MŚ siatkarzy 2014. Antiga: Ruszamy po medal

- Jest źle, kiedy boisz się, że przegrasz, ale kiedy traktujesz presję jak drugą motywację, to zyskujesz - mówi szkoleniowiec reprezentacji Polski siatkarzy Stephane Antiga przed mistrzostwami świata. Co najmniej kilka milionów Polaków oczekuje, że trenerski żółtodziób z Francji doprowadzi biało-czerwonych do medalu domowego turnieju. W sobotę o godz. 20.15 mecz otwarcia Polska - Serbia na Stadionie Narodowym w Warszawie. Relacja na żywo w Sport.pl

Serwis siatkówka na Sport.pl i interaktywny kalendarz ?

Łukasz Jachimiak, Dominik Szczepański: Od maja prowadzona przez ciebie reprezentacja Polski rozegrała 21 oficjalnych meczów, wygrała 13, a osiem przegrała - jesteś zadowolony z nich i z tego czasu, który przepracowaliście w drodze do mistrzostw świata?

Stephane Antiga: Jestem bardzo zadowolony. Mam dużą satysfakcję z pracy. Nie przejmuję się tym, że w Lidze Światowej zajęliśmy ostatnie miejsce w naszej grupie. Ona była najlepsza, a wygraliśmy i przegraliśmy po sześć razy, tak samo jak wszyscy rywale, czyli Włosi, Brazylijczycy i Irańczycy. Mieliśmy dużo kontuzji, a graliśmy dobrze. Młodzi spisali się bardzo dobrze, sam nie myślałem, że Mateusz Mika czy Rafał Buszek mogą grać tak dobrze i mogą być tak regularni.

Najtrudniejszymi momentami twojej pracy z kadrą Polski były właśnie kolejne informacje o kontuzjach, dotkliwe porażki z Iranem w Teheranie czy jeszcze coś innego?

- Teheran był najtrudniejszy. Tam byliśmy zmęczeni, nie poradziliśmy sobie z klimatem, brakowało nam czasu na treningi. Byliśmy sfrustrowani, bo wcześniej dużo graliśmy i dużo podróżowaliśmy i czuliśmy, że brakuje nam czasu i na odpoczynek, i na spokojną pracę. Ale musieliśmy zagrać i nic nie potrafiliśmy zdziałać. Przegraliśmy 1:3 [jednego z setów aż 11:25] i 0:3, byliśmy źli, bo Iran wyglądał dużo, dużo lepiej niż my. Nie podobało mi się to, co wtedy zobaczyłem. Ale kilka dni później w Gdańsku się podnieśliśmy, wygraliśmy 3:1 i 3:0 i chociaż nie awansowaliśmy do Final Six, to Ligę Światową skończyliśmy w dobrym stylu. Jestem z niej naprawdę zadowolony, pozwoliła nam zdobyć dużo doświadczenia.

Nie chcesz się poskarżyć na nas, dziennikarzy? We Francji siatkówka nie jest tak popularna, jak w Polsce, na pewno jako reprezentant swojego kraju nie miałeś tylu medialnych obowiązków, ile masz teraz?

- Nie narzekam, dziennikarze mi nie przeszkadzają. Dla nas to dobrze, że jesteśmy popularni. Rozumiem, że więcej artykułów równa się więcej kibiców.

Nie przysporzyłeś sobie popularności, decyzją o skreśleniu z kadry na MŚ Bartosza Kurka. Większość dziennikarzy i kibiców uważa, że ten zawodnik powinien być nietykalny.

- Rozumiem, ile Bartek znaczył dla drużyny w ostatnich latach, ale moim obowiązkiem jest patrzeć na to, co się dzieje teraz. Kurek nie zdołał dojść do formy. Cały sztab szczegółowo analizowałem sytuację. Nie jest tak, że nagle, pod wpływem jakiegoś impulsu, podjąłem decyzję. Po to nawet na treningach robimy statystyki, żeby wyciągać wnioski. Ze wszystkich pięciu przyjmujących, jakich mieliśmy do dyspozycji w ostatniej fazie przygotowań do mistrzostw, Kurek dawał drużynie najmniej, był najmniej efektywny. Doceniam, że się starał, że mocno pracował, ale uznałem, że to z niego trzeba zrezygnować.

Jeszcze tydzień przed Memoriałem Wagnera mówiłeś nam w Spale, że najwięcej satysfakcji masz z postępów, jakie robi Kurek. Wtedy nie myślałeś o skreśleniu właśnie jego, prawda?

- Cały czas powtarzam, że za tym nie kryje się żadna wielka historia. To jest decyzja sportowa. Miałem różne pomysły. Najchętniej wziąłbym na mistrzostwa całą "15", z którą spędziłem ostatni miesiąc, bo wszyscy świetnie pracowali i każdy z nich byłby mi podczas turnieju potrzebny. Z kogoś jednak musiałem zrezygnować i już na początku krakowskiego turnieju byłem pewny, że chcę grać czterema przyjmującymi, wśród których jego nie widziałem.

Którym siatkarzem reprezentacji Polski jesteś? Sprawdź! [PSYCHOTEST]

W Spale mówiłeś też - i tego się trzymasz - że będziesz grał na dwóch libero i to mimo bałaganu, jaki zrobili ci w szykowaniu ich na turniej działacze FIVB. Wyjaśnisz, czym wam tak nabruździli?

- Długo już w siatkówce obowiązuje zasada, że dwóch zawodników z "14" zgłoszonej na turniej nie mieści się w meczowej kadrze. W połowie lipca dotarła do nas wiadomość, że w meczach mistrzostw świata będą mogli grać wszyscy. To była dobra informacja dla wszystkich trenerów, ale dla mnie szczególnie. W ostatnich meczach Ligi Światowej, w Gdańsku z Iranem, zmieściłem w "12" i Pawła Zatorskiego, i Krzyśka Ignaczaka, na czym skorzystaliśmy, bo pierwszy odpowiadał za przyjęcie zagrywki, a drugi za obrony. Świetnie się uzupełniali, jednak raczej niemożliwe jest, by zawsze obaj byli w "12", bo wtedy drużynie brakuje albo zawodnika na przyjęciu, albo na środku. Gdybyśmy we wszystkich spotkaniach mogli korzystać z 14 graczy, byłaby to dla nas komfortowa sytuacja. Myśląc, że właśnie tak będzie, przez dwa tygodnie trenowaliśmy tak, jak graliśmy w Gdańsku z Iranem. Ćwiczyliśmy wariant, w którym Paweł pracował nad przyjęciem, a Krzysiek nad obroną. Kiedy dostaliśmy sygnał, że wszystko może jednak zostać po staremu, to obaj zaczęli robić to samo, czyli trenować i przyjęcie, i obronę. I dobrze, bo do zmiany przepisu w końcu nie doszło. Myślę, że mimo wszystko będę korzystał z obu libero, ale chyba nie jednocześnie, dlatego obaj muszą być gotowi w każdym elemencie.

Jak odnajdujesz się w reagowaniu na takie sytuacje, w odpowiadaniu na trudne pytania, jak sobie radzisz z presją, którą odczuwasz już jako trener, a nie jako zawodnik?

- Jest prawie tak samo, jak wtedy, kiedy byłem zawodnikiem. Wiadomo, że dla mnie bycie trenerem jest cały czas nową sytuacją, ale generalnie nie przejmuję się presją. Wielu ludzi o niej mówi, często się słyszy, że dla kogoś jest za duża, a ja myślę, że presja jest dobra. Ona musi być, bo bez niej trudno coś zbudować. Trzeba gier o stawkę, właśnie pod presją, żeby się sprawdzać i poprawiać. Jest źle, kiedy boisz się, że przegrasz, ale kiedy traktujesz presję jak drugą motywację, to zyskujesz. Ta zasada dotyczy i zawodnika, i trenera. Nigdy nie wolno się bać ani jednemu, ani drugiemu.

A kiedy zaczynałeś, nie czułeś presji przed swoimi zawodnikami? Niedawno byłeś ich kolegą albo przeciwnikiem z boiska, na pewno musiałeś się trochę zmienić, wchodząc w rolę szefa?

- Oczywiście, że trochę muszę się pilnować. W pracy muszę być trochę inny, ale na pewno pozostałem tym samym człowiekiem.

Pamiętasz jeszcze swój majowy debiut z Wrocławia, a właściwie prawdziwy debiut w katowickim Spodku, bo to tam, w meczu Ligi Światowej z Włochami, a nie w pustawej Hali Stulecia, wyglądałeś na naprawdę przejętego i wzruszonego, kiedy polscy kibice odśpiewali nasz narodowy hymn?

- Jasne, byłem wtedy wzruszony. Czułem te emocje. Hymn, który wszyscy śpiewają jest cudowny, to jest bardzo mocny moment. Poczułem to wtedy i nadal dobrze to pamiętam.

Nie boisz się mówić, że polski hymn chciałbyś usłyszeć 21 września, po finale MŚ w Katowicach, a za realny cel uważasz jakikolwiek medal. Zgadza się?

- Oczywiście, że medal to nasz cel, choć doskonale wiemy, że wiele drużyn też mierzy w podium. Ale nie martwimy się tym. Skupiamy się tylko na sobie, na swojej pracy. Staraliśmy się tak przygotować, żeby w turnieju dać z siebie 100 procent, żeby grać na maksa. Po Memoriale Wagnera zrobiliśmy ostatni szlif, poprawialiśmy detale. W dobrych nastrojach, bo na koniec pokonaliśmy 3:2 Rosję i w starciu z mistrzami olimpijskimi wypadliśmy naprawdę dobrze.

Kiedy cieszyliśmy się ze zwycięstw nad Brazylią w Lidze Światowej i z tego, że przeżywa duży kryzys formy, powtarzałeś, że na mistrzostwach będzie mocna. Teraz pewnie powiesz, że Rosja też będzie wysoko?

- Kiedy wygraliśmy w Marindze 3:0, od razu mówiłem: "Uwaga, Brazylia nie jest teraz w najlepszej formie, ale we wrześniu będzie". Później powtarzałem to jeszcze kilka razy. No i w lipcu skończyli Ligę Światową na drugim miejscu, chociaż ledwo awansowali do turnieju finałowego, byli od nas lepsi o jednego seta. Rosja na pewno na mistrzostwach zagra dużo lepiej niż we Florencji na Final Six, gdzie nie wyszła z grupy z Brazylią i Iranem. Ale nie chcę wymieniać dalej. Najważniejsze, że my też możemy grać dużo lepiej. Od kiedy pracujemy w najsilniejszym składzie, nasza forma rośnie z każdym dniem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.