MŚ siatkarzy. Przyczajeni, bardzo groźni

Jedni otwarcie mówią, że marzą o niespodziance i medalu, innym sensacyjny popis wróżą rywale, jeszcze inni mogliby z powodzeniem walczyć z Brazylią i Rosją, gdyby nie niszczyły ich polityka i konflikty. Kto z drugiego szeregu zagrozi faworytom?

Serwis siatkówka na Sport.pl i interaktywny kalendarz ?

W 2006 r. na podium MŚ niespodziewanie stanęli Polacy, którzy dopiero w finale ulegli Brazylii, oraz Bułgarzy, którzy brąz wydarli Serbom. Cztery lata temu we Włoszech aż do finału, przegranego z Brazylią, dotarli Kubańczycy, a Serbowie w spotkaniu o trzecie miejsce pokonali gospodarzy. Z kolei w 2002 r. w Argentynie sensacyjnie zaprezentowali się Francuzi. Zespół prowadzony przez Philippe'a Blaina, obecnie drugiego trenera reprezentacji Polski, a mający w składzie m.in. Stephane'a Antigę, w starciu o brąz nie dał szans Jugosławii. Wniosek? W XXI w. nie było MŚ, na których choć jednego medalu nie zdobyłby zespół z drugiego szeregu.

Grbić patrzy z zazdrością

Umieszczamy w tym gronie Serbów, bo rywale nie drżą już przed nimi tak jak wtedy, gdy straszyli braćmi Nikolą i Vladimirem Grbiciami czy Ivanem Milijkoviciem. To oczywiście nadal klasowy zespół - w trzech ostatnich MŚ zawsze dotarł do półfinału, w 2011 roku został mistrzem Europy, a przed rokiem zdobył na tej imprezie brąz. Ale... kiedyś jego zawodnicy bombardowali serwisami i zabijali pewnością siebie. Wychodzili niemal z każdej opresji, jako Jugosławia zdobyli m.in. złoto (Ateny 2000) i brąz (Atlanta 1996) igrzysk. Teraz na najważniejszych turniejach zawodzą - w Londynie odpadli już w fazie grupowej, przegrywając z Niemcami, w Pekinie dotarli tylko do ćwierćfinału.

Trener Igor Kolaković nie ma tak wybitnego pokolenia jak to, które rządziło w siatkówce ponad dekadę temu. Ale Vladimir Grbić i tak mu zazdrości. - Kiedy grałem, marzył mi się występ w meczu, w którym pokażą się jego chłopcy. Wierzę, że ponad 60 tys. Polaków nakręci ich do walki i sprawi, że wygrają mecz otwarcia z gospodarzami, a później pójdą za ciosem - mówi mistrz olimpijski, wicemistrz świata i mistrz Europy. Taki plan ma Aleksandar Atanasijević. - Teraz chcę zdobyć medal, a za dwa lata wygrać igrzyska - mówi 23-latek, który zamierza doścignąć Milijkovicia.

Atanasijevicia pamiętamy z gry w Skrze Bełchatów. Zbijał na tyle skutecznie, że Mariusz Wlazły został przekwalifikowany na przyjmującego. Na swoją pozycję Polak wrócił, kiedy cudowne serbskie dziecko wyjechało, by rozwijać się w Serie A. I zdobyło z Perugią wicemistrzostwo kraju.

Bułgarska wojna domowa

Mniejsze szanse na sukces od Atanasijevicia ma Płamen Konstantinow, którego też pamiętamy z PlusLigi (grał w Jastrzębiu). Ale skoro szukamy niespodzianki, to medal dla Bułgarów na pewno by taką był. Były reprezentant tego kraju, który jako zawodnik poprowadził drużynę do brązu w 2006 r., doskonale zdaje sobie sprawę z trudności zadania - podzieloną konfliktami wewnętrznymi i zmęczoną sporami z rodzimą federacją kadrę przejął kilka tygodni temu. Podczas Memoriału Wagnera opowiadał, że znajomi mają go za samobójcę, że przekonywali go, by nie brał ekipy, która w LŚ wygrała tylko jeden z 12 meczów i którą porzucił Camillo Placi. Konstantinow, jak przystało na właściciela kasyna, podjął ryzyko. A właściwie fachowo przeanalizował sytuację i stwierdził, że ryzykuje niewiele, bo gorzej już być nie może. Przez moment zapowiadało się na to, że może być dużo lepiej, bo Płamen wysłał powołanie trzymającemu się z dala od kadry Matejowi Kazijskiemu. Znakomity przyjmujący, jak swego czasu Mariusz Wlazły u nas, jest w stanie wojny z działaczami. Dlatego po namyśle oferty nie przyjął.

Na memoriale Bułgarzy wygrali z Polską piąty mecz z rzędu, przed rokiem zamknęli jej drogę do 1/4 finału ME. Wtedy też grali bez Kazijskiego. Ale wiadomo, że nawet kiedy są w kłopotach, rywalom umieją sprawić jeszcze większe.

Wiara ponad wszystko

Szacunku od wszystkich domagają się Niemcy. - Celem jest medal. Jesteśmy w stanie go zdobyć, poszliśmy mocno do przodu. Zawodnicy zdobyli doświadczenie za granicą, wiedzą, co znaczy siatkówka na wysokim poziomie - przekonuje Georg Grözer. Urodzony w Budapeszcie atakujący po świetnym sezonie w rosyjskim Biełogorje Biełgorod (triumf w Lidze Mistrzów) został uznany za najbardziej widowiskowo grającego siatkarza świata.

Ale Niemcy mają nie tylko jego. - Rok temu na ME i w 2012 r. na igrzyskach przegrane z Bułgarią sprawiły, że odpadliśmy w ćwierćfinałach. Teraz musimy pójść o krok dalej. Realnie oceniając nasze możliwości, typuję, że zdobędziemy brąz - przekonuje Ferdinand Tille, najlepszy libero MŚ 2010. Grozer mówi, że marzy mu się finał z Polską.

Mistrzowie ucieczek

Broniący srebra Kubańczycy przyjadą z ledwie czterema zawodnikami, którzy grali w imprezie tej rangi. Z Wilfredo Leonem, Osmanym Juantoreną, Joandry Lealem czy Roberlandym Simonem byliby murowanymi kandydatami do złota. Ale najlepsi zawodnicy imponującej skocznością, sprawnością i potężnym atakiem Kuby szybko przestają ją reprezentować - korzystają z okazji, by uciec z kraju, podpisać kontrakt w Europie i zarabiać pieniądze, jakich są warci. I wylatują z kadry.

Z jednej strony - ogromne straty kadrowe, z drugiej strony - niesamowity potencjał. Dlatego Kuba zawsze jest zagadką. Tym razem jeszcze większą niż zwykle, bo za ingerowanie rządu w siatkówkę FIVB wyrzuciła ją z elity LŚ. W ostatnich miesiącach, zamiast grać z najlepszymi, Kubańczycy bili Tunezję, Meksyk i Turcję. Choć może dobrze na tym wyszli, bo podreperowali morale? Przed rokiem, grając w elicie, wygrali zaledwie jeden z dziesięciu meczów, przez co zwolniony został trener Orlando Samuels Black-wood. Ile wart jest zespół Rodolfo Sancheza, dowiemy się najpewniej po jego spotkaniu z Brazylią w katowickiej grupie B.

Czarny koń

- W tej chwili to jedna z najlepszych drużyn na świecie - mówił w czerwcu o Iranie prowadzący Włochów Mauro Berruto. W Lidze Światowej Persowie okazali się godnymi rywalami dla Italii, Brazylii i Polski. Pierwszy raz awansowali do turnieju finałowego, we Florencji wyszli z grupy - kosztem Rosji! - i zajęli czwarte miejsce. Gdyby Serb Slobodan Kovac zdołał wprowadzić ten zespół do czwórki również podczas MŚ - a wielu widzi w jego ekipie czarnego konia - w Iranie stałby się superbohaterem. Siatkówka, na którą moda nastała już za sprawą świetnej pracy wykonanej przez legendarnego trenera Julio Velasco, konkuruje tam z futbolem. Mecze LŚ w Teheranie oglądał komplet 12 tys. mężczyzn (kobiety nie mają wstępu), a kiedy zespół wygrał na wyjeździe z Brazylią, na lotnisku witał go wielotysięczny tłum.

Jeszcze cztery lata temu Iran odpadał z MŚ w pierwszej fazie. Velasco, który w latach 90. kolekcjonował medale jako trener Italii, już w pierwszym roku pracy - 2011 - doprowadził Iran do mistrzostwa Azji. Argentyńczyk cieszył się, że wszyscy zawodnicy grają w rodzimej lidze, bo dzięki temu miał więcej czasu, by nauczyć ich swojego stylu. Zresztą swoje Irańczycy uznają za najlepsze. Kovae - w marcu zastąpił Velaskę, który odszedł, by poprowadzić reprezentację swojego kraju - przed objęciem ich kadry doprowadził do wicemistrzostwa Serie A Perugię i zdobył tytuł trenera roku we Włoszech, z powodzeniem mógłby załatwić teraz swoim zawodnikom transfery do wielkich europejskich klubów. Ale w Europie nie płaci się tak dobrze jak w Iranie, a siatkarze uważają, że i poziom gry wcale nie jest wyższy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.