę, nie miało to wielkiego wpływu na grę.

Za wami i za nami wielkie widowisko. Trudno było się skoncentrować, kiedy w drodze z hotelu na Narodowy śledził was helikopter, a gdy już byliście w szatni, na telebimach pokazywano efektowną ceremonię otwarcia?

- Ceremonia była świetna. Ewidentnie światowy poziom, inni mogą się od nas uczyć. A skoro była taka fajna, to przyjemnie się nam na nią zerkało. Natomiast w drodze rzeczywiście trochę pożartowaliśmy z tego, jak nas Polsat śledzi, Krzysiek Ignaczak na żywo relacjonował naszą drogę na Twitterze, o wszystkim fanów informował. Było to wszystko nadmuchane, napompowane. Na pewno cieszy, że ta otoczka nie przeszkodziła nam dobrze zagrać.

Moment, w którym otoczka meczu zeszła na drugi plan, przyszedł gdy wybiegaliście na parkiet?

- Oj tak, to było megawydarzenie dla każdego z nas. Poczuliśmy moc, wszystkie napięcia mijały, bo czuło się bardzo mocno, że ci ludzie na trybunach są z nami. Wtedy się naładowaliśmy energią. Jeszcze chwilę wcześniej byłem zestresowany. Powiem szczerze, że kiedy usłyszałem swoje nazwisko, to ciężko mi się stawiało pierwszy krok. Ale jak za nazwiskiem poszła wrzawa, to już pobiegłem. Poszło, włosy mi się zjeżyły pierwszy raz. A później jeszcze raz i jeszcze mocniej - kiedy wszyscy zaśpiewali hymn.

Mieliście jakiś moment niepewności? Kiedy po dwóch setach zeszliście na 10-minutową przerwę, trochę się bałem, czy w szatni Serbowie się nie podniosą.

- Też chciałem, żeby ta przerwa minęła jak najszybciej. Najlepiej by było, gdybyśmy mogli zagrać bez niej. Myślałem, że w trzecim secie Serbowie bardziej zaryzykują. A może zaryzykowali? Tylko zagrywki im nie wchodziły, w ataku nie mieli zmiennika dla Aleksandara Atanasijevicia. Generalnie to przecież naród, który walczy do końca, a nie pokazali tego. Ewidentnie Narodowy ich przytłoczył.

Dawno temu prezes PZPS Mirosław Przedpełski miał nadzieję, że z Wrocławia na Narodowy uda mu się przenieść dwa, a nie jeden mecz. Szkoda, że się nie udało?

- Zdecydowanie. Nie chcę niczego ujmować Wrocławiowi. Na pewno tam będzie super, ale chciałoby się na Narodowym zostać dłużej. Szczególnie że Warszawa to moje miasto, wielu znajomych było na trybunach, fajnie było dla nich zagrać.

Ale na kawę czy na piwo nie mogłeś z nimi wyjść?

- Nie dało rady, zaraz po meczu i rozmowach z wami [dziennikarzami] trzeba było jechać do hotelu, a w niedzielę w południe lecimy do Wrocławia. Ale wierzę, że po turnieju będzie i kawa, i piwo w bardzo fajnej atmosferze.

Więcej o: